Tak przepełnionej gniewem kampanii nie było od lat. Czy w drugiej turze negatywne emocje będą mobilizowały tak samo skutecznie jak w pierwszej? Oto co zaobserwował Dawid Krawczyk na spotkaniach z Andrzejem Dudą i Rafałem Trzaskowskim.
Początek marca, Ryki – miejscowość idealna na kampanijny przystanek, w połowie drogi z Warszawy do Lublina. Bus ze zdjęciem Małgorzaty Kidawy-Błońskiej parkuje pod budynkiem, w którym za chwilę ma rozpocząć się spotkanie z kandydatką na prezydenta.
W delikatesach niedaleko wszyscy żyją już koronawirusem, w radio dziennikarze na okrągło recytują najnowsze statystyki zarażonych. Za kilka godzin okaże się, że spotkanie wyborcze w Rykach będzie przedostatnim takim spotkaniem przed pandemią, a za kilka tygodni, że w ogóle będą to ostatnie podrygi pani marszałek w roli kandydatki. Wtedy, w salce wykładowej Lubelskiej Szkoły Wyższej nikt się tego nie spodziewał. Przyszło ze trzydzieści osób, a Małgorzata Kidawa-Błońska po krótkim wstępie odpowiadała na pytania mieszkańców Ryk.
Jak to zwykle bywa, mało było pytań, za to dużo politycznych exposé. Jak długo nie trwałoby takie spotkanie, jak wielu wyborców nie byłoby na sali, czy to w Piasecznie, czy w Rykach, czy Lubartowie, zawsze kończyło się tym samym: gniewem. W końcu jak para z gotującego się czajnika leciały teksty o „pińcet plusach” i „uczciwych ludziach”, którzy nie mogą znieść tej niesprawiedliwości i rozdawnictwa.
Kidawa-Błońska odpowiadała z właściwym sobie spokojem i dostojnością, że do politycznych przeciwników należy odnosić się z szacunkiem i skoro społeczeństwo umówiło się z władzą na program 500+, to trzeba to uszanować. Polska jest jedna, nawet jeśli podzielona przez polityczne obozy.
Ludzie rozpaleni kampanijnym gniewem gotowi byli usłyszeć wiele, ale nie to, co miała im do powiedzenia kandydatka KO. Liczyli, że wspólnie z Kidawą-Błońską nakręcą się na przeciwnika, a słyszeli apele o pojednanie, zgodę i zrozumienie. Gdyby na te spotkania były płatne bilety, pewnie żądaliby zwrotu pieniędzy. Ich gniew wygasał, a sondażowe poparcie kandydatki topniało, żeby w końcu zostać zmiecione przez pandemię i kierownictwo Platformy.
***
Trzy miesiące później, w czerwcu, na dworcu autobusowym w Rykach, jakieś sto metrów od salki wykładowej, gdzie Kidawa-Błońska temperowała swoich wyborców, przemawia Andrzej Duda.
Mówi o wielkich inwestycjach, przekopie mierzei wiślanej i budowie centralnego portu komunikacyjnego. Brnie w tematy infrastruktury transportowej, a biało-czerwone chorągiewki leniwie kołyszą się w rękach wyborców. Ręce składają się do oklasków raczej z obowiązku niż entuzjazmu.
Dopiero kiedy padają słowa o „ochronie rodziny jako fundamentalnej wspólnoty naszego społeczeństwa”, tłum się uruchamia. – Nie dla adopcji! – wykrzykuje gniewnie facet ze złotym krzyżykiem na piersi. Szczyt emocji osiąga w momencie, kiedy Duda mówi o rozdrapywaniu Polski przez zaborców, płynnie łącząc to z zagrożeniem „nieuprawnionymi wpływami”, na które wystawione ma być współcześnie polska rodzina. Nie padają słowa „ideologia LGBT”, których Andrzej Duda nigdy nie używa wprost na wiecach. Ale zwolennicy na dworcu PKS w Rykach wiedzą, jak czytać to, co płynie ze sceny.
Andrzej Duda może liczyć na gniew za każdym razem, kiedy mówi o rodzinnych wartościach czy sugeruje, że zwycięstwo Trzaskowskiego jest równoznaczne z końcem programu 500+ i podwyższeniem wieku emerytalnego. W końcówce pierwszej tury wystarczyło, że na wiecach Dudy padało nazwisko Trzaskowski, żeby wzburzyć krew kobiet i mężczyzn w koszulkach DUDA 2020.
***
Trudno o bardziej gniewne hasło tej kampanii niż „Idę się bić o Polskę”. Nie jest przypadkiem, że na spotkania z Rafałem Trzaskowskim ludzie przynoszą transparenty z Garym Cooperem dumnie kroczącym z logo „Solidarności” w tle. Tak swojego kandydata widzą ci, którzy przychodzą na jego wiece. Nowa Solidarność i nowy Gary Cooper.
