Znając historię Niskich Łąk, trudno oprzeć się wrażeniu, że władze miejskie najchętniej widziałyby ulicznych handlarzy tuż za tabliczką z przekreślonym napisem „Wrocław”.
Podobno fontanna multimedialna pod wrocławską Halą Stulecia została wybudowana, żeby przytrzymać turystów w mieście trochę dłużej. W niedzielny wieczór nie spotkamy tam jednak tłumów. Może dlatego, że są zmęczeni po rannym spacerze na jednym z wrocławskich targowisk.
Po wizycie na placu pod Młynem Sułkowice można odnieść wrażenie, że cały Wrocław w niedzielę wstaje wcześniej, żeby trafić jakąś okazję. Takie same tłumy są na Dworcu Świebodzkim, innym niedzielnym targowisku. Znaleźć tam można produkty spożywcze, wyroby regionalne, przedmioty z drugiej ręki, odzież używaną i nową oraz rzeczy zebrane z zagranicznych wystawek.
Dawniej wszystko to dostępne było na Niskich Łąkach. Nie ma chyba nikogo, kto urodziłby się we Wrocławiu i nie miał czegoś z Niskich Łąk – to było niemalże legendarne miejsce. Kilka lat temu targowisko zostało definitywnie zlikwidowane, a kupcy musieli poszukać sobie innego miejsca. Rozpoczął się wieloletni spór między urzędnikami i handlarzami o lokalizację stref handlu ulicznego.
Kupcy z Niskich Łąk na mocy uchwały Rady Miejskiej Wrocławia uiszczali opłatę targową. Dzięki temu targowisko regularnie generowało niemały dochód w kasie miejskiej – szacuje się, że w latach 2000–2004 było to około 700 tysięcy zł rocznie. Trudno zatem zrozumieć, dlaczego liberalne władze miasta utrudniają życie setkom drobnych przedsiębiorców rozkładających co niedzielę swoje stragany – tym, którzy na targowiskach dorabiają do regularnej pensji, zbieraczom wystawek, producentom ekologicznej żywności i tzw. czwartej kategorii kupców, czyli najbiedniejszym, wyprzedającym swój dobytek.
Może gdyby przenieśli się do zadaszonych hal – i zaczęli imitować świat galerii handlowych – byłoby im łatwiej dogadać się z samorządowcami. Bo podobno handel na ulicy psuje image „miasta spotkań”. Kupcy nigdy nie zajmowali reprezentacyjnych terenów, a mimo to kilkakrotnie byli zmuszani do zmiany miejsca. Trudno się oprzeć wrażeniu, że władze najchętniej widziałyby ich tuż za tabliczką z przekreślonym napisem „Wrocław”.
Wyprowadzka z Niskich Łąk
Decyzja o likwidacji kultowego targowiska zapadła w 2008 roku. Od tamtego czasu kupcy wraz z prezesami Stowarzyszenia „Niedzielne Kiermasze Kupieckie Niskie Łąki” – Maciejem Głowackim i Henrykiem Kowalikiem – postanowili, że przywrócą miastu targowisko. Przez kilka miesięcy działali przy ul. Wróblewskiego. Od pierwszego dnia policja i straż miejska zarzucały im, że handlują w miejscu niedozwolonym. Nie przetrwali długo.
Następne przystanki w drodze pod Młyn Sułkowice to dwie nieudane próby negocjacji dzierżawy terenów należących do Stadionu Olimpijskiego oraz jednej z wrocławskich gazowni. Urzędnicy miejscy, poproszeni o wyznaczenie odpowiedniej dla targowiska lokalizacji, zaproponowali tereny kolei. – Ale koszt utrzymania był, delikatnie mówiąc, nieopłacalny. Połączenia komunikacyjne też były raczej słabe – relacjonuje Maciej Głowacki.
