Kraj

Zasada rzeczywistości, czyli jak rząd się zakiwał

Fot. Adam Guz/KPRM

Przestajemy się przejmować pandemią, zrzucamy maseczki, zaczynamy organizować wesela i przychodzić na wyborcze wiece. A krzywa zachorowań nie spada. Czy rząd znowu zamknie nas w domach, czy jednak uda, że nic się nie dzieje, byle dociągnąć do wyborów? Jakie będą konsekwencje każdej z tych decyzji? Komentarz Michała Sutowskiego.

Czy Polska (Szwecja, Niemcy, USA, Włochy…) przeszły przez kryzys pandemii względnie suchą stopą, a może tkwią w bagnie po uszy – to tak naprawdę będziemy wiedzieli za półtora roku, a może dwa lata. Bo koniunktura gospodarcza, bo więzi społeczne, bo faktyczna liczba zgonów i powikłań, skorygowana o życia uratowane przez mniejszy smog, ruch na ulicach itp… Bilans będzie złożony, kontrowersyjny i oczywiście podlegający politycznej interpretacji. Do danych jakkolwiek obiektywnych, i tak niełatwych do uzyskania, dojdzie filtr propagandy, zmienność nastrojów i wszelkie meandry psychologii zbiorowej. Mówiąc najkrócej – cholera wie, co będzie, a już tym bardziej, kto będzie w oczach wyborców winien. Prognozy w tym temacie to wróżenie z fusów lub szklanej kuli.

Doraźnie za to sprawa wygląda nieco jaśniej. Jarosław Kaczyński miał jednak swoje racje, prąc do kopertowych wyborów, acz nie do końca z tych powodów, o których wtedy myśleliśmy. W kwietniu wydawało się, że najważniejszym problemem PiS będzie gospodarka, że po takim tąpnięciu jak przy COVID-19 masy Polaków z dnia na dzień odczują pauperyzację i dadzą temu wyraz. Jak nie będą mogli tego zrobić na ulicy, to „dadzą wyraz” przy urnie wyborczej. A jednak, choć faktycznie bezrobocie rośnie – oficjalne 960 tysięcy jest najprawdopodobniej mocno niedoszacowane, a znany analityk Ignacy Morawski twierdzi, że może już dziś sięgać 1,5 miliona ludzi – to jakoś nie doprowadza Polaków do politycznego wrzenia.

Protestują przedsiębiorcy i mieszkańcy gmin przygranicznych, ale nie na skalę, która robiłaby na władzy duże wrażenie. W miejscach newralgicznych rząd łata dziury (100 procent postojowego dla górników); większość naprawdę poszkodowanych jest zajęta – jak to nieraz w Polsce bywało – prywatną walką o przetrwanie; jeszcze inni czytają o dziesiątkach milionów bezrobotnych w USA, nie wierzą w opozycję, zrzucają winę za kłopoty na żywioł pandemii lub po prostu jakoś dają sobie radę. Jak będzie za 3–4 miesiące – powtórzmy – nie da się przewidzieć, ale na razie rząd sprawia wrażenie, że daje radę. I właśnie to wrażenie może być jego największym problemem.

Zamknięcie granic odczytano jako akt polityczny, a nie dbanie o bezpieczeństwo

Rząd bowiem przegiął z propagandą sukcesu. Działała nieźle, dopóki za granicą szalała katastrofa. Na nieszczęście dla PiS sytuacja we Włoszech się normalizuje. W USA nie bardzo, ale tam problem pandemii przykryła antyrasistowska rewolucja uliczna (w sieci widzimy płonące ulice, a nie tysiące umierających z powodu koronawirusa). Z kolei Indie czy Brazylia mało nas obchodzą, a Białoruś wciąż traktujemy jak kołchoz, więc nawet jak dzieje się tam źle, to wszystko przez Łukaszenkę (zwłaszcza że tym razem naprawdę dzieje się źle przez Łukaszenkę i jego ludowe sposoby na walkę z wirusem). Czytamy za to, że kolejne kraje otwierają swe gospodarki, znoszą kolejne restrykcje, otwierają granice (choć niekoniecznie z Polską), a ich obywatele radośnie plażują. No to my też! Najświeższe dane pokazują, że jako społeczeństwo przestajemy się przejmować pandemią; spada poziom wywołanego nią stresu, i to we wszystkich grupach społecznych. Przestają się bać starzy i młodzi, ci z Warszawy i ci z Cieszyna, ci po zawodówce i ci z doktoratem.

