Jest we mnie żal, że kanonizacja była kolejną okazją dla mojego Kościoła do manifestacji siły.
Jakub Dymek: Co czuje przedstawiciel chrześcijańskiej lewicy podczas kanonizacji papieża? Z całym jej – patrząc na to z ateistycznej perspektywy – folklorem?
Misza Tomaszewski: Trudno powiedzieć. Daleko mi do entuzjastycznej radości, ale na pewno bliżej niż do antypatii. Próbowałem sobie to wszystko jakoś poukładać w głowie i doszedłem do wniosku, że trzeba świetnie znać historię pontyfikatu i myśl Wojtyły, żeby mieć jakieś sensowne odczucia odnośnie do kanonizacji. Czytałeś jego encykliki? Ja z czternastu przeczytałem pewnie połowę, w tym przede wszystkim encykliki społeczne. W samym tylko społecznym nauczaniu Jana Pawła II można znaleźć zdania, które na pierwszy, a nawet na drugi rzut oka wzajemnie się wykluczają. Weźmy jego niezwykle skomplikowany stosunek do teologii wyzwolenia, upraszczany zarówno na antyklerykalnej lewicy, jak i na katolickiej prawicy. Bardzo trudno tego człowieka ideologicznie zaszufladkować. To dobrze, ale wiąże się z tym niemałe zagrożenie, bo stosunkowo łatwo można sobie Jana Pawła ustawić, spłaszczyć skomplikowaną intelektualnie postać, zaangażować po którejś ze stron bieżących sporów.
To jesteś wyjątkiem, bo większość osób, z którymi rozmawiałem, ma swój pogląd. Zazwyczaj jednoznaczny. Na lewicy opinia z grubsza jest taka, że Wojtyła był dogmatykiem, przeciwnikiem antykoncepcji, praw reprodukcyjnych i praw LGBT, a do tego pobłogosławił polską transformację ustrojową i był bierny wobec rynkowego status quo. Całkowicie odmienna jest rzecz jasna opinia na prawicy. A ty mi mówisz, że nie wiesz, co myśleć.
Bo nie wiem. W pewnych kwestiach, takich jak wspomniana przez ciebie antykoncepcja, poglądy papieża są jasne i wiadomo, z czym się zgadzać lub nie zgadzać. W innych jest trudniej, co niekiedy wynika z samego charakteru nauczania kościelnego. Mówisz, że papież pobłogosławił polską transformację. Wydaje mi się, że w tamtym czasie niewielu było takich, którzy jej nie błogosławili, a Jan Paweł II dość szybko zaczął okazywać względne rozczarowanie kierunkiem przemian. Mówisz, że papież nic nie zrobił wobec wolnorynkowego status quo. Mógłbym zapytać: co miałby zrobić, żebyś był zadowolony? W kwestiach społeczno-gospodarczych Karol Wojtyła mieścił się w mainstreamie katolickiej nauki społecznej, która – jak wiemy – od samego początku jest bardzo krytyczna wobec dzikiego liberalizmu. Bywały nawet takie momenty, w których papieże silniej krytykowali kapitalizm niż socjalizm, choć nie dotyczy to już raczej Jana Pawła II.
Jan Paweł II nie przedstawił żadnej alternatywy ustrojowej ani projektu „trzeciej drogi”, ale pytanie, czy to właśnie jest zadanie papieża jako głowy powszechnego Kościoła. Znajdziesz jednak w jego wystąpieniach fragmenty tak jednoznaczne jak ten: „Z sytuacją bezrobocia jest związane podejście do pracy, w którym człowiek staje się narzędziem produkcji, zatracając w efekcie swą osobową godność. W praktyce zjawisko to przybiera formę wyzysku. Często przejawia się on w takich sposobach zatrudniania, które nie tylko nie gwarantują pracownikowi żadnych praw, ale zniewalają go poczuciem tymczasowości i lękiem przed utratą pracy do tego stopnia, że jest pozbawiony wszelkiej wolności w podejmowaniu decyzji”. Nie wiem, na ile znosisz taki eklezjalny język…
Przeciwnie, to język Marksowski!
