Pijana Polska to zaśmiecona Polska. Codziennie jeszcze przed południem w naszym kraju sprzedaje się ponad milion sztuk mocnych alkoholi w szklanych opakowaniach bezzwrotnych, a efekty tej „mody” widać szczególnie w miejscowościach turystycznych.
Upalny początek września w Sopocie wyglądał tak, jakby wciąż trwał środek lata. Znalezienie wolnego miejsca na plaży niemalże graniczyło z cudem. A skoro nie brakowało wczasowiczów, to i śmieci, choć bezpańskie puszki czy butelki w piasku i wodzie to raczej pojedyncze przypadki. Gorzej wyglądały poustawiane przy zejściach, przepełnione kubły. Wierzyłam jednak, że ktoś pod koniec dnia regularnie się nimi zajmuje. No właśnie: „ktoś”, a nie ja, co pozwala tkwić w błogiej nieświadomości, że to nie mój problem, skoro po sobie sprzątam i lepiej lub gorzej segreguję śmieci.
„Brudne pieluchy, strzykawki, gumowy penis. A wy musicie grzebać w tym syfie”
czytaj także
Zupełnym przypadkiem trafiłam na wystawę fotograficzną, która wyrwała mnie z tego wygodnickiego myślenia i przypomniała, że najbardziej uprzywilejowana część ludzkości nie radzi sobie z utylizacją odpadów. Co ciekawe, do galerii SPLOT trafiłam tuż po zakończeniu debaty na temat przecięć sztuki i aktywizmu. Nad Bałtyk wcale nie ściągnęła mnie bowiem ładna pogoda, ale zmiana klimatu, która paradoksalnie sprawia, że skwar we wrześniu to nowa norma.
Północ idzie na Południe
O wyzwaniach związanych z globalnym ociepleniem dyskutowałam z osobami prowadzącymi instytucje kultury oraz walczącymi na ulicach o planetę. Jako przedstawiciele białej Europy spieraliśmy się o to, czy w dobie największej z katastrof, z której skutkami mierzą się w tej chwili mieszkańcy Dolnego Śląska, oblanie zupą Mony Lisy w ramach proklimatycznych protestów jest oburzającym skandalem czy koniecznością, a wszystkiemu przysłuchiwał się Yayra Agbofah – artysta, aktywista i twórca kolektywu The Revival, zajmującego się upcyklingiem odpadów tekstylnych w Akrze w Ghanie.
To właśnie pokaz jego prac zadziałał na mnie jak zimny prysznic, bo unaocznił, że żyjemy w czasach ekologicznego i klimatycznego wielokryzysu, wynikającego z nadmiernej eksploatacji, konsumpcji i produkcji. Na fotografiach, które spokojnie mogłyby znaleźć się w „Vogue’u” i innych modowo-lifestyle’owych czasopismach, Agbofah zaprezentował ciuchy uszyte ze sterty odzieżowych śmieci zalegających w jego mieście. Moda z odpadów została tu przewrotnie zaprezentowana w kliszach zachodniej popkultury i stylistyki, jednocześnie zwracając uwagę na alarmujące problemy społeczności globalnego Południa.
Z Akry, w której znajduje się jeden z największych ghańskich portów, możecie kojarzyć inne „pocztówki”, które obiegły jakiś czas temu media i które pokazują wybrzeże tonące w ubraniach z tzw. drugiej ręki. Do Ghany trafiają ich tony, a później sprzedawane są na największym na świecie targu odzieży używanej Kantamanto – ale tylko częściowo. Nienadającą się do niczego resztę wyrzuca się na wysypiska albo gdziekolwiek, na czym cierpi przyroda, w tym choćby plaże. Żadna z tych szmat nie została wyprodukowana na miejscu. Wszystkie pochodzą z globalnej Północy, o czym dobitnie informuje tytuł wystawy.
