Jego ostatnia książka, „Prawa człowieka i ich granice”, pozostawi najtrwalszy ślad.
Największy wkład wielkich uczonych często rozpoznawany jest dopiero po ich śmierci, kiedy rzeczywistość dogania ich wizje, a ich dorobek jest dogłębniej rozumiany. Spodziewam się, że tak właśnie będzie w przypadku Wiktora Osiatyńskiego, profesora prawa konstytucyjnego i praw człowieka, który przez wiele lat był członkiem Rady Ogólnej Fundacji Społeczeństwa Otwartego, a który w tym miesiącu zmarł w swojej rodzimej Polsce.
Po raz pierwszy spotkałem Wiktora Osiatyńskiego w 2004 r. Potem w 2012 r., kiedy zastąpiłem Aryeha Neiera w roli prezesa Fundacji Społeczeństwa Otwartego, Wiktor został jednym z moich najaktywniejszych i najbardziej prowokacyjnych doradców. Zawsze był gotów jechać do jakiegokolwiek kraju, aby spotkać się z kimkolwiek, jeśli tylko mogło to pomóc w realizacji celów Fundacji – krzewienia sprawiedliwości i praw człowieka. Dlatego też podróżował w imieniu Fundacji co rok, do czasu, kiedy rak pozwolił mu już tylko na wizyty telefoniczne.
Wspomnienia tych spotkań są żywe w pamięci tych, którzy w nich uczestniczyli, ale dorobek naukowy Wiktora z czasem nabierze jeszcze więcej blasku. I to pewnie jego ostatnia książka, Prawa człowieka i ich granice, pozostawi najtrwalszy ślad. Wydana w 2009 r., ponad rok przed Arabską wiosną i na samym początku prezydentury Baracka Obamy, książka ta wyprzedziła nas o dekadę.
Już wtedy Wiktor widział zmniejszającą się przydatność pozwów o naruszenie praw człowieka w czasach, kiedy liberalne i nieliberalne demokracje zastąpiły dyktatury w roli największych naruszycieli tych praw. Skupił wtedy uwagę na strategicznych problemach, które nadal pozostają bez rozwiązania. Według ówczesnej recenzji w Harvard Law Review, Wiktorowi udało się “przedefiniować prawa powszechne w sposób bardziej pragmatyczny”.
Kiedy teraz ponownie czytam książkę Wiktora, trzy argumenty wydają mi się wyjątkowo trafne.
Po pierwsze, Wiktora nie zmylił czasowy entuzjazm wobec praw człowieka przejawiany przez którąkolwiek z wielkich potęg. Bardzo uważnie rozwija ten temat w swoim opisie narodzin Organizacji Narodów Zjednoczonych, począwszy od brytyjskich i amerykańskich zapewnień o gwarancjach praw człowieka w ramach Karty Atlantyckiej i Powszechnej deklaracji praw człowieka, w samym środku II wojny światowej.
Wiktor pokazuje, że mogło to być zaledwie udane zagranie, mające na celu przeciągnięcie ludzi i narodów na swoją stronę, i jak jednak obietnice te były nieszczere, a co najmniej krótkoterminowe. Już w 1944 r, w Dumbarton Oaks, Brytyjczycy i Amerykanie uzgodnili wraz z innymi potęgami, że będą sprzeciwiać się jakiejkolwiek znaczącej ochronie praw człowieka w ramach ONZ. Sprzeciw ten objawił się w całej mocy rok później, na konferencji ONZ w San Francisco.
Dla Wiktora to cyniczne nawoływanie o prawa człowieka przez sprawujących władzę było zjawiskiem wykraczającym poza XX wiek. Widział to samo tymczasowe zjednoczenie możnowładców pod sztandarem praw jako definiujące historię praw od czasów Wielkiej Karty Swobód. Opisywał jak zarówno wielcy baronowie w 1215, rosnąca w siłę burżuazja w XVIII wieku, jak i nowe elity polityczne w 1948 i 1989 roku – wszyscy przyjęli ideę praw wtedy, kiedy sprzyjało to ich interesom. W momencie, kiedy dostęp do władzy był już zapewniony, idea praw często lądowała na śmietniku
Najnowszym i najbardziej cynicznym przejawem takiego odwołania do praw człowieka przez władzę było ich użycie przez amerykański rząd George’a W. Busha w celu uzasadnienia inwazji na Irak po tym, jak groźba użycia broni masowego zniszczenia okazała się bezpodstawne. Oczywisty fałsz tego uzasadnienia oznaczał koniec pewnej epoki. Wiktor zrozumiał, na długo przed kryzysem uchodźczym w Europe i kandydaturą Donalda Trumpa, że sprawa praw człowieka już władzom nie była potrzebna.