Tak, przynajmniej do pewnego stopnia. To akurat fragment jednej z homilii wygłoszonych podczas pielgrzymki w 1997 roku. Pasuje jak ulał do krytycznego opisu dzisiejszych stosunków pracy, prawda? Ale weźmy wczesną encyklikę Laborem exercens, która – choć wyraźnie dystansuje się od socjalizmu – pozostaje w wyraźnym dialogu z myślą młodego Marksa. Mówi się w niej o alienacji pracy, choć nie sprowadza się jej do wymiaru ekonomicznego. Jasno wyartykułowana zostaje zasada pierwszeństwa pracy przed kapitałem. No, ale z drugiej strony jest też encyklika Centesimus annus z 1991 roku, którą miał inspirować Michael Novak [konserwatywny teolog amerykański uważający, że kapitalizm mieści się w tradycji chrześcijańskiej i jest zgodny z nauką Kościoła]. W efekcie gdy Jarosław Gowin mówi o stosunku Jana Pawła II do kapitalizmu, to napomyka jedynie, że są takie dwie wczesne encykliki dialogujące z lewicą, których główna wartość polega na tym, że przygotowują drogę trzeciej, dojrzałej, afirmatywnej w stosunku do idei demokratycznego kapitalizmu. Wynikałoby stąd, że wraz z Centesimus annus nastał katolicko-społeczny koniec historii! Że niezłomna wiara w prawa rynku i dążenie do osobistego zysku nagle przestały być dla Kościoła problemem…
Czyli jesteśmy jednak bardzo daleko od Marksa.
Tyle tylko, że Centesimus annus jest w zasadzie jedynym papieskim dokumentem, na którym opierają się lokalni neokonserwatyści i przy pomocy którego reinterpretują wcześniejsze nauczanie Jana Pawła II. W encyklice znajduje się wyrażone wprost poparcie dla wolnego rynku, choć jest ono obwarowane licznymi zastrzeżeniami, które sprawiają, że najbliższy papieżowi wydaje się ustrój socjaldemokratyczny o charakterze raczej pomocniczym niż opiekuńczym. Tym, co w encyklice szokuje, jest ta zmiana rozłożenia akcentów, o której wspomniałem, a nie afirmacja thatcheryzmu lub reaganomiki. Zresztą parę lat później wraca to, co nazwałeś językiem Marksa. Weźmy tę homilię, którą przed chwilą ci zacytowałem. Albo – choć to już trochę inny język – adhortację Ecclesia in America z 1999 roku, w której ideologia neoliberalna zostaje potępiona z imienia wraz ze swoją prymitywną antropologią i absolutyzacją zysku. Zresztą jeszcze w 1994 roku Jan Paweł II musiał przyprawić Novaka o przyspieszone bicie serca, gdy w wywiadzie dla „La Stampa” mówił o „ziarnach prawdy ukrytych w programie socjalistycznym”: trosce o sferę społeczną, walce z bezrobociem i ubóstwem.
Co oczywiście nie znaczy, że papież był socjalizmowi bliski. Mnie samemu dość do niego daleko.
Ustrój projektowany przez katolicką naukę społeczną nazywa się niekiedy „solidaryzmem”. Własność prywatna odgrywa w nim istotną rolę, choć pociąga za sobą istotne zobowiązania społeczne i podporządkowana jest zasadzie powszechnego przeznaczenia dóbr. To jest też program kolejnych papieży, Benedykta i Franciszka, więcej niż sceptycznych wobec dzikiego kapitalizmu. Tymczasem nad Wisłą karierę zrobił niedawno film zrealizowany przez Fundację Republikańską, w którym przez godzinę ludzie pokroju Stanisława Michalkiewicza opowiadają, dlaczego system radykalnie wolnorynkowy jest jedynym zgodnym z katolicką nauką społeczną. To jest przerażające. A przecież ten stek bzdur nie wynika z niewiedzy. Nie trzeba być ekspertem od społecznej nauki Kościoła, żeby zdawać sobie z tego sprawę.