A zatem: Polacy pandemii się już nie boją, zresztą jak wskazywał niedawno prof. Rafał Matyja, mniej więcej pięć tygodni w zamknięciu jest jakoś do zniesienia, potem już nie. W tej sytuacji, dodajmy, najłatwiej problem zwyczajnie wyprzeć. Gorzej, że krzywe zachorowań wcale nie spadają, bo dzienne saldo „aktywnych przypadków” (więcej się zakaża, niż zdrowieje lub umiera) jest cały czas dodatnie, a w weekend liczba owych chorych w Polsce była najwyższa w UE i trzecia w Europie.

Skoro ludzie się nie boją, a do tego są lockdownem znużeni, to dość naturalne, że zrzucają maseczki i korzystają z kolejnych udogodnień; zaczynają znów chodzić do kościoła, organizować wesela, a także przychodzić na wyborcze wiece. Nietrudno się domyślić, że – jeśli nie dokona się cud – w takiej sytuacji liczba chorych niedługo znów wzrośnie, bo po prostu łatwiej będzie się zarazić. Tymczasem rząd jest pełen samozachwytu: „odnieśliśmy ogromny sukces w walce z koronawirusem. Sukces, który jest dostrzegany przez wszystkich na całym świecie” – zapewnia nas premier. A jeśli rząd tak twierdzi, a ludzie najwyraźniej tak myślą, to dalsze otwieranie gospodarki jest rzeczą naturalną – nie bardzo jest dokąd się cofnąć.

I teraz wyobraźmy sobie, że rząd idzie po rozum do głowy i jednak wzywa do większej ostrożności, choćby każe z powrotem nałożyć maseczki, których prawie nikt już nie nosi. Jeśli zacznie na nowo wprowadzać restrykcje, to mocno zirytuje „sarmacko-wolnościowy” elektorat Konfederacji, połączone frakcje paranoicznych spiskowców, ale też realnie cierpiących przedsiębiorców. W ten sposób w pierwszej turze nabije punkty Bosakowi, ale potem sporo tych głosów utraci – bo to nie tylko wyborcy „prawicowi”, ale też „antysystemowi”, którzy w obliczu diabelskiej alternatywy Duda-kontra-Trzaskowski-lub-inny-elitysta po prostu zostaną w domu.

A jeśli rząd pójdzie w zaparte? Co, jeśli liczby zachorowań i zgonów zaczną rosnąć, ale z obawy przed reakcją Polaków rząd spróbuje doczołgać się jakoś do wyborów bez kolejnych restrykcji? Cóż, trudno o lepszą kompromitację dla opowieści, że pandemia się właściwie skończyła. I większy cios dla wizerunku władzy jako gwaranta porządku i stabilności, co jest przecież głównym argumentem w walce o głosy dla Andrzeja Dudy. Nie przypadkiem rządy innych krajów tak bacznie się sobie przyglądały, woląc raczej przedobrzyć niż zostać oskarżonymi o bezradność i nieróbstwo.

Wreszcie, sytuacja z pogranicza cudu, w której krzywa zachorowań i zgonów zaczyna opadać mimo zniesienia restrykcji. Rząd będzie mógł odtrąbić sukces, ale i tu czai się pewna pułapka, akurat najmniej przez władze zawiniona. Większość obywateli odetchnie zapewne z ulgą (a zasługi za to przypisze władzy lub szczęściu, w zależności od politycznych preferencji), ale za to w siłę urosnąć może ruch, który w ogóle neguje problem epidemii, Konfederacja w wersji ultrahardcore, względnie jej antyszczepionkowe skrzydło. Bo skoro pandemia wygasa przy niewiele ponad tysiącu zgonów, to chyba znaczy, że jej tak naprawdę nie było, nieprawdaż? Taka narracja wydaje się skrajna, ale może ponieść na fali Krzysztofa Bosaka; i znów – trudno będzie jego wyborcom poprzeć kandydata Nowego Porządku Światowego, Andrzeja Dudę.

Gdzie się nie obrócić, maseczka na brodzie. Opozycja musi tylko robić swoje. A wystarczyło nie kłamać.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij