Czemu ma służyć państwo dobrobytu i czy dotychczasowe rozwiązania wprowadzone przez Prawo i Sprawiedliwość realizują te cele? A jeśli nie, to co należałoby zmienić? Tekst Klubu Jagiellońskiego nie przybliża nas do odpowiedzi na te pytania.
„Spięcie” to projekt współpracy międzyredakcyjnej pięciu środowisk, które dzieli bardzo wiele, ale łączy gotowość do podjęcia niecodziennej rozmowy. Klub Jagielloński, Kontakt, Krytyka Polityczna, Kultura Liberalna i Nowa Konfederacja co kilka tygodni wybierają nowy temat do dyskusji, a pięć powstałych w jej ramach tekstów publikujemy naraz na wszystkich pięciu portalach.
Oczywiście, trudno się nie zgodzić z zasadniczą tezą, że spór o model państwa dobrobytu może być jednym z najważniejszych w najbliższych latach. Ale artykuł Piotra Kaszczyszyna zamiast wytłumaczyć, co tak naprawdę chcemy osiągnąć, nazbyt koncentruje się na okolicznościach powstania państwa dobrobytu i etykietach określających różne jego typy. Robi to kosztem pozytywnych propozycji, a ściśnięta na koniec lista postulatów zawiera moim zdaniem dwa zasadnicze błędy. Po pierwsze, wygląda raczej jak wyraz życzeniowego myślenia – zgodnie z którym możemy zmienić wszystko od razu – niż realna propozycja polityczna. A co z tego wynika – i to po drugie – brak w niej refleksji nad konsekwencjami wprowadzenia niektórych rozwiązań kosztem innych.
czytaj także
Więcej tego samego?
Weźmy jako przykład postulat, aby potężny już teraz program 500 plus zmienić, nazwać „pensją rodzicielską, być może podwyższyć jej wysokość, ale zastanowić się nad likwidacją innych świadczeń pieniężnych dla rodzin – dla maksymalnego uproszczenia całego systemu wsparcia i jego finansowej optymalizacji”. Trudno mi zrozumieć sensowność tego postulatu, niezależnie od przyjętej perspektywy.
Po pierwsze, niezależnie od tego, jakie mamy poglądy na budowę w Polsce państwa dobrobytu, jest faktem, że już teraz środki wypłacane w ramach programu 500 plus są relatywnie wysokie w stosunku do średnich zarobków w kraju. Dość powiedzieć, że w Wielkiej Brytanii tamtejszy child benefit wynosi zaledwie 20,70 funtów tygodniowo (po przeliczeniu na stawkę dzienną daje to około 90 funtów miesięcznie) na pierwsze dziecko i 13,70 funtów tygodniowo na dziecko drugie i kolejne (miesięcznie około 60 funtów). To stawki nie tylko znacznie niższe w porównaniu z zarobkami i cenami obowiązującymi w Wielkiej Brytanii, ale także przy prostym przeliczeniu na polskie złotówki. Podobnie jest w wielu innych krajach. W Irlandii dodatek na dzieci wynosi 140 euro miesięcznie (około 600 złotych), ale średnia pensja w tym kraju to blisko 39 tys. euro rocznie (około 167 tys. złotych), przy niespełna 58 tys. złotych w Polsce. W Niemczech wypłaty w ramach Kindergelt to mniej więcej 200 euro miesięcznie (prawie 860 złotych, zależnie od liczby dzieci), ale znów: przy średniej pensji przekraczającej 45 tysięcy euro, czyli ponad 190 tys. złotych. W takich warunkach dalsze podnoszenie wypłat w ramach programu 500 plus – które już teraz sięgają 10 procent rocznych wydatków budżetowych – wydaje się trudne do uzasadnienia.
„Dzieci z tego nie będzie”. Anna Gromada o roku z Rodziną 500+
czytaj także
Po drugie, zdziwienie budzi postulat likwidacji innych świadczeń dla rodzin – kosztem właśnie podniesionych stawek dla programu 500 plus. Oczywiście, można twierdzić, że tak wygenerowane oszczędności sfinansują wzrost wydatków ponoszonych na ten program. Autor nie przedstawia jednak żadnych wyliczeń na poparcie tej tezy. Załóżmy jednak życzliwie, że byłaby to zmiana całkowicie neutralna dla budżetu. Jakie jednak byłyby jej konsekwencje społeczne? Tego już się od Kaszczyszyna nie dowiemy, a wyobrazić je sobie nietrudno: część rodzin wymagających większego wsparcia (ze względu na stan zdrowia, miejsce zamieszkania, zarobki itd.) dostałaby wsparcie niewystarczające, a ci, którzy tego wsparcia nie potrzebują, mieliby go aż nadto. Pomijam już fakt, że takie rozwiązanie byłoby nie tylko niesprawiedliwe, ale także politycznie niezwykle trudne do przeprowadzania.
