Taki wybór wyłania się z sobotniej debaty kandydatów na prezydenta.
Debata przypominała teleturniej telewizyjny, z mocnym akcentem na telewizyjny. Trudno oczekiwać po tego typu formacie głębokich analiz. To raczej show. Jako show debata Gronkiewicz-Waltz vs. Sasin nie przejdzie jednak do historii telewizji.
Jacek Sasin od początku grał mocno. Zaczął od personalnego sierpowego, mówiąc, że pani prezydent nie chce rozmawiać z warszawiakami, on zaś chce i robi to. I że oto tu i teraz, pod studiem, czekają warszawiacy – on ich nawet chciał zaprosić do studia albo do nich iść, ale nie chciał psuć telewizyjnej konwencji, więc tylko prosi panią prezydent, żeby po debacie wyszli razem do tych ludzi. Twierdził, że nie robi spotkań z mieszkańcami pod publikę, ale po debacie wyszedł do zgromadzonych pod TVP ludzi w asyście kamer. Jeśli to nie jest zagranie pod publikę, to co nim jest?
Hanna Gronkiewicz-Waltz zachowywała się tak, jakby nadal była w szoku, że nie wygrała w pierwszej turze i że musi brać udział w jakiejś debacie.
Była konkretna, ale to konkret wkurzonej prymuski, która już dawno pokazała, że jest najlepsza w klasie, więc irytuje ją, że nagle kolega z ławki też dobrze odpowiada.
Sprawiała wrażenie chłodnej, zdystansowanej i wyniosłej Królowej Śniegu.
Tymczasem Jacek Sasin nie dystansował się od niczego. Poszedł na całość, a obiecać jest gotowy wiele. Gdy Zieloni z Erbel protestują przeciw wysokim cenom biletów, on idzie dalej i proponuje darmową komunikację w Warszawie (jakby ktoś zaproponował darmową komunikację, obiecałby pewnie dopłaty dla użytkowników autobusów i tramwajów). Zaproponował też wiceprezydenturę w Warszawie przedstawicielowi ruchów miejskich. Podobno zaprosił Piotra Guziała, żeby wysłuchał debaty i ją ocenił. Tak zabiega o poparcie kandydata, który w pierwszej turze walki o fotel prezydenta stolicy zajął trzecie miejsce. To może się udać – Sasin zapowiedział, że jest gotowy współpracować z każdym, a Guział to idealny każdy: kandydat bez poglądów, cudowny partner.
Media dość jednogłośnie oceniły, że debatę wygrał Sasin. Może mu to dodać wiatru w żagle, zmobilizować i tak już nieźle zmobilizowany elektorat PiS. Hanna Gronkiewicz-Waltz z kolei nie może już popełnić żadnego błędu, bo jej elektorat jest bardzo wrażliwy i jak nie daj boże spadnie deszcz w przyszłą niedzielę, to zostanie w domu.
Dla mnie niestety ten wybór przypomina zagajenie na podryw z filmu Hardkor Disko: wolisz spłonąć czy zamarznąć? Tam to działa. Możemy zamarznąć z chłodną HGW albo spalić się z królem obietnic Sasinem.
Może się jednak okazać, że pani prezydent jeszcze się zbierze w sobie. Pokazała już raz przed referendum, że jak jej się grunt pod nogami pali, to potrafi się spiąć i nawet zacząć współpracować z ludźmi, których dotąd ignorowała. Jeśliby tak się stało, byłby to najlepszy efekt sobotniej debaty. Gdyby pani prezydent wyciągnęła na przykład rękę do Joanny Erbel, zaprosiła oficjalnie do współpracy tych, od których i tak już od pewnego czasu czerpie inspirację – i wygrała, ale już z tymi nowymi zawodnikami na pokładzie, albo z nowymi tematami na prezydenckiej agendzie, to można by nawet uznać, że ta debata miała sens.