Mogę się zgodzić, że dziedzictwo Wojtyły, jakie reprezentują jego teksty o pracy, jest niejednoznaczne. Ale co poza tym? Mimo wszystko po Janie Pawle II został obraz jednowymiarowy: antykomunista. Nieprzejednany i konsekwentny. Świetny patron wszystkich ruchów konserwatywnych i prawicowych.
Nie zgadzam się. Raczej „nasz papież”, na pogrzebie którego Kwaśniewski i Wałęsa podali sobie ręce. Jest w tym papieżu coś – i nie mam tu na myśli wyłącznie złożoności jego nauczania – co pozwalałoby uczynić z niego bardzo pojemny, inkluzywny symbol. Masz jednak rację w tym sensie, że dziś Jan Paweł II bywa symbolem konsolidującym pewien monolit i służącym wykluczaniu niektórych środowisk, w szczególności lewicowych. Niektóre z nich zasłużyły sobie na to, manifestując prymitywną niechęć do papieża i lansując uproszczony wizerunek jego pontyfikatu, inne po prostu odmówiły rozmawiania o nim na kolanach. Symbol ten niekiedy służy również ekskluzji i tworzeniu podziałów wewnątrz Kościoła, co pokazuje choćby użytek zrobiony swego czasu przez katolicką prawicę z listów Jana Pawła II do Radia Maryja i „Tygodnika Powszechnego”. Z każdego wybrano to, co było wygodne – dobre Radio, zły „Tygodnik” – i w efekcie potraktowano słowa papieża jako coś, co ma służyć partykularnym interesom, a nie jednoczyć.
To, co opisujesz, to nie jest problem tylko chrześcijańskiej lewicy, ale lewicy w ogóle. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że nawet dla osób niewierzących lepiej by było, gdyby nauczanie papieża i pamięć o nim były jakkolwiek progresywne. Odnosiły się jakoś do zmiany społecznej, a nie służyły wyłącznie legitymizacji dzisiejszych stosunków władzy.
Wiesz, ja nie potrafię myśleć o Janie Pawle II inaczej niż poprzez jego teologię pracy, więc nie kojarzy mi się jako papież tego, co „nielewicowe”. Choć mam do niego pewien żal o watykański centralizm, który pośrednio doprowadził na przykład do osłabienia wpływów teologii wyzwolenia. Ale jest we mnie też inny żal – że kanonizacja to kolejna okazja dla mojego Kościoła do manifestacji siły.
Pontyfikat Jana Pawła II na wiele lat zwolnił polski Kościół z myślenia.
Przy okazji beatyfikacji mój znajomy ksiądz postanowił w swoim kościele odczytać list biskupów w skrócie – choć zwyczaj jest taki, że jak biskupi piszą, to czyta się list w całości, choćby ludzie mieli skonać z nudów. Streszczenie brzmiało następująco: „Biskupi informują o dacie beatyfikacji i bardzo się cieszą” – bo tyle mieli do powiedzenia. Kilka lat temu ukazał się bardzo mocny numer krakowskiego pisma „Pressje”, zatytułowany Zabiliśmy proroka. Coś w tym jest. A mimo to sondaże pokazują, że ponad połowa ankietowanych uważa, że zna przesłanie Jana Pawła II.
To mnie akurat wcale nie dziwi. W procesie deifikacji papieża to przesłanie tak uproszczono, tak zwulgaryzowano, że właściwie 90% ankietowanych mogłoby odpowiadać, że je znają na pamięć.
Ale o jakim przesłaniu ty mówisz?
Komunizm – zły, wolność – dobra. No, chyba że chodzi o wolność decydowania o własnym ciele. I jeszcze: z młodzieżą trzeba rozmawiać. Do tego to się sprowadza.
Wydaje mi się, że Centesimus annus jest pierwszym papieskim dokumentem, w którym z imienia potępiony został sowiecki totalitaryzm. Wcześniejsi papieże nie mówili zbyt głośno o tym, co działo się na tej połowie kontynentu, która znalazła się w rękach komunistów. W tym świetle można rozumieć ten głos jako spóźnione oddanie sprawiedliwości ich ofiarom. Nie lekceważyłbym tego.
