Wywiad z pragnącym zachować anonimowość dziennikarzem znanego tygodnika.
Tomasz Stawiszyński: W kogo pan się dzisiaj wciela?
Dziennikarz śledczy tygodnika „Od Rzeczy”: W pańskiego rozmówcę.
To wymagało dużego researchu?
Oczywiście. Przez ostatni tydzień – bo tyle minęło od momentu, kiedy poprosił mnie pan o rozmowę – przenikałem do środowiska ludzi, którzy udzielili panu do tej pory wywiadu. Przyglądałem się ich zachowaniu, analizowałem sposób ubierania się, mówienia. Starałem się popatrzeć na świat ich oczami.
Dzisiaj to wszystko zostanie poddane próbie…
Przede wszystkim po raz pierwszy tak otwarcie ujawniam swoje zamiary. Ale też nie do końca – bo przecież tak naprawdę ja się teraz tylko wcielam w kogoś, kto otwarcie mówi, że wciela się w pańskiego rozmówcę.
W ten sposób możemy nieskończenie mnożyć kolejne wcielenia.
Otóż to, wcieleniówka nie zna żadnych granic.
To trudny fach?
Bardzo. Pracuje się na własnym, żywym organizmie. Trzeba porzucić własną tożsamość, stać się kimś innym, przenikać do rozmaitych hermetycznych kręgów.
Ogromne wrażenie zrobił na mnie pański reportaż Ich prawdziwe twarze. Przede wszystkim ze względu na odwagę i niezwykłe umiejętności śledcze, dzięki którym udało się panu niezauważenie przeniknąć do środowiska ludzi chodzących ulicą Nowy Świat w Warszawie. Publikacja tego tekstu solidnie nimi wstrząsnęła.
Dziękuję. To niewątpliwie było jedno z najtrudniejszych wyzwań, z jakimi się kiedykolwiek zetknąłem. Wymagało długich przygotowań, a także gotowości na podjęcie ryzyka, dziennikarskiej uważności, starannego warsztatu, a wreszcie – trzymania nerwów na postronku. W tej branży jest tak, że każda najdrobniejsza pomyłka, jakiś ukradkowy gest, nad którym chwilowo traci się kontrolę – wszystko to może pana momentalnie zdemaskować. I wtedy nie tylko zostaje pan bez materiału – z publikacją można się przecież na zawsze pożegnać – ale jeszcze jest pan totalnie ugotowany jako autor. Dla wcieleniowca coś takiego oznacza zawodową śmierć.
Skąd pomysł na ten tekst?
Nowy Świat to jedna z najbardziej ruchliwych ulic w Europie. Codziennie przechodzą nią tysiące osób. Często pokazuje się ich w mediach, zwłaszcza przy okazji ulicznych sond. Od pewnego czasu mieliśmy w redakcji „Od Rzeczy” wrażenie, że ta grupa zaczyna zdecydowanie dominować, że to jest rodzaj nowej mody – każdy, kto uważa się za prawdziwego Europejczyka, za punkt honoru stawia sobie przejście Nowym Światem. Jednocześnie jest to środowisko – przez samą swoją przewagę ilościową – silnie wobec przechodniów innych ulic represyjne, dominujące. Postanowiliśmy to sprawdzić. Przekonać się, kim naprawdę są ludzie chodzący Nowym Światem, jak się zachowują, o czym rozmawiają, w jaki sposób postrzegają sami siebie.
Ciężko było przeniknąć do tego środowiska?
Każda praca nad reportażem wcieleniowym wymaga długich przygotowań. Ulica Nowy Świat jest dla każdego. Wystarczy dojechać do jednego z dwóch jej skrzyżowań – ze Świętokrzyską albo Alejami Jerozolimskimi – i już można zostać przechodniem. Dzisiaj mogę już otwarcie powiedzieć, że właśnie w ten sposób udało mi się do tego środowiska przeniknąć.
Ale proszę o konkrety – od strony Świętokrzyskiej czy Alej Jerozolimskich?
Pozwoli pan, że nie będę jednak zdradzał wszystkich szczegółów mojego warsztatu. Tę okoliczność pozostawię dla siebie.
Co było w tym przypadku najtrudniejsze?
Pozostanie kompletnie niezauważonym dla innych. W momencie, w którym zorientowano by się, że nie jestem przechodniem, tylko reporterem wcielającym się w przechodnia, całe przedsięwzięcie spaliłoby na panewce. Ujawnienie obserwatora nieodwołalnie zmienia obserwowany układ.
Musiał pan być cały czas maksymalnie skoncentrowany.
Dokładnie. To jest ten najtrudniejszy element. Reszta to już kwestia spostrzegawczości, no a potem umiejętności napisania zajmującego tekstu.
W pańskim tekście pojawiło się kilka krótkich celnych charakterystyk. Ogólny wizerunek ulicy, specyficzne przedmioty, w jakie wyposażeni są członkowie środowiska przechodniów Nowego Światu, ubrania, strzępki rozmów.
Zauważyłem, że aby zadbać o przechodniowy look, trzeba zaopatrzyć się w różnego rodzaju torby, płaszcze, walizki, kurtki, setki rodzajów butów, nakryć głowy, spodni, spódnic i sukienek. Nie sposób ich wszystkich, rzecz jasna, wymienić, zainteresowanych odsyłam bezpośrednio do mojego reportażu. W dobrym tonie jest kupić kawę w jednej z licznych kawiarni, albo w niej wręcz usiąść, zamówić coś do picia czy jedzenia. Niektórzy idą wolniej, niektórzy szybciej, niektórzy przystają, rozmawiają przez telefon albo ze sobą. Można wyraźnie usłyszeć fragmenty rozmów: jedni się kłócą, drudzy zażarcie o czymś dyskutują, żegnają się, bywa, że całują…
Faktycznie, byłem pod wrażeniem niesłychanego bogactwa pańskich obserwacji.
Wykonywałem tylko swoją pracę.
Na swoim koncie ma pan także pasjonujące reportaże o przenikaniu do środowiska pasażerów metra, pasażerów taksówek, bywalców kawiarni, kupujących chleb, jeżdżących na rowerze. Z wielkim uznaniem spotkał się także pana tekst o telewidzach i radiosłuchaczach – do tych środowisk również przeniknął pan niezauważony. Czy można spytać nad czym pan teraz pracuje?
Ostatnie czterdzieści lat życia – a więc właściwie od momentu narodzin – poświęciłem na moje opus magnum. To swoiste ukoronowanie mojej dotychczasowej kariery, a zarazem jej podsumowanie. Dzisiaj mogę już to ujawnić, ponieważ książka, która jest owocem tej pracy, właśnie się drukuje i wkrótce trafi do sprzedaży. Opowiada ona o tym, jak przeniknąłem do środowiska ludzi.
Imponujące. Muszę jednak na koniec naszej rozmowy coś panu wyjawić. Dziwię się, że tak doświadczony reporter śledczy jeszcze się nie zorientował, o co tu chodzi. Otóż tym razem to ja przeprowadzam wcieleniówkę i… wcielam się w pana.
A zatem i pana udało mi się skutecznie wyprowadzić w pole! Jest bowiem dokładnie odwrotnie – to ja wcielam się w pana, a nasza rozmowa jest jawnym dowodem na to, że po raz kolejny udało mi się dyskretnie przeniknąć do jakiegoś środowiska. Tym razem było to wprawdzie środowisko jednoosobowe, ale zawsze. Zresztą będzie pan mógł o tym szczegółowo przeczytać w najbliższym numerze „Od Rzeczy”. Robimy z tego okładkę.