Co jednak bodaj najważniejsze, wzmocniłoby już obecne tendencje do uciekania co zamożniejszych Polaków w usługi prywatne w dziedzinach takich jak edukacja czy służba zdrowia. Autor przekonuje co prawda, że nawet po proponowanych przezeń reformach system usług publicznych (przede wszystkim edukacji i ochrony zdrowia) pozostanie na swoim miejscu, bowiem z nich „nie sposób zrezygnować”. Kłopot w tym, że nie bardzo wiadomo, jak miałaby zostać sfinansowana jego realna naprawa.
czytaj także
Passus o zmianie systemu podatkowego jest zbyt ogólnikowy, by wyciągnąć jakieś wnioski. Podobnie zresztą jak postulat wielkiej reformy systemu emerytalnego – wiemy jedynie, że ma iść w kierunku wyrównywania świadczeń i wprowadzenia emerytury obywatelskiej. Wiadomo jednak, że takie świadczenia siłą rzeczy nie będą wysokie. Powstaje więc pytanie, jak stworzyć obywatelom warunki do dodatkowego oszczędzania, a przede wszystkim, jak ich do tego skłonić. A kiedy już to się uda, czy i jak zapobiegać nadmiernym nierównościom wśród przyszłych emerytów. No, chyba że autor nie uznaje nierówności za istotny problem.
Liberalna równość
Tymczasem z perspektywy liberalnej to właśnie dążenie do równości wydaje się najważniejszym zadaniem, jakie należy postawić przed państwem dobrobytu. Nie o równość płac czy równość majątkową tu chodzi, ale o równość szans. Jest to oczywiście pewien ideał, w realnym świecie w pełni nieosiągalny, ale ideał, który powinien przyświecać kolejnym budowniczym polskiego welfare state.
Z tej perspektywy absolutnie kluczowe są nie dalsze transfery gotówkowe w postaci kolejnych „piórnikowych”, „pensji rodzicielskich” czy bonusowych emerytur, ale przekierowanie środków na usługi publiczne – zarówno często omawianą oświatę czy ochronę zdrowia, ale także transport publiczny, opiekę żłobkową oraz opiekę przedszkolną, która realnie przygotowuje do szkoły, wyrównując różnice między dziećmi z różnych środowisk.
Każdy z tych wydatków można traktować nie tylko jako element realizacji ideałów społecznej sprawiedliwości, ale także jako – mówiąc chłodnym językiem rynkowym – inwestycję, która może przynieść bardzo wymierne zyski. A to dzięki lepszemu wykorzystaniu potencjału polskich obywateli. Marnując talenty tych ludzi, którzy nie mieli możliwości ich rozwinąć, tracimy szanse na reformowanie polskiej gospodarki. Ilu potencjalnych przedsiębiorców nie zrealizowało swoich planów, ilu naukowców nie wykształciliśmy, ile innowacji nie zostało wprowadzonych w życie tylko dlatego, że nikt nie zagospodarował talentu uzdolnionych ludzi?
Inwestycja w edukację to inwestycja nie tylko w wiedzę. To także pieniądze na kształtowanie ludzi zdolnych do podważania utartych schematów, do jasnego publicznego formułowania swoich myśli, a przede wszystkim do współpracy z innymi. W czasach gdy pochodzenie społeczne, miejsce zamieszkania, pieniądze, ale także nowe technologie komunikacji szatkują społeczeństwa na coraz mniejsze „bańki”, szkoła publiczna jest jednym z niewielu miejsc pozwalających na spotkanie osób z różnych środowisk.
Priorytety, priorytety, priorytety
Zamiast więc wysyłać pieniądze z podatków z powrotem do ludzi w postaci jednakowych transferów gotówkowych, niezależnie od potrzeb, lepiej zainwestować je w instytucje, z których może skorzystać każdy.
Nikt nie wierzy chyba, że w najbliższym czasie możemy wprowadzić w Polsce wszystkie elementy państwa dobrobytu. Potrzebne są priorytety. Jeśli postawimy na uniwersalne transfery gotówkowe, zaniedbamy instytucje. A za jakiś czas obudzimy się w społeczeństwie bardziej nierównym, bardziej podzielonym i jeszcze bardziej wyzbytym poczucia wspólnoty.
***
Łukasz Pawłowski – szef działu politycznego i sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”.
Inicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski zarządzany przez Fundację dla Polski.