Skoro to fakt, że „papież obalił komunę”, i powtarza się to w kółko we wciąż jednak liberalnej, a nie kościelnej „Gazecie Wyborczej”, to co się dziwisz, że ludzie twierdzą, że znają przesłanie Jana Pawła II?
Przy okazji kanonizacji wcale nie mówi się tak wiele o antykomunizmie papieża. Wojtyła to nie tyle „papież antykomunista” czy „papież wolności”, ile „nasz papież” i „papież Polak”. A jeśli 98% w ostatnim sondażu powiedziało, że cieszy się z kanonizacji, to ja nie czuję potrzeby, by to kontestować. Czy tego chcemy czy nie, papież jest gorącym, żywym symbolem. To może nawet widać lepiej z lewej strony, bo lewicy brakuje dziś takich angażujących, elektryzujących, gorących znaków. Hasła lewicy są dziś, niestety, dość zimne.
A nie widzisz w tym pisanym wielkimi literami „Papieżu Polaku” formy szowinizmu narodowego? Przekonania, że to jest jakiś wyraz wielkości Polski i „lepszości” tego papieża nad każdym innym? Mało w tym chrześcijańskiej pokory.
Tak, i mało w tym refleksji. I nie wiem, co by się musiało wydarzyć, żeby ta refleksja się pojawiła. Między szowinizmem i patriotyzmem jest różnica, dzieli je – niewielki, ale jednak – dystans. Ale masz rację, o Janie XXIII – drugim kanonizowanym papieżu – wiele nad Wisłą nie usłyszymy. A szkoda, bo to piękna i ważna postać w najnowszych dziejach Kościoła.
W ostatnich latach taki towar, jak silne zbiorowe emocje, które akurat w kwestii kanonizacji nie antagonizują prawie wcale i które są pozytywne – był deficytowy. Oczywiście, one koncentrują się wokół Jana Pawła II jako wyjałowionego intelektualnie, niewymagającego symbolu, ale i tak mogą się okazać pewnym dobrodziejstwem dla tego pękniętego pod wieloma względami społeczeństwa. Daleko mi do zachwytu, ale nie ukrywajmy, że jest to wydarzenie, w którym większość Polaków uczestniczy razem.
To po co tę wspólną, jakoby spontaniczną radość dekretuje oficjalnie parlament? Papieską uchwałą polski Sejm stwierdził, że opinia większości jest najważniejsza, hegemonia pewnego typu myślenia nienaruszalna, a dyskusja niepotrzebna. To powinien być kłopot dla każdej lewicy w tym kraju, nawet jeśli jest ona katolicka.
Ale przecież w polskiej debacie pojawiają się liczne głosy sprzeciwu, nawet w wydanym w dniu kanonizacji magazynie „Gazety Wyborczej”. Ukazywały się książki Tadeusza Bartosia, Piotra Szumlewicza, Krytyka Polityczna także zabiera głos. Nie wydaje mi się, żeby w szczególny sposób brakowało dziś monologicznej krytyki Kościoła czy pontyfikatu Jana Pawła ani tym bardziej ich monologicznej apologii. Jedna i druga cementują istniejące podziały, opierająć się na z gruntu fałszywych wizerunkach człowieka bez skazy z jednej strony i mrocznego reakcjonisty z drugiej. Uwierz, tracimy na tym wszyscy, bo ani z prawdą objawioną, ani z wcielonym złem nie sposób dyskutować. Nie sposób się nawet nimi inspirować, tak bardzo przytłaczają.
Co do papieskiej uchwały – nie będę jej bronił. Mogę się wypowiadać jako przedstawiciel katolickiej lewicy, ale nie parlamentu. Myślę, że wspomniane decyzje polityczne należy rozumieć jako wyraz panującej w społeczeństwie atmosfery.
Ta atmosfera to po prostu komercjalizacja. Papieskie gadżety, odpust.
