Święte oburzenie ma ugruntowaną tradycję również w Polsce. Tak samo jak zamiatanie problemów pod dywan – pisze Agata Szczęśniak w „Gazecie Wyborczej” z 7 czerwca.
„Wszyscy przewrażliwieni i pruderyjni, wszyscy, którzy wolą żyć w ogłupiającym raju wyimaginowanej niewinności i czystości, niech lepiej nie czytają poniedziałkowej gazety”. Nie, to nie są słowa redaktora naczelnego „Wprost” Sylwestra Latkowskiego, w ten sposób w sobotę 4 lipca 1885 r. W.T. Stead, redaktor naczelny „Pall Mall Gazzette”, lojalnie ostrzegł swoich czytelników. W poniedziałek zafundował im „pielgrzymkę do prawdziwego piekła”, raport na temat „białego niewolnictwa” – dziecięcej prostytucji w Londynie.
Przez cztery dni, kiedy ukazywały się kolejne części cyklu, gazeta sprzedawała się na pniu, a po ulicach wiktoriańskiego Londynu krążyły nawet nielegalne kopie. Ale już kilka dni później nakład gazety spadł, święcie oburzeni czytelnicy zaczęli odwoływać subskrypcje, dystrybutor odmówił sprzedaży „Pall Mall”, parlamentarzyści domagali się, by sądownie zakazać rozpowszechniania gazety, bo obraża moralność publiczną, a na naczelnego posypały się wyzwiska i oskarżenia: o szukanie sensacji, opisywanie drastycznych szczegółów i propagowanie pornografii oraz – a jakże – o niszczenie reputacji wyższych klas.
[…]
Co takiego zrobił Stead? Pisząc swój tekst, kupił od pośredniczki 11-letnią Elizę Armstrong za 5 ówczesnych funtów. Posłużył się zatem prowokacją dziennikarską, potrzebował naocznego przykładu, by pokazać, jak działa stosowana w Londynie praktyka: kupowanie za kilka funtów biednych dziewczyn, wysyłanych następnie do burdeli w Anglii lub kontynentalnej Europie. Przy czym nietrudno było kupić dziecko młodsze niż legalne 13 lat, co właśnie zrobił Stead. […]
Być może Stead chciał tylko podnieść nakład swojej gazety, być może w domu używał brzydkich słów i śmierdziało mu z ust. Na pewno zbadali to już dociekliwi amerykańscy naukowcy i im to zostawmy. Niewątpliwe jest to, że Maiden Tribute of Modern Babylon rozpoczyna historię nowoczesnego dziennikarstwa śledczego, używania prowokacji do pokazywania tego, co ważne, bolesne, a jakoś dziwnym trafem ciągle zamiatane pod dywan. Święte oburzenie ma ugruntowaną tradycję również w Polsce. Tak samo jak zamiatanie problemów pod dywan.
Malina Błańska i Sylwester Latkowski nie opisują „piekła na ziemi”, a Wojciechowi Fibakowi daleko do właścicieli nieletnich niewolników z końca XIX w. Czy jednak przypadkiem współczesna publiczność nie zachowuje się wedle podobnego wzoru co czytelnicy Steada?
Kiedy polskim dziennikarzom i innym moralistom pokazuje się stręczycielstwo, zepsucie wyższych klas, zablokowany awans młodych kobiet itp., kiedy pokazuje się to wszystko w pięknie wystylizowanych, a nawet (o zgrozo!) brutalnych amerykańskich filmach, to chętnie się użalą, pokiwają głowami i westchną, jakie to życie jest trudne. Kiedy ktoś podstawi im pod nos obrazek z własnego podwórka, ze świętym oburzeniem skomentują, że kolory dobrał nie takie, a w ogóle to złą metodę wybrał – obrazki są pfe! Trzeba było napisać wiersz.
Czytaj cały tekst Agaty Szczęśniak w „Gazecie Wyborczej” z 7 czerwca 2013.
Czytaj też: