Ustawa ograniczająca handel w niedzielę jest niekorzystna dla pracowników, konsumentów i dla państwa. Komentarz Piotra Szumlewicza.
Przegłosowana przez Sejm ustawa ograniczająca handel w niedzielę jest niekorzystna dla pracowników, konsumentów i dla państwa, a do tego fatalnie przygotowana. To kolejny przykład psucia prawa i stawiania postulatów związku zawodowego Solidarność oraz Kościoła katolickiego ponad dobrem całego społeczeństwa.
Nie zakaz, lecz uderzenie w duże sklepy
Zgodnie z ustawą od 1 marca 2018 roku handel w galeriach handlowych i sklepach wielkopowierzchniowych będzie możliwy w dwie niedziele miesiąca, od 2019 roku w jedną, a od rok później już tylko w szczególnych wypadkach. Ustawa jest jednak dziurawa i mnóstwo w niej niejasności. Już pierwotny projekt Solidarności zawierał mnóstwo wyłączeń, a teraz ich liczba wzrosła do blisko trzydziestu. Nie dość zatem, że ustawa zawiera mnóstwo wyjątków, to część przepisów jest niejasna i pozwala na nadużycia oraz dowolność interpretacyjną.
czytaj także
Wolne od zakazu mają być między innymi: kwiaciarnie; apteki; placówki handlowe w hotelach; placówki handlowe w zakładach prowadzących działalność w zakresie kultury, sportu, oświaty, turystyki i wypoczynku; sklepy na stacjach paliw płynnych, których przeważająca działalność polega na sprzedaży paliw; placówki handlowe, których przeważająca działalność polega na sprzedaży pamiątek lub dewocjonaliów; placówki handlowe, których przeważająca działalność polega na sprzedaży prasy, biletów komunikacji miejskiej, wyrobów tytoniowych, kuponów gier losowych i zakładów wzajemnych; placówki handlowe na dworcach w zakresie związanym z bezpośrednią obsługą podróżnych; sklepy internetowe; sklepy prowadzone przez przedsiębiorcę będącego osobą fizyczną, wyłącznie osobiście i we własnym imieniu, a także piekarnie, cukiernie, lodziarnie.
Taki kształt ustawy pozwala na nadużycia i uderza swoim brakiem konsekwencji oraz nierównym traktowaniem podmiotów gospodarczych. Trudno powiedzieć, co ma na myśli ustawodawca, pisząc o „przeważającej działalności”. Czy w sklepie z dewocjonaliami będzie można sprzedawać kiełbasę, ale pod warunkiem, że obrót dewocjonaliami będzie wyższy niż obrót kiełbasą? Czy hipermarkety będą mogły prowadzić działalność handlową na dworcach? Jakie towary podlegają pod „zakres związany z obsługą podróżnych”? Czy w lecie na dworcu będzie można kupić okulary przeciwsłoneczne, a w zimie rękawiczki? Czy duże sieci handlowe będą mogły funkcjonować w niedzielę, gdy rozbudują swój dział cukierniczy? Brak precyzji rodzi oczywiście samowolę interpretacyjną. Ponadto jeżeli zdaniem ustawodawcy niedziela ma być dla Boga i rodziny, to skąd tak wiele wyjątków? Czy pracownik supermarketu bardziej potrzebuje wolnej niedzieli niż pracownik cukierni albo sklepu z dewocjonaliami?
Wsparcie dla samozatrudnienia
Kluczowe wyłączenie, które z pewnością obejmie najwięcej podmiotów, a zarazem daje największe pole do nadużyć, dotyczy sklepów prowadzonych przez przedsiębiorcę, który działa osobiście i we własnym imieniu. Chodzi zatem o samozatrudnienie. Co ciekawe, już w uzasadnieniu projektu Solidarności pojawiło się wsparcie dla tego typu działalności. Czytamy w nim m.in., że: „[o]baw nie powinien budzić także spadek zatrudnienia w sektorze handlu. Ze względu na możliwość handlu w niedziele przez osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą przewiduje się stworzenie dodatkowych miejsc pracy w formie samozatrudnienia”. Innymi słowy wcale nie chodzi o wolne niedziele dla większej liczby pracowników, lecz o przeniesienie siły roboczej z hipermarketów i galerii handlowych do małych sklepów, w których ekspedientki są zarazem właścicielkami sklepów. Nie jest to więc żaden „projekt zakazu handlu w niedziele”, tylko wsparcie małych sklepów kosztem super- i hipermarketów oraz galerii handlowych.
