Polsce potrzebny jest program, który rzeczywiście postawi na innowacyjność. Piotr Kuczyński komentuje program SLD.
Paweł Pieniążek: W niedzielę SLD przedstawiło swój program „Nowa strategia dla Polski – rozwój zamiast stagnacji”. Jak pan ocenia te propozycje?
Piotr Kuczyński: Niektórzy krytycy twierdzą, że jest to wyłącznie program wydatkowy, ale faktycznie zawiera on również pewne pomysły, skąd wziąć przychody. Jeśli chodzi o przywrócenie trzeciej stawki podatku dochodowego, to jestem za, szczególnie, że zawsze byłem przeciwnikiem jej likwidacji. Nie spodziewam się, żeby były z tego kolosalne pieniądze, ale około siedmiu czy ośmiu miliardów złotych rocznie mogłoby wpłynąć do budżetu.
A drugi proponowany podatek, od transakcji finansowych?
Szacowanie wpływów z podatku od transakcji finansowych na podstawie obecnych przychodów – jak robi to Miller – jest totalnym nieporozumieniem, bo po jego wprowadzeniu nie będzie takich obrotów jak dziś, tylko dużo niższe. Opodatkowanie wszystkich transakcji finansowych totalnie załamałoby rynek finansowy w Polsce. Większość zostałby przeniesiona za granicę. Nawet na poziomie Unii Europejskiej nie zda to egzaminu, bo wtedy inwestorzy uciekną do USA, Japonii czy Chin. Aby to zadziałało, wszyscy musieliby się spotkać i postanowić, że wspólnie wprowadzą podatek od transakcji walutowych.
A pomysły SLD na politykę przemysłową?
Powołanie trzech okręgów przemysłowych to jest taki przedwojenny pomysł. Mam duże wątpliwości, czy to właściwa droga. Czy to przypadkiem nie jest takie gigantyczne powiększenie specjalnych stref ekonomicznych? One niezbyt się sprawdziły. Poza tym takie okręgi przemysłowe wyssałyby pieniądze i utrudniłyby harmonijny rozwój całej Polski.
W programie pojawia się wiele postulatów socjalnych, na przykład oskładkowanie umów śmieciowych czy podniesienie płacy minimalnej do 50 procent średniego wynagrodzenia.
Jako analityk o socjaldemokratycznych poglądach powinienem powiedzieć, że płaca minimalna musi być wyższa, ale wcale nie jestem tego pewien. Obecne 1600 złotych to nie są krocie, ale w sytuacji kryzysowej podwyżka może zwiększyć bezrobocie. Sądzę jednak, że nie chodzi tu o natychmiastowe podniesienie płacy minimalnej, ale o to, żeby robić to krok po kroku. 50 procent średniego wynagrodzenia to poziom, do którego dąży w zasadzie cała Unia Europejska. Nie jest to więc nic nadzwyczajnego ani szkodliwego – pod warunkiem, że jest robione stopniowo. Wszędzie zmienia się płacę minimalną. Nawet w superliberalnych Stanach Zjednoczonych jest płaca minimalna za godzinę, którą kilka lat temu podnieśli Demokraci.
Za bardzo sensowne uważam natomiast oskładkowanie umów śmieciowych. W Polsce to blisko jedna trzecia zawieranych umów. Z jednej strony płaczemy, że nie mamy odpowiednich wpływów do ZUS-u i budżetu, a z drugiej pozwalamy na to, żeby nie było tego typu oskładkowania. Jego brak jest szkodliwy także dla osób, które są na takich umowach zatrudnione. Młodzi ludzie się tym nie przejmują, ale jak już będą mieli te sześćdziesiąt siedem lat, to się okaże, że połowę życia przepracowali na umowach cywilnoprawnych i nie mają emerytury.
W strategii SLD mówi się wiele o przedsiębiorcach, proponuje się chociażby stworzenie Ministerstwa Przedsiębiorczości. Czy ten kierunek myślenia jest do pogodzenia z postulatami socjalnymi?
Według mnie te założenia się nie kłócą. Jestem za zasadą flexicurity, to znaczy sytuacją, w której mamy i elastyczność, i bezpieczeństwo. Wprowadzono coś takiego w Danii: przedsiębiorca może praktycznie z dnia na dzień wyrzucić kogoś z pracy, ale nie jest to wielka tragedia, bo taka osoba ma odpowiednią sieć zabezpieczeń społecznych. W strategii SLD możemy zaobserwować podobny kierunek myślenia. Z jednej strony wspomagamy przedsiębiorców, a z drugiej chronimy tych, którzy pracują.
Uważa pan, że wprowadzenie w życie tego programu rzeczywiście pomogłoby ograniczyć rosnące bezrobocie?
Jeśli kryzys będzie naprawdę poważny, to nic tak naprawdę nie pomoże. Można tylko łagodzić efekty – być takim plastrem na ranę. I oczywiście trzeba to robić.
Wiem, że to wytarty slogan, ale powinniśmy iść w kierunku innowacyjności, rozwijać naukę. Są oczywiście firmy, które to robią, ale bez dużego udziału państwa to się nie uda na większą skalę. Takie działania zaprocentowałyby nie za rok, tylko za pięć albo dziesięć lat. Ale to jedyny dobry pomysł, bo jeśli ciągle będziemy odtwórczy, czyli będziemy tu stawiać jakieś montownie albo call centers, to długo z tego nie pożyjemy. Wynagrodzenia będą rosły, konkurencyjność – spadała, więc zagraniczni przedsiębiorcy pojadą do Bangladeszu. Musimy mieć coś własnego, jakąś dziedzinę, w której byśmy się specjalizowali. A do tego potrzebne są wydatki państwowe, bo samo się nie zrobi.
Leszek Miller powiedział, że jego pomysły można sfinansować, uwalniając rezerwy z Funduszu Pracy, wprowadzając podatek od transakcji walutowych, likwidując zbędne ulgi, obniżając składki na OFE, a także ze środków unijnych. To może się zbilansować?
Trzeba by zrobić tabelę, wpisać wydatki, oczekiwane przychody, ocenić efekty z tego programu – i wtedy można dyskutować. Powiedzenie tego ot tak jest bez sensu.
Policzyć tak, jak zrobił to minister finansów Jacek Rostowski w przypadku programu PiS?
Lubię ministra Rostowskiego za to, że potrafi wodzić rynki za nos, gdy trzeba, ale jego krytyka programu PiS nie była uczciwa. Nie można zestawić dochodów i wydatków, nie biorąc pod uwagę, że to, co zostałoby wydane, w większości wróciłoby do gospodarki, czy mnożnika, który spowodowałby wzrost PKB i dochodów skarbu państwa.
*Piotr Kuczyński – główny analityk Xelion Dorady Finansowi, autor bloga „Rynki bez stereotypów”