Karol, papież, który został talerzem… Obok wielu nadziei związanych z kanonizacją istnieje dość poważne ryzyko, że Jan Paweł II stanie się, w jeszcze większym niż dzisiaj stopniu, przedmiotem kultu. Dla niektórych ludzi już dziś jest on osobą Trójcy Świętej – jest Bóg, jest Jezus i jest papież Polak. On sam musiał zdawać sobie sprawę z tego zagrożenia. Przypominam sobie jego słowa wypowiedziane podczas jednej z pielgrzymek: „Przestańcie klaskać, zacznijcie mnie słuchać”. No, ale my wciąż klaszczemy. Kanonizacja może ten stan utrwalić. Te wszystkie hasła „nasz papież”, w zasadzie pozbawione jakiejkolwiek treści… W efekcie Wojtyła staje się bardziej idolem niż ikoną. Jego pomniki, wyrastające jak grzyby po deszczu jak Polska długa i szeroka, raczej przysłaniają, niż odsyłają do tego, na co on sam starał się wskazywać. Bo jak już mamy idola, to nie musimy nic czytać, nad niczym się zastanawiać. W przestrzeni publicznej zostały po Janie Pawle II właśnie pomniki – a i tu Kościół nie wypełnił swojej roli jako wychowawcy estetycznego. Bo i one więcej mają wspólnego z kiczowatą popkulturą niż ludową pobożnością.
I nie przeszkadza ci, że ludzie nie „zaczęli słuchać”?
Nie zaczęli. Ale płytkość tych obchodów ma pewien pozytywny aspekt – płytkie symbole mogą być pojemne. Ja rozumiem, że to ucina dyskusję, pozbawia głębi, ale prawda jest taka, że bez tego taka mobilizacja społeczna nie byłaby możliwa. Dla mnie to ważne.
Jeśli mamy mówić o lewicowości jako o – jak kiedyś powiedział mi Sławek Sierakowski – szukaniu kleju społecznego, to tu jest odrobina tego kleju. Tu się manifestuje coś ważnego tak klasowo, jak politycznie.
To jest coś, co pozwala na przekroczenie podziałów ekonomicznych i ideologicznych. W bardzo ograniczonym zakresie dokonuje się to, co brzydko nazwano „budową kapitału społecznego”. Rzadko przecież mamy okazję do wspólnego świętowania, zbiorowego manifestowania radości.
I serio dokonuje się właśnie przez papieskie kadzidło, popiersie Wojtyły z lawy i przycisk do papieru?
Wiesz, bardzo się boję takiej lewicowej pogardy dla kanonizacji, mimo że rozumiem wasze odczucia – w szczególności gdy mamy do czynienia z zamykaniem ust w imię jakiejś świętości. Boję się, bo ona ma charakter po części przynajmniej klasowy. Czytałem ostatnio sondaż, z którego wynikało, że największa deklarowana znajomość nauki papieża jest wśród osób starszych, kobiet, mieszkających na wsiach – to jest ta sama charakterystyka, która opisuje osoby najbardziej przywiązane do parafii, słuchające Radia Maryja i tak dalej. Jest coś moralnie dwuznacznego w patrzeniu z góry na ludzi, na których powinna się koncentrować nasza społeczna troska. Być może „troska” to nie najlepsze słowo, wolę mówić o wyzwoleniu, ale mniejsza o to. Jeśli dla nich to jest tak wielkie święto, to właśnie dlatego, że stanowi ono pretekst do wzajemnego wykluczania, powinno być dla nas wyzwaniem, a nie okazją do szyderstw.
Mówisz o klasizmie i pogardzie, ale zupełnie nie dostrzegasz innego problemu – fałszywej świadomości tych ludzi, czyli tego, w jaki sposób, w obecnych realiach politycznych i gospodarczych, ten skomercjalizowany, ujednolicony i sprowadzony do gry prostych rytuałów kult jest wykorzystywany.