Według Wiktora, w Stanach Zjednoczonych wojna z terroryzmem zdominowała politykę wewnętrzną, spychając na margines swobody obywatelskie i uzasadniając bezpodstawne zwiększenie niepodlegających kontroli uprawnień prezydenckich. W Europe Zachodniej zaś górę nad ochroną praw człowieka wzięły potrzeba uporania się z coraz większą falą imigrantów i lęk związany z mniejszościami muzułmańskimi. Najbardziej uderza realistyczny wniosek, wyciągnięty przez Wiktora, który stwierdza, że obecny kryzys idei praw wydaje się być związany głównie z tym, że nie ma żadnej potęgi politycznej, która mogłaby dążyć do realizacji własnych interesów pod sztandarem praw człowieka.
Być może ze względu na jego cyniczny ogląd państw, drugi ważny argument Wiktora dotyczy żywotnej roli organizacji pozarządowych w demokracjach konstytucyjnych. To społeczeństwo obywatelskie, a nie państwa, przyczynia się najbardziej do ochrony praw. Według Wiktora, realizacja wolności i ochrony praw jest proporcjonalna do siły i instytucjonalnej sprawności społeczeństwa obywatelskiego.
Uderzające jest to, że Wiktor osadza rolę społeczeństwa obywatelskiego w kontekście natury ochrony konstytucyjnej – ochrony, która jest poza zasięgiem w zwykłych okolicznościach działania władzy wykonawczej i ustawodawczej. Konstytucje stały się najmocniejszym instrumentem egzekwowania praw człowieka. Nawet jeśli jednak prawa te są zapisane w konstytucjach, mogą się na nie skutecznie powoływać tylko ci, którzy mają dostęp do sądów, prasy i innych publicznych forum. W tym sensie, bogatym społeczeństwo obywatelskie jest niepotrzebne, ponieważ mogą w sądzie samodzielnie dochodzić swoich praw. Wszyscy pozostali jednak polegają w tej kwestii na organizacjach pozarządowych służących dobru publicznemu. Kiedy prawa egzekwowane są na mocy innych mechanizmów, takich jak traktaty międzynarodowe, to również organizacje pozarządowe odgrywają w tym kluczową rolę. Wiktor proponuje tu analogię do roli partii politycznych w teorii demokracji.
W XIX wieku teoria demokracji przyjęła systemy partyjne jako nieodzowne instytucje mediujące pomiędzy indywidualnymi wyborcami a ich przedstawicielami w rządzie. Demokracja konstytucyjna powinna w podobny sposób uznać potrzebę instytucji, bez których prawa jednostki są mało przydatne tym, którzy nie mają ani bogactw, ani władzy. Organizacje pozarządowe w służbie dobra publicznego powinny uzyskać status podobny partiom politycznym w teorii i praktyce demokracji konstytucyjnej.
Po trzecie, w sposób najbardziej dalekowzroczny, Wiktor dostrzegł potrzebę naprawienia przez ruch na rzecz praw człowieka przepaści, która rozwarła się między nim a większością opinii publicznej. Ta przepaść musi być zasypana, zarówno w sposobie komunikowania się organizacji praw człowieka ze społeczeństwem, jak i w wyborze tych, w których obronie te organizacje stają. Komunikacja musi wyjść poza ramy języka prawniczego i bardziej przemawiać do ludzi. A ruch musi objąć swoim działaniem tych, których wzrost gospodarczy w dobie globalizacji pozostawił na lodzie.