Czy to dobra zmiana? Można mieć wątpliwości. Wynagrodzenia w mikroprzedsiębiorstwach są bowiem o wiele niższe niż w większych firmach. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika wręcz, że istnieje między nimi przepaść. W 2016 roku przeciętne miesięczne wynagrodzenie w mikroprzedsiębiorstwach wyniosło 2577 zł brutto, a w podmiotach zatrudniających więcej niż 9 osób – 4323 zł. To aż 1746 zł różnicy! Duże różnice w dochodach występują też w dziale „handel i naprawa pojazdów samochodowych” – średnie wynagrodzenia brutto w mikroprzedsiębiorstwach w ubiegłym roku wynosiły 2541 zł, a w firmach zatrudniających ponad 9 osób 3755 zł. GUS wskazuje przy tym, że im większa firma w branży, tym wyższe zarobki, ponieważ w przedsiębiorstwach zatrudniających od 10 do 49 pracowników w 2016 roku średnie płace wynosiły 3176 zł, a w dużych firmach o liczbie pracujących ponad 49 osób – 4021 zł. Dowartościowanie najmniejszych sklepów jest zatem wsparciem dla najgorzej opłacanego segmentu rynku pracy.
czytaj także
Również raporty Państwowej Inspekcji Pracy dowodzą, że sytuacja pracowników w małych sklepach, które wspiera rząd, jest o wiele gorsza niż w krytykowanych hipermarketach. W rozdziale poświęconym przestrzeganiu praw pracowniczych autorzy raportu piszą: „Stwierdzone nieprawidłowości występowały przede wszystkim w sklepach kontrolowanych po raz pierwszy, a także niesieciowych lub należących do sieci o rozproszonej strukturze zarządzania (gdzie większość kompetencji została scedowana na kierowników sklepów bądź osoby nadzorujące kilka czy kilkanaście placówek na określonym obszarze), należących do sieci opartych na polskim kapitale oraz nastawionych na szybką ekspansję, bądź też działających na zasadzie franczyzy (każdy sklep prowadzi odrębny przedsiębiorca). (…) W małych sklepach skala nieprawidłowości była znacznie większa niż w placówkach wielkopowierzchniowych. Dotyczyło to nie tylko większego odsetka podmiotów, ale także znacznie większych grup zatrudnionych (nawet ok. 30%)”. Skala nieprawidłowości w małych sklepach była o wiele wyższa niż w dużych placówkach handlowych odnośnie kwestii związanych z kształtem umowy o pracę, jak też rozliczaniem nadgodzin, prowadzeniem ewidencji czasu pracy czy nieudzielaniem urlopu.
czytaj także
W 2016 PIP zbadała też przestrzeganie zakazu pracy w placówkach handlowych w święta. Również tutaj okazało się, że największe placówki handlowe znacznie rzadziej łamią przepisy niż te małe. Inspektorzy wskazują na stosunkowo niewielką liczbę przypadków naruszeń przepisów w hipermarketach i znacznie większą – w mniejszych placówkach handlowych. Innymi słowy, już teraz małe sklepy omijają przepisy, nie pozwalając pracownikom odpoczywać w święta. Najwyraźniej ustawodawca postanowił dać im premię za eksploatację pracowników i umocnić ich pozycję na rynku. Oczywiście w sieciach handlowych wciąż istnieje wiele patologii, ale sytuacja w ostatnich latach zaczęła się poprawiać – w coraz większej liczbie hipermarketów działają związki zawodowe oraz rośnie presja na wyższe płace i zatrudnianie etatowe. Trudno w tym kontekście zrozumieć decyzję rządu chcącego tym samym wzmocnić najbardziej śmieciowy segment handlu, w którym łamanie praw pracowniczych jest nagminne. Zamknięcie supermarketów i centrów handlowych w niedzielę może stać się bodźcem do pogorszenia już złych warunków pracy w małych sklepach.
Ustawa nie skraca czasu pracy
Obrońcy ustawy często przywołują argument trudnych warunków pracy w handlu, w tym długiego czasu pracy i nadużywania przez pracodawców nadgodzin. Trudno zaprzeczyć, że praca ekspedientki jest bardzo męcząca, a płace w branży są niskie. Niestety, ani ustawa obywatelska Solidarności, ani ta przyjęta przez parlament w ogóle nie odnosi się do czasu pracy i nie wiąże się z poprawą warunków pracy w branży.
Polscy pracownicy należą od najdłużej pracujących w Unii Europejskiej. Dlatego warto byłoby skrócić tydzień pracy, wydłużyć urlop wypoczynkowy, ograniczyć liczbę nadgodzin i podnieść wynagrodzenia za nie, jak też zwiększyć zakres kontroli Państwowej Inspekcji Pracy. Niestety, proponowana ustawa nie zawiera tego typu rozwiązań, a wręcz umacnia ten segment rynku, w którym sytuacja pracowników jest najgorsza. Przepisy dotyczące dziennego, tygodniowego i miesięcznego czasu pracy nie zmienią się. Można tylko domniemywać, że po wdrożeniu zmian galerie handlowe i hipermarkety wydłużą czas działania w piątki i soboty do 24, a osoby, które będą chciały pracować w niedziele, zostaną skazane na pracę w małych sklepach.