Prezydent @trzaskowski_: Idę się bić o Polskę, która będzie silna. Idę się bić o państwo, w którym wyciąga się wnioski z błędów III RP, ale nie depcze się wszystkiego, co przez te 30 lat udało nam się wspólnie osiągnąć. #Trzaskowski2020 ✌️??
— PlatformaObywatelska (@Platforma_org) May 15, 2020
Chociaż temperatura spotkań z kandydatem KO rzadko sięga tej z wieców Dudy, w jego przemówieniach wychwyciłem dwa tematy, które podbijają emocje masowych zgromadzeń: to likwidacja TVP Info oraz „komisja krzywd”, która miałaby powstać przy urzędzie prezydenta, żeby zajmować się „wspieraniem pokrzywdzonych przez władzę PiS”. Wtedy tłum odpowiada pełną piersią: „Mamy dość!”.
Na konferencjach Trzaskowskiego kamery stacji telewizyjnych wymierzone są naturalnie w stronę kandydata, ale prawdziwą tęsknotę za politycznym gniewem widać z dala od centrum wydarzeń. Zawsze po zdjęciu z Trzaskowskim jego zwolennicy podchodzą poklepać po plecach Sławomira Nitrasa.
To właśnie poseł ze Szczecina uosabia wszystko to, za czym tęsknili gniewni wyborcy Platformy z czasów kandydatury Kidawy. Na Opolszczyźnie spacyfikuje działaczy PiS chcących dopchać się do Trzaskowskiego. Na Dolnym Śląsku bierze na siebie krzykaczy próbujących zakłócić spotkanie. W Suwałkach wyłapuje młodych gniewnych rzucających butelką po domestosie w kierunku jego szefa. W Bydgoszczy połamie pisowcom wuwuzelę, a gdzie indziej wyrwie im trąbkę z ręki. Czasem wystarczy, że stanie blisko potencjalnych zadymiarzy, żeby odechciało im się dymić.
***
Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski zaraz po swoich wieczorach wyborczych wyruszyli w trasę. Z nieoficjalnych wyników ogłoszonych przez PKW wynika jasno, jakie wyzwania stoją przed kandydatami w drugiej turze. Obecny prezydent musi zmobilizować swoich wyborców i przekonać do siebie kilka procent pozostałych. Kandydat KO na serio musi zostać „prezydentem wszystkich Polaków”, a przynajmniej wszystkich tych, którzy nie głosują na Dudę.
W wywiadach po wieczorze wyborczym Rafała Trzaskowskiego w warszawskiej Elektrowni Powiśle politycy odpowiedzialni za jego kampanię powtarzali jedną liczbę i bynajmniej nie był to wynik ich kandydata. 58 procent – padało z ust Sławomira Nitrasa i Cezarego Tomczyka. Według sondaży exit poll to suma wyników dziesięciu konkurentów Andrzeja Dudy. Według sztabu Trzaskowskiego to cel na drugą turę.
Obecny prezydent może spokojnie ruszać w trasę i odpalać tłum gniewnymi melodiami sprawdzonymi przez ostatnie tygodnie. Wystarczy, że przekona do tego repertuaru konserwatywne skrzydło PSL i część wyborców Konfederacji.
Dużo trudniejsze wyzwanie stoi natomiast przed sztabem Trzaskowskiego – bo to, co było paliwem dla antypisowskiego elektoratu marzącego o kowbojach, którzy przyjdą i zrobią porządek, a jak będzie trzeba, to nawet połamią przeciwnikom plastikowe wuwuzele, może być dokładnie tym samym, co zniechęca do KO wyborców Hołowni.
Z rozmów na kampanijnej trasie, które udało mi się przeprowadzić z „ekipą Szymona”, wynika, że twarda polityczna walka to ostatnie, co chcieliby poprzeć. W końcu głosowali na kandydata, który obiecywał Polskę fajną, uśmiechniętą, wolną od toksycznej wojny między PO i PiS. Z drugiej strony, wielu z nich mówiło, że całe życie głosowali na Platformę jako „mniejsze zło”, więc nie byłoby nic dziwnego w tym, gdyby zrobili tak raz jeszcze.
Nie trzeba dodawać, że gniew Lewicy i Konfederacji to raczej zbiory rozłączne, a wczorajsze ciepłe słowa Trzaskowskiego w stronę wyborców Krzysztofa Bosaka już skłoniły bardziej obrażalską część elektoratu Biedronia do deklaracji, że 12 lipca zostanie w domu.