Ten ostatni postulat stanowi największe wyzwanie. Międzynarodowe mechanizmy ochrony praw człowieka pozostają instytucjami elitystycznymi, podobnie zresztą jak cały system ONZ. Dla Wiktora kluczowe było to, żebyśmy rozwinęli system ogólnoświatowego sprawowania władzy, który byłby wrażliwy na potrzeby biednych. Tak, istnieją instytucje, które mają pomagać biednym, ale są one zbyt bliskie idei humanitaryzmu, a zbyt dalekie obietnicy praw człowieka. Aby móc domagać się praw, biedni musieliby mieć rzeczywistą władzę.
Według Wiktora idea praw człowieka rzadko służyła biednym, pozbawionym środków do życia, ograbionym i prześladowanym – tacy ludzie zwykle nie domagają się praw. Zamiast nich proszą o łaskę, spodziewają się jałmużny i szukają okruchów z pańskiego stołu. To ci, których było na to stać, zwykle domagali się praw.
Wiktor nie potrzebował Brexit, wyboru Trumpa, ani kryzysu uchodźczego, żeby zrozumieć w jaki sposób globalizacja spowodowała rozziew pomiędzy prawami człowieka a ludźmi, których ubóstwo wydawało się niewidoczne dla rządzących. Wyzwaniem, przed którym stoi każdy zwolennik demokracji i praw człowieka, jest – według Wiktora – przywrócenie milionom tych, których obecnie uważa się za ‘nieprzydatnych’, poczucia przynależności, godności i szacunku dla samych siebie
Ruch praw człowieka zmarnował dużo cennego czasu odkąd Wiktor napisał o granicach praw. Dzisiejsza sytuacja jest jeszcze gorsza niż Wiktor przewidywał w 2009 r., kiedy założył, że Barack Obama zdoła zamknąć więzienie w Guantanamo, i że do chwili obecnej ruchowi praw człowieka uda się zasypać rozłam z opinią publiczną. Niestety, te problemy wydają się dziś jeszcze większe.
Nadszedł czas dorównać kroku Wiktorowi Osiatyńskiemu. Musimy uznać, że kiedy potęgi otwierają się na prawa człowieka, to prawdopodobnie robią to cynicznie, ze względów taktycznych i na krótko. To nie powód, żeby tego unikać, ale należy rozumieć, że wywindowanie praw człowieka musi odbywać się siłą społeczeństwa obywatelskiego, aby móc osiągnąć postęp większy niż ten, na który zgodziliby się możnowładzcy. Musimy położyć nacisk na podstawy prawne działania organizacji społeczeństwa obywatelskiego jako niezależnych filarów demokracji konstytucyjnej, ze wsparciem moralnym i finansowym ze strony przyjaciół na całym świecie. Same organizacje pozarządowe zaś muszą zasypać przepaść jaka dzieli je od społeczeństwa i która zagraża ich znaczeniu.
Być może najistotniejsze jest to, że aby w pełni realizować prawa, trzeba uznać ich granice. Prawa są tylko jednym z instrumentów wpisania naszych wartości w ramy mechanizmów rządzenia. Polityka jest kolejnym, i Wiktor był coraz bardziej świadomy zagrożenia jakie niesie zatłoczenie polityki nadmiarem praw. Uważał konstytucje za ważne kolebki praw, ale rozumiał, że demokracje są równie ważną przestrzenią na politykę.
Jeśli relacje międzyludzkie zredukujemy do zwykłego wypełniania praw, ostrzegał Wiktor, nasze życie, a wręcz cała ludzkość, zostanie znacząco umniejszona. Powinniśmy wziąć sobie do serca radę, którą Wiktor dał swoim studentom i którą zakończył swoją ostatnią książkę – nie próbujmy używać praw, jakby były uniwersalnym kluczem, który otworzy wszystkie stojące przed nami drzwi. Prawa są ważne dla ludzkości i nie dopuszczajmy do ich nadużyć, ani nie przykładajmy ręki do ich nadmiernej inflacji, aby nie popadły w zapomnienie. Pod tą radą Wiktor podpisał się: „Z wdzięcznością, wasz nauczyciel”.
I ja, z wdzięcznością, pozostaję jego uczniem.
**
Tekst ukazał się na stronie Open Society Foundations. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów-Antkowiak.