Nie tylko eksperci Macierewicza nadużywają autorytetu nauki do obrony dziwnych eksperymentów myślowych. Czy warto z nimi dyskutować?
Profesorowie – wiadomo – znają się na rzeczy. W końcu jeśli ktoś jest profesorem, musi wiedzieć, co mówi, prawda? Stoi za nim autorytet nauki, a jest to jeden z największych autorytetów współczesności. – Nie ma takiej nauki, w której nie przeprowadza się eksperymentów myślowych – oznajmił prezes Jarosław Kaczyński, odnosząc się do sprawy słynnych zeznań ekspertów zespołu Macierewicza. Ponieważ profesorowie myśleć potrafią, jak nikt inny (a z całą pewnością wnikliwiej i bieglej niż nieprofesorowie), ich eksperymenty myślowe mają właściwie rangę dowodów.
Np. profesor Peter Duesberg był niegdyś doskonale się zapowiadającym wirologiem. W latach 70. oznaczył pierwsze onkogeny i dzięki temu odkryciu był przez długi czas murowanym kandydatem do Nagrody Nobla. Jednak kilkanaście lat później, kiedy epidemia AIDS zaczęła zbierać żniwo w Stanach Zjednoczonych i Europie, a zespoły kierowane przez Roberta Gallo i Luca Montagnier ogłosiły niemal równocześnie, że odpowiada za nią wirus HIV – prof. Duesberg przypuścił na nich frontalny atak. HIV jest wirusem zupełnie niegroźnym, przekonywał, a AIDS to tak naprawdę efekt ekscesywnego trybu życia prowadzonego przez środowiska gejowskie. Do pewnego momentu ten eksperyment myślowy, tak zwana „hipoteza Duesberga”, był jedną z opcji branych pod uwagę w naukowej dyskusji. Jednak gigantyczna liczba badań, a także niewątpliwa skuteczność kolejnych generacji leków, bezpowrotnie odesłały ją do naukowego lamusa.
Duesberga to jednak nie zraziło. Wraz z grupą swoich wiernych akolitów od trzydziestu lat organizuje konferencje i publikuje książki, w których przekonuje, że związek między HIV i AIDS to artefakt wykreowany przez złe korporacje farmaceutyczne działające w cichym porozumieniu ze środowiskiem naukowym. Publikacje Duesberga – utrzymane w konwencji jak najbardziej naukowych analiz – upstrzone są tabelami, szczegółowymi wyliczeniami, wykresami mikroskopowymi zdjęciami wirusów, jak również bardzo profesjonalnymi analizami wszystkich tych materiałów, z których to analiz wynika jedno: HIV nie powoduje AIDS.
Jednym z wiernych towarzyszy Duesberga jest prof. Kary Mullis, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie chemii, który uważa Duesberga za wybitnego naukowca i odważnego bojownika o prawdę i wolność słowa, niebojącego się rzucić wyzwanie skorumpowanemu i zepsutemu światkowi sprzedajnych uczonych, pozostających na pasku wielkich koncernów. Na marginesie może warto dodać, że prof. Mullis znany jest także ze swojego zamiłowania do ayahuaski oraz regularnych kontaktów z rozmaitymi duchowymi istotami, które przekazują mu sekrety o takich rejonach wszechświata, o których na swoich studiach chemicznych nie miał z pewnością nigdy szansy nawet usłyszeć.
Innym wielkim zwolennikiem tez Duesberga jest chemik, prof. Henry Bauer, obecnie emerytowany pracownik naukowy jednego z uniwersytetów w Virginii. Oprócz licznych tekstów negujących związek pomiędzy HIV i AIDS, wyraźnie wobec Duesberga apologetycznych, prof. Bauer intensywnie badał także sprawę potwora z Loch Ness (czemu także poświęcił kilka książek).
Wskutek bardzo drobiazgowych analiz materiału dowodowego, a zapewne i kilku eksperymentów myślowych (profesor Bauer jest przecież profesorem), ustalił ponad wszelką wątpliwość, że potwór jak najbardziej istnieje, a wyłowienie go i poddanie szczegółowemu badaniu jest tylko kwestią czasu.
Profesorowie Duesberg, Mullis i Bauer bywają regularnymi gośćmi na licznych konferencjach naukowych i prasowych. Ogłaszają swoje badania w formie książek, wykładów wideo, tekstów w popularnej prasie oraz licznych „naukowych” pismach (z których jednakowoż żadne, co ciekawe, nie znajduje się na liście filadelfijskiej). Ponieważ ich działalność cieszy się w pewnych kręgach ogromnym zainteresowaniem, a nawet wyraźną admiracją – nigdy nie muszą się obawiać pustych sal albo niesprzedanych nakładów. Specjaliści zajmujący się leczeniem i profilaktyką AIDS szacują, że wskutek działań tego „zespołu” kilkaset tysięcy ludzi zakażonych HIV straciło życie (w efekcie odstawienia leków). Nie zmienia to jednak stanowiska wymienionych naukowców, którzy nadal są przekonani o swojej racji – choć na jej poparcie nie potrafią przedstawić żadnych realnych dowodów, a w tym gronie jedynie Duesberg faktycznie zajmował się kiedyś wirusami.