Ostatecznie Stowarzyszenie zdecydowało się zająć jedno z miejsc leżących na obrzeżach miasta, czyli Młyn Sułkowice. Kupcy musieli sami znaleźć tę lokalizację i zaadaptować ją na potrzeby handlu placowego. Targowisko znajduje się przy trasie wyjazdowej w kierunku Warszawy, w bezpośrednim sąsiedztwie wielkich centrów handlowych. Plac jest dzierżawiony od prywatnego właściciela. – Teraz miasto ani nam nie przeszkadza, ani nie pomaga – mówi Henryk Kowalik.
Jak się robi targowisko?
– Targowisko to nie jest coś, co powinno się wymyślać, jakoś specjalnie planować. Najlepiej by było, gdyby miało charakter arabskiego suku. Wzorem tych wschodnich powinno też mieć stałą lokalizację i pory funkcjonowania – mówi Jerzy Tomaszewski, były wrocławski radny. W jego odczuciu najlepszym rozwiązaniem jest spontaniczne tworzenie bazarów, zgodnie z potrzebami mieszkańców. Samorządy powinny zadbać o podstawową infrastrukturę: miejsca parkingowe, sanitariaty, utwardzoną nawierzchnię i blaty służące ekspozycji.
Rzecz w tym, by te udogodnienia nie zwiększały kosztów utrzymania targowiska, tak by nadal było ono w stanie wchłonąć „czwartą kategorię kupców”. Obecność osób nielegalnie handlujących poza obrzeżami targowisk jest bowiem bardzo często argumentem za ich likwidacją. Jak wskazuje Tomaszewski, „niskobudżetowe” targowiska powinny być dostępne dla wszystkich, ale należy je tworzyć poza centrum miasta.
Pod Młynem
Niedawno pojawiły się informacje, że właściciel terenu pod Młynem Sułkowice, domEXPO, planuje tu nową inwestycję. Można by podejrzewać, że kupcy ponownie stoją w obliczu przeprowadzki. Stowarzyszenie nie jest jednak planowaną budową zaskoczone. Prezesi wystąpili o dotację z Unii Europejskiej, która pomoże im stać się „latającym targowiskiem”, na wzór europejskich. W ciągu tygodnia będą odwiedzali różne miejscowości Dolnego Śląska, a w niedziele planują wracać na teren Młyna.
Czy inwestycja domEXPO nie zmieni sposobu funkcjonowania pchlego targu? Głowacki twierdzi, że na razie nie ma obaw, by ceny miały wzrosnąć. Wspomina też o możliwości poszerzenia placu targowego, w razie potrzeby, o tereny przyległej hurtowni spożywczej. Zapewnia też, że charakter tego miejsca nie ulegnie zmianie – ale trudno przewidzieć, czy wstęp dla klientów nie będzie płatny.
Cudze pomysły, nasze realia
W Wielkiej Brytanii targowiska są ważnym elementem polityki zdrowego żywienia (London Food Strategy). W Nowym Jorku handel uliczny jest dość dobrze zorganizowany za pomocą Street Vendor Project. – Istnieje w mapa polskich targowisk, które są chętnie odwiedzane przez kupców i klientów, w związku z czym biuletyn lub witryna internetowa mogłyby być dobrą próbą zwrócenia uwagi na znaczenie bazarów w przestrzeni miejskiej – ocenia Kowalik. Jego zdaniem należy bronić tych miejsc, które jeszcze funkcjonują, i tworzyć mniejsze targi spożywcze w każdej dzielnicy miasta.
Warta uwagi wydaje się też idea planowania przestrzeni publicznej w taki sposób, by poszczególne jej elementy wzajemnie podnosiły swoją atrakcyjność. W przypadku targowisk mogłoby to polegać na tworzeniu bazarów warzywnych blisko restauracji, które korzystałyby z lokalnych produktów spożywczych. Dla przedstawicieli Stowarzyszenia brzmi to jednak jak utopia.
Trudno marzyć o bliskości restauracji i targowisk, skoro wciąż uchodzą one za miejsca, które należy ukryć albo zlikwidować. A magistrat jest przekonany, że turystów bardziej zainteresuje fontanna niż lokalny bazar.