Słuchaj podcastu autorki tekstu:
„North goes South – waste we didn’t create” można dosłownie przetłumaczyć jako „Północ idzie na Południe – odpady, których nie stworzyliśmy”. Jak czytam w oficjalnym opisie, w języku angielskim to wyrażenie oznacza zarówno kierunek poruszania się, jak i „pogarszanie się/upadanie” czy – mówiąc dobitniej – „pójście na dno”, które fundujemy krajom takim jak Ghana w ramach „kolonializmu odpadów, niezrównoważonego globalnego przemysłu tekstylnego w erze szybkiej mody i wynikającego z tego kryzysu środowiskowego”.
czytaj także
The Revival robi więc, co może, żeby z odpadami walczyć, dając ubraniom nowe życie, a mieszkańcom Akry – zatrudnienie. Butelka pływająca na sopockim brzegu Bałtyku przy skali zanieczyszczeń, z jakimi zmaga się stolica Ghany, ale i wiele innych części świata, zakopanych nie tylko w ciuchach, ale i plastiku, wydała mi więc się niczym. Jednak znów nie doceniłam naszych możliwości.
Typowo polska moda
Stowarzyszenie Ekologiczne EKO-UNIA opublikowało właśnie raport Wakacje ze śmieciami, czyli co zostawiamy po sobie w miejscach wypoczynku, przybliżający mroczne oblicze turystyki lokalnej.
„Z danych, które zebraliśmy w gminach i miastach atrakcyjnych turystycznie, jasno wynika, że niezależnie, czy nad morzem, czy w górach, czy nad jeziorem – śmieci wyrzucone poza miejscami do tego przeznaczonymi liczy się w tonach, a koszty uprzątnięcia terenu w dziesiątkach, a niekiedy nawet w setkach tysięcy złotych. W Kołobrzegu w ciągu trzech lat z nielegalnych wysypiskach uprzątnięto 350 ton odpadów, w Gdańsku 530 ton, a Jeleniej Górze ponad 200 ton. W skali kraju to ponad 60 tys. ton rocznie. […] Nie lepiej sytuacja wygląda w nadleśnictwach. Nadleśnictwo Sławno w latach 2021–2023 zutylizowało 150 ton odpadów, a nadleśnictwo Wipsowo 250 ton. Wszystko to kosztuje podatnika bardzo konkretne sumy. Kołobrzeg na likwidację dzikich wysypisk co roku wydaje ponad 100 tys. zł, a gmina Stegna ponad pół miliona zł” – alarmuje autorka analizy prof. Agnieszka Nawirska-Olszańska.
czytaj także
Jednocześnie naukowczyni pociesza, że rośnie społeczna niezgoda na śmiecenie i coraz więcej osób angażuje się w wolontaryjne sprzątanie otoczenia. Obok tego pojawiają się rozwiązania systemowe, które mają szansę nieco zmienić zaśmiecony krajobraz. Mowa o wprowadzeniu systemu kaucyjnego, który w Polsce będzie obowiązywał od 1 stycznia 2025 roku.
Czy to rozwiązanie idealne? Bynajmniej. EKO-UNIA przyznaje, że w państwach zwlekających z wprowadzeniem przepisów wskaźnik przetwarzania plastikowych butelek jest o połowę niższy niż w krajach, które przyjęły ustawę najwcześniej, jak Norwegia i Niemcy, gdzie sięga on nawet 90 proc. Zmiany nie są też odpowiedzią na plagę porzuconych małpek, które walają się dosłownie wszędzie i wiele mówią też o tym, jak bardzo nie działa w Polsce nie tylko polityka proekologiczna, ale i antyalkoholowa.
„Z punktu widzenia środowiska i przejrzystości systemu największą luką obecnego systemu jest nieuwzględnienie w nim jednorazowych butelek szklanych, w tym popularnych »małpek« , czyli szklanych opakowań o pojemności od 90 do 200 ml po mocnych alkoholach. Każdego dnia ponad milion sztuk »małpek« sprzedaje się w Polsce do godz. 12-ej. Kolejny milion, a czasami dwa, trafia do klientów w godzinach popołudniowych. Poza potężnymi skutkami społecznymi tej »mody«, niespotykanej u naszych sąsiadów, istnieją również skutki środowiskowe. Alkohol wypijany jest zazwyczaj »w plenerze«, a puste butelki, również te większe, coraz częściej wyrzucane są w miejscu konsumpcji. Potwierdzają to coroczne podsumowania Akcji Czysta Odra. Od 2022 r. do 2024 r. udział szklanych śmieci wzrósł z 30 proc. do 50 proc.” – głosi raport.
Słowem: pijana Polska to zaśmiecona Polska, ale czy taka być musi? Nie wiem, ale zanim wytrzeźwiejemy, zróbmy chociaż porządek z „małpkami”.