Musimy tu dokonać pewnego rozróżnienia. Z jednej strony mamy na poły legendarny, wyobrażony przez inteligentów „katolicyzm ludowy”, z jego emocjonalną wiarą i plemienną moralnością, którego najnowsze wcielenie miałoby stanowić środowisko zgromadzone wokół Radia Maryja. Ten „religijny inny”, „barbarzyńca w moherze”, o którym pisaliśmy kiedyś w „Kontakcie” – to oczywiście projekcja. Fenomen Radia Maryja nie jest bowiem żadnym anachronizmem, lecz reakcją na polską nowoczesność i zasługuje na bardziej poważne potraktowanie, przeczytanie choćby przez Davida Osta czy Gillesa Kepela. Z drugiej strony mamy logikę rynku, który kolonizuje wszystkie sfery życia społecznego, nie wyłączając sfery religijnej, i żeruje na naszych wyobrażeniach o ludowości polskiego katolicyzmu. Kult Jana Pawła II ma i będzie mieć również oblicze prymitywno-ekonomiczne. Na naszych meblościankach tłoczyć się będą jego fosforyzujące podobizny, obok krasnali ogrodowych będziemy stawiać ogrodowe papieże, a następnie będziemy przed tymi papieżami klękać i zmawiać różańce za ojczyznę.
Mamy do czynienia z bardzo trudnym do rozwikłania splotem zachowań konsumpcyjnych z głębokimi i szczerymi uczuciami religijnymi, podlanymi na dodatek sosem polskości. Masz pomysł na to, jak ten węzeł przeciąć? Ja nie bardzo. Intuicja podpowiada mi, że szyderstwo nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Na to wszystko nakłada się komercyjna logika mediów, które gonią za tym, co może się sprzedać, i prezentują to w taki sposób, żeby rzeczywiście się sprzedało. Dla każdego coś miłego, jednemu popiersie z lawy, drugiemu wieczorna audycja w TVN24. Skoro ludzie chcą papieża, to im go dajmy, ale takiego, jakiego chcą. Uśmiechniętego, z pióropuszem albo – jeśli wolisz – antykomunistę. Problem nie dotyczy więc samego kultu papieża, lecz podstaw kultury, w której żyjemy. Co z tym zrobić? Na chwilę obecną chyba zacząć od podstaw. Od kształcenia przyszłych księży w seminarium, od przeorganizowania struktury parafii, od próby doprowadzenia do szerokiej dyskusji nad spuścizną Jana Pawła II, w której na równych prawach wezmą udział ludzie identyfikujący i nieidentyfikujący się z Kościołem. Drugi krok to zmiana systemu, ale na to jeszcze chwilę musimy chyba poczekać.
Jarosław Makowski twierdzi, że polski Kościół może mieć po kanonizacji duży problem, bo straci swój najważniejszy strategiczny drogowskaz: nie będzie już tego parcia na jak najszybsze wyświęcenie Jana Pawła II.
Byłoby fantastycznie, gdyby tak się stało. Nie masz pewnie okazji zbyt często słuchać listów biskupów ani czytać kościelnych dokumentów – a ja dwa lata pojechałem specjalnie na inny koniec miasta, żeby być na premierze dokumentu społecznego Episkopatu, który był zapowiadany jako nowa jakość. A jedyne w zasadzie, co można w tym dokumencie znaleźć, to cytaty z Jana Pawła II. Jeśli rzeczywiście będzie tak, że zabraknie tego narzędzia do organizowania wiernych – to trzeba będzie w końcu zacząć mówić coś nowego. Wraz z kolejnymi pokoleniami seminarzystów i kolejnymi nominacjami biskupimi dokonuje się w polskim Kościele zmiana pokoleniowa i być może to ona – przy opadnięciu emocji związanych z oczekiwaniem na beatyfikację i kanonizację papieża – umożliwi podniesienie na poważnie nowych problemów, choćby właśnie problemów społecznych, silnie zaznaczających się w nauczaniu Franciszka.
A jeśli nie?
To znów będzie w kółko gender i cywilizacja śmierci.
Misza Tomaszewski – doktorant w Instytucie Filozofii UW i nauczyciel filozofii w Zespole Szkół Społecznych STO im. Pawła Jasienicy w Warszawie. Redaktor naczelny „Kontaktu”.
Czytaj także:
Stanisław Obirek: Wiosna Jana XXIII, zima Jana Pawła II
Kinga Dunin, Ustanowienie kultu
Jakub Majmurek, Drodzy posłowie, nie będę „solidarnie świętował”!
10 najlepszych kandyzacji papieża Polaka
Zuzanna Radzik: Kobiety uciekają z Kościoła