Głośny strajk okupacyjny w bytomskim Technikum nr 4 to tylko jeden z wielu objawów choroby, jaka trawi Polskę lokalną – deficytu dialogu społecznego, a czasem nawet deficytu demokracji. Przykład na tyle jaskrawy, że zainteresowały się nim ogólnopolskie media. Komentarz Michała Wszołka, KP Śląsk.
Głośny strajk okupacyjny w bytomskim Technikum nr 4 to tylko jeden z wielu objawów choroby, jaka trawi Polskę lokalną – deficytu dialogu społecznego, a czasem nawet deficytu demokracji. Przykład na tyle jaskrawy, że zainteresowały się nim ogólnopolskie media.
2 stycznia wieczorem uczniowie technikum elektronicznego w Bytomiu – popularnego „Elektronika” – razem z rodzicami i nauczycielami rozpoczęli strajk okupacyjny w budynku szkoły. Protestowali przeciwko „przeniesieniu kierunków kształcenia” do dwóch innych bytomskich placówek i w konsekwencji likwidacji ich szkoły. Zespół Szkół Elektryczno-Elektronicznych im. Marii Skłodowskiej-Curie – tak do niedawna brzmiała jego pełna nazwa – istnieje już ponad 55 lat. Obecnie na siedmiu różnych kierunkach kształci się w nim 434 uczniów, w tym aż 114 spoza Bytomia. Szkoła jest dobrze wyposażona: znajduje się tu m.in. dziewięć pracowni specjalistycznych, a we wszystkich salach dydaktycznych są komputery. Mimo to władze miasta z prezydentem Piotrem Kojem chcą od nowego roku szkolnego wykwaterować z „Elektronika” wszystkich uczniów w ramach oszczędności budżetowych. Dodajmy, że chodzi o kwoty, które w stosunku do przewidzianego na około 714 mln złotych budżetu miasta są bardzo niskie. Planowane oszczędności osiągnięte dzięki likwidacji wszystkich wyznaczonych szkół wyniosą dwa miliony złotych – zamknięcie „Elektronika” zapewni ułamek tej i tak niewielkiej kwoty.
Plan prezydenta Bytomia zakłada, że w tym roku znikną, oprócz "Elektronika", także trzy licea ogólnokształcące, dwa gimnazja i jeden zespół szkół specjalnych. To już drugie podejście do ograniczania oferty edukacyjnej miasta – w ubiegłym roku władze ostatecznie wycofały się ze swoich pomysłów tuż przed decydującą sesją Rady Miejskiej. W tym roku wydają się nieugięte. Ich postawy nie zmienił ani protest przed Urzędem Miejskim, ani trwający przeszło dobę strajk okupacyjny w szkole, w którym uczestniczyło 120 osób: uczniów, nauczycieli i rodziców, wszystkich tych, którzy nie przestraszyli się wypowiedzi wiceprezydent ds. edukacji Haliny Biedy o rzekomej nielegalności strajku.
Protestujących przeciw cięciom w bytomskiej edukacji władza przedstawia jako osoby, które nie rozumieją współczesnych zasad zarządzania finansami miejskimi, awanturnicze i zakłócające porządek publiczny. Ten ostatni argument wykorzystywano już rok temu, gdy w bezprecedensowy sposób ograniczono mieszkańcom Bytomia możliwość udziału w sesji Rady Miejskiej, na której miały się decydować losy bytomskich szkół – władza wydała wówczas ograniczoną liczbę bezpłatnych wejściówek, choć ostatecznie wpuszczono na salę wszystkich. W tym roku „tylko” zabroniono posłom Wojciechowi Szaramie i Jerzemu Polaczkowi (PiS) oraz radnym opozycji wstępu do budynku okupowanej szkoły.
Strajk w „Elektroniku” trwał jeden dzień i dwie noce. „Mamy co jeść, mamy co pić, mamy gdzie spać. Będziemy walczyć do samego końca” – mówiły dziennikarzom osoby okupujące szkołę. Tysiące ludzi w całej Polsce wyraziło solidarność ze strajkującymi za pośrednictwem Facebooka. To właśnie tam też – z odciętego budynku szkoły – informowano o przebiegu akcji. Okupacja trwała aż do sesji Rady Miejskiej poświęconej likwidacji bytomskich szkół. Protestujący zjawili się licznie, choć posiedzenie, które zawsze zaczyna się o piętnastej lub szesnastej, tym razem rozpoczęto o godzinie dziesiątej, jakby chcąc utrudnić w nim udział. Mieli zaklejone taśmą usta, chcąc zwrócić w ten sposób uwagę na brak jakiegokolwiek dialogu między władzami a stroną społeczną. Niestety, radni pozostali głusi na argumenty lokalnej społeczności i większość, w tym rządząca Platforma Obywatelska, poparła uchwałę intencyjną dotyczącą przeniesienia kierunków z obecnego Technikum nr 4. Teraz opinię wyda kuratorium oświaty – i wtedy radni ostatecznie zdecydują o likwidacji szkoły.
Historia bytomskiego "Elektronika", podobnie jak wielu innych szkół w Polsce, które już zostały zlikwidowane lub zostaną zamknięte w bieżącym roku, pokazuje, jak dalece władze miast i gmin ignorują głos mieszkańców. Zapatrzone w słupki poparcia, stawiają raczej na wielkie, przeszacowane inwestycje otwierane w błysku fleszy – stadiony czy hale widowiskowe – zaniedbując podstawowe zadania miasta: politykę edukacyjną i mieszkaniową, opiekę społeczną, rozwijanie sieci przedszkoli i żłobków. Nie jest tego w stanie zmienić nawet eskalacja konfliktu i strajk okupacyjny, jak stało się w Bytomiu.
Najprawdopodobniej więc duet polityków-nauczycieli – prezydenta Piotra Koja i jego zastępczyni Haliny Biedy – wymaże z mapy miasta kolejną szkołę techniczną, której dobra opinia, oferta edukacyjna i nowoczesne zaplecze sprawiały, że uczyła się w niej młodzież nie tylko z wyludniającego się Bytomia, ale też z okolicznych miast i gmin. Decyzja ta wpisze się w krótkowzroczną politykę zapoczątkowaną reformą edukacji z końca lat dziewięćdziesiątych. To wtedy średnie szkolnictwo techniczne uznano za relikt przeszłości. Tymczasem, jak wiadomo, absolwenci tych szkół lepiej sobie radzą na rynku pracy i są mniej zagrożeni bezrobociem niż ich koledzy i koleżanki z ogólniaków.
Władze polskich miast zapowiadają dalsze cięcia budżetowe: w kulturze, edukacji, transporcie. Czy możemy się spodziewać następnych okupacji szkół, zajezdni tramwajowych, barów mlecznych? I czy to wystarczy, by przełamać urzędniczą arogancję?