Oczywiście, ta ekipa to kompletne ekstremum, a zjawisko AIDS-negacjonizmu – jako wyjątkowo skrajna forma pseudonauki stosowanej – doczekało się kilku całkiem niezłych analiz (myślę tu przede wszystkim o znakomitej książce Setha Kalichmana Denying AIDS). Nie zmienia to faktu, że wielu spośród AIDS-negacjonistów (wspomniałem tu tylko kilku najbardziej prominentnych) cały czas pracuje na różnych uczelniach i uniwersytetach – w obszarze jakoś mniej lub bardziej stycznym z kwestiami biologii czy chemii organicznej.
Jedyną wszakże legitymacją do publicznego wygłaszania rozmaitych kompletnie absurdalnych teorii jest dla tych ludzi ich profesorski tytuł. Uwielbiają się powoływać na swoje stanowiska, a kompetencję w dziedzinie AIDS tłumaczą zainteresowaniem kwestiami wirologicznymi, albo biegłością w zakresie metodologii naukowej.
Ta nieco przydługa charakterystyka AIDS-negacjonistów dotarła właśnie, mam nadzieję, do punktu, w którym podobieństwo do osób i zdarzeń, będących głównymi tematami medialnych doniesień ostatniego tygodnia, stało się oczywiste. Opublikowane przez „Gazetę Wyborczą” stenogramy przesłuchań członków tzw. zespołu Macierewicza – a także organizowane przez nich wcześniej konferencje, udzielane wywiady, publikowane teksty – w sposób nader uderzający przypominają działania zespołu Duesberga.
Różnica jest tylko taka, że od fantastycznych deliberacji o dwóch wybuchach nikt nie ucierpi na zdrowiu (a przynajmniej – na zdrowiu fizycznym).
Nie ma większego sensu natrząsać się z uzasadnień, jakimi członkowie zespołu Macierewicza formułowali dla swojej działalności w roli ekspertów od katastrof lotniczych (z których „patrzeć jak profesor na wybuchającą stodołę” jest już w pewnych kręgach zwrotem kultowym, niewątpliwie mającym szansę na wejście do kanonu mowy potocznej). Nie ma też większego sensu znęcać się nad nimi publicznie i wytykać im brak kompetencji oraz ewidentne nadużycia – tak metodologiczne, jak i związane z etyką zawodową pracownika naukowego.
Pytanie jest jedno – czy autentyczni eksperci od katastrof lotniczych powinni podjąć z nimi realną dyskusję na argumenty? Odpowiedź wcale nie jest jednoznaczna. Robert Gallo – współodkrywca wirusa HIV i jego związku z AIDS – od wielu już lat przestał publicznie dyskutować z Duesbergiem. Nie chce w ten sposób zasilać jego pozycji – pośrednio wskazując, że mamy tu do czynienia z człowiekiem na tyle poważnym, że trzeba szczegółowo odnosić się do głoszonych przezeń teorii. W ramach przyjętego przez siebie paradygmatu, Duesberg jest bowiem w stanie „udowodnić” niemal każdą tezę – cokolwiek by się bowiem nie działo, i tak zawsze wszystko potwierdza to, co on mówi. Stary to i znany silnik pracujący w wielu pseudonaukowych koncepcjach. Podobnie eksperci zespołu Macierewicza – wchłoną każdą argumentację, a jakikolwiek opór wobec głoszonych przez siebie rewelacji, przypiszą natychmiast „oszczerczej medialnej kampanii” i działaniom sił, które starają się tuszować ewidentny spisek.
Podstawowy problem polega bowiem na tym, że z pozoru wszystko wskazuje na zwykłą różnicę zdań. Oto po jednej stronie mamy ludzi twierdzących, że powodem katastrofy były wybuchy, po drugiej zaś ludzi twierdzących, że przyczyną była seria błędnych decyzji. Wydaje się, że konfrontacja argumentów – wszak po obu stronach mamy do czynienia z „profesorami” – będzie rozstrzygająca.
Tymczasem – nic bardziej błędnego. Podobnie jak Peter Duesberg, Kary Mullis i Henry Bauer, eksperci zespołu Macierewicza będą w nieskończoność organizować kolejne konferencje, przedstawiać wykresy, wyliczenia oraz rozmaite osobliwe „symulacje” (nawiasem mówiąc – może ktoś dostarczy im wreszcie te „dane”?!).
Ostatecznie – nie mogą się mylić, są przecież profesorami.