Co z innymi branżami?
Partia rządząca nie odniosła się do często formułowanych zastrzeżeń, iż ustawa dotyczy tylko części jednej branży. W niedzielę czynne są szpitale i elektrownie, działa policja i straż pożarna, funkcjonuje transport publiczny, otwarte są baseny, restauracje, ogrody zoologiczne, kościoły, muzea, galerie, wesołe miasteczka. Setki tysięcy pracowników pracują w niedziele i ustawa w ogóle się do nich nie odnosi. Część zwolenników ustawy argumentuje, że społeczeństwo może funkcjonować w niedzielę bez otwartych galerii handlowych. Oczywiście mają rację, ale wobec tego powinni konsekwentnie dążyć do zamknięcia wszystkich sklepów, a nie tylko wybranych, a do tego restauracji, basenów czy muzeów. Tymczasem ustawa idzie wręcz w odwrotnym kierunku. Jej autorzy twierdzą, że liczba osób pracujących w niedzielę w handlu nie spadnie, a w innych branżach wręcz… wzrośnie. W ustawie projektu obywatelskiego, jak czytamy, „przewiduje się, że ograniczenie handlu w niedziele spowoduje przeniesienie ciężaru opodatkowania na usługi tj. gastronomię, rozrywkę, itp. w związku ze zwiększonym zapotrzebowaniem społecznym na tego typu usługi świadczone w niedziele”. Innymi słowy, pracownicy supermarketów mają korzystać z otwartych w tym dniu restauracji, kawiarni czy basenów. Ciężkim losem ich pracowników ustawodawca już się nie zainteresował. Czy zdaniem posłów Prawa i Sprawiedliwości kelnerki w restauracjach są gorsze od ekspedientek w hipermarketach?
Wyższe płace za krótszą pracę
Podczas prac nad ustawą pojawiła się poprawka zgłoszona przez Polskie Stronnictwo Ludowe, aby za pracę w niedzielę wynagrodzenia były 2,5 razy wyższe niż za pracę w dni powszednie. Niestety, została ona przez partię rządzącą odrzucona. Również Solidarność nie optowała za takim rozwiązaniem, o które od wielu miesięcy walczy Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych. Jednak OPZZ od początku szedł dalej w swoich propozycjach, gdyż wyższe płace miały dotyczyć nie tylko handlu, ale wszystkich branż i regionów. Wszak nie ma żadnego powodu, aby wyróżniać pracowników handlu, a innym płacić mniej.
Świat pracy jest na kolanach [rozmowa z Agatą Nosal-Ikonowicz i Piotrem Szumlewiczem]
czytaj także
Obecnie większość osób wykonujących swoje obowiązki w niedzielę nie otrzymuje żadnych dodatkowych środków. Dzieje się tak tylko wówczas, gdy niedziela jest dla nich nadliczbowym dniem pracy. W innym wypadku mają wolny jeden z dni powszednich, a niedziela jest traktowana jako normalny dzień pracy. Znaczne podniesienie płac za pracę w niedziele rekompensowałoby stratę wolnego weekendu i znacznie podnosiło miesięczne pobory.
Obrońcy ustawy twierdzą, że zakaz pracy w niedzielę jest szczególnie korzystny dla rodzin z dziećmi. Wydaje się tymczasem, że znacznie wygodniejsza dla wielu z nich byłaby praca w cztery niedziele w miesiącu za znacznie wyższe stawki niż obecnie. Ustawodawcy nie chodzi jednak o poprawę warunków życia pracowników i ich rodzin, lecz o wsparcie dla tradycyjnego modelu rodziny i drobnej polskiej przedsiębiorczości. Stąd też częste odwołania do Boga i Kościoła w uzasadnieniu ustawy oraz wprost deklarowana niechęć wielu posłów partii rządzących do zagranicznych sieci handlowych, które naszej władzy kojarzą się z wielkomiejskich zepsuciem.
czytaj także
Zamiast selektywnych zakazów, chaosu legislacyjnego i narzucania społeczeństwu określonego modelu spędzania czasu wolnego, rząd powinien podjąć działania na rzecz wyższych płac i krótszego czasu pracy. W ten sposób poprawiłaby się sytuacja dochodowa części pracowników i nieco ucywilizowałby się polski rynek pracy.