Medialna nagonka na Pocztę zawsze była w modzie. Dziś można zweryfikować, czy wszystkie te utyskiwania były słuszne.
„Czy ta awizokolejka to déjà vu, czy znów poczta dnia mnie pozbawi?” – melorecytował kilka lat temu wrocławski raper i prawnik LUC. Narzekanie na Pocztę Polską miało swoje odbicie nawet w popkulturze. Dziś rola Poczty jest coraz mniejsza, za to po część korespondencji zamiast do urzędu możemy udać się do lombardu lub sklepu z karmą dla psów.
Monopol Poczty na rynku przesyłek nierejestrowanych już dawno został przełamany, z kolei paczki dostarczają w większości firmy kurierskie. Wciąż jednak – do końca 2013 roku – Poczta miała wyłączność na dostarczanie przesyłek z sądów i prokuratur. Ministerstwo Sprawiedliwości zdecydowało się jednak ulec modzie na liberalizację i ogłosiło przetarg. Jak to w przetargu, kluczowym elementem oceny była cena. I niższą ceną zaoferowała Polska Grupa Pocztowa, prywatny operator pocztowy. O 84 miliony złotych.
Od początku roku to właśnie prywatny operator doręcza listy z sądów i prokuratur. Polska Grupa Pocztowa nie ma swoich urzędów, tylko różne punkty, czasem zlokalizowane w osobliwych miejscach. Liczne doniesienia prasowe świadczą o tym, że efekty liberalizacji usług pocztowych pozostają dalekie od utopijnych założeń entuzjastów nieskrępowanego wolnego rynku. Uchybień jest całkiem sporo: a to doręczyciel wrzucił awizo do skrzynki, nie próbując nawet pukać do drzwi adresata, a to w punkcie odbioru nie było przesyłki czy wreszcie punkt otwarty jest w niedogodnych godzinach. Narzekają też prawnicy: często jest tak, że doręczyciel przychodzi raz na kilka dni z całą stertą korespondencji, co dezorganizuje pracę, a sądy musiały odwołać niektóre rozprawy.
Czy chaos, który powstał, jest wart 84 milionów złotych oszczędności?
Być może z punktu widzenia demagogów od naiwnej i krótkowzrocznej wizji „taniego państwa” to ruch słuszny. Jednak nie da się przeliczyć na pieniądze wagi utrzymania prawidłowego kontaktu obywatela z wymiarem sprawiedliwości. Zgodnie z Konstytucją Każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd. W sytuacji, gdy ramy postępowania karnego wyznaczają liczne terminy, których niedotrzymanie może się skończyć dla nas nawet pozbawieniem wolności, można zapytać, czy niewydolny system korespondencji nie łamie naszych praw. Nie każdy ma też świadomość, że przesyłkę dwukrotnie awizowaną, a niepodjętą w terminie uznaje się za doręczoną i nie wstrzymuje to toku sprawy. Może się okazać, że zalegający gdzieś w lombardzie czy sklepie spozywczym świstek papieru zdeterminuje całą naszą przyszłość.
Niesprawiedliwością byłoby powiedzieć, że gdy doręczaniem zajmowała się Poczta, wszystko szło sprawnie, ale z pewnością nie pojawiało się wówczas tyle zarzutów, także ze strony środowiska prawniczego. Listonosze, często z wieloletnim doświadczeniem, mieli świadomość, jak ważny jest prawidłowy obrót korespondencją z sądem czy prokuraturą. Poza tym adresaci doskonale wiedzieli, gdzie znajduje się najbliższy urząd pocztowy i choć pewnie nieraz musieli odstać swoje w kolejce, w ostateczności odbierali przesyłkę. Dziś miejsce odbioru listu może nas zaskoczyć: może to być najbliższy monopolowy, a w takich warunkach pojawiają się obawy o zachowanie tajemnicy korespondencji. I co z ryzykiem, że na językach sąsiadów rozniesie się plotka, że mamy sprawę w sądzie o naruszanie ciszy nocnej albo właśnie się rozwodzimy?
Medialna nagonka na Pocztę zawsze była w modzie. Spora część dziennikarzy, ekonomistów, artystów i celebrytów może dziś zweryfikować, czy ich wszystkie utyskiwania na kondycję państwowej poczty były słuszne.
Podobnie złą sławę do Poczty Polskiej mają tylko koleje i związki zawodowe.
Wszystkie brzydko pachną komuną, są anachroniczne i powinny ulec przyspieszonej prywatyzacji (koleje, Poczta) bądź likwidacji (związki). To prawda, że poza sektorem energetycznym właściwie tylko koleje i Poczta pozostają jeszcze własnością państwa. Ale ich kondycja nie jest wynikiem tego, że pracują tam leniwi maszyniści czy listonosze, tylko świadomej polityki właściciela. Państwowe PKP co roku zmniejsza liczbę połączeń kolejowych, a niektóre dworce i urzędy pocztowe w mniejszych miejscowościach zostały już dawno zabite deskami. Kapitulacja państwa skutkuje coraz większym dystansem między tak zwaną Polską A i Polską B.
Forum Obywatelskiego Rozwoju, fundacja kierowana przez Leszka Balcerowicza, w swoich badaniach stwierdziła, że postępowanie przed polskim sądem przeciętnie trwa 4,2 roku. Z pewnością eksperci FOR-u cieszyli się w dniu, gdy monopol Poczty Polskiej został przełamany. Jak się jednak okazało, dostarczanie listów przez prywatnego operatora wcale nie przyczynia się do przyspieszenia pracy sądów. Dziś LUC może zanucić: „polecone torturują mnie jak roboty w OHP-ie, jak urynoterapie, jak stres”, stojąc w kolejce po awizowany list w sklepie z niemiecką chemią gospodarczą. Pewnie tego nie zrobi – to niemodne narzekać na prywatnego operatora, który w wolnej grze rynkowej pokonał państwowego molocha. Taki komunikat nie doczeka się wielu wyświetleń na YouTube. Ale jak uderzyć w PKP i uzwiązkowionych konduktorów, to sukces gwarantowany.