Kraj

Po co Polsce rejestry przestępców seksualnych?

Oto mamy publicznie dostępny rejestr przestępców seksualnych. Po co, skoro badania i doświadczenie z innych krajów każą wątpić w ich skuteczność w zapobieganiu kolejnym krzywdom? – Ta ustawa jest niekonstytucyjna i narusza podstawowe zasady państwa prawa – mówi o wprowadzającej rejestr Ustawie o przeciwdziałaniu zagrożeniom przestępczością na tle seksualnym prof. Monika Płatek.

Siedmioletnią Megan Kanka z New Jersey widziano po raz ostatni żywą w lipcowy wieczór 1994 roku, gdy rozmawiała z sąsiadem z naprzeciwka, Jessem Timmendequasem. Nie wzbudziło to niczyich podejrzeń. Nikt nie wiedział, że był on dwukrotnie skazany za przestępstwa seksualne przeciwko nieletnim. Jej ciało znaleziono dzień później w parku nieopodal. Timmendequas zwabił Megan do domu obietnicą, że pokaże jej szczeniaka. Następnie zgwałcił ją, udusił, a potem włożył jej ciało do pudełka po zabawkach i zostawił w krzakach.

Będzie w Polsce Ameryka

Zbrodnia ta była spełnieniem najgorszych koszmarów każdego – nie tylko amerykańskiego – rodzica. Oto sąsiad, którego się o nic nie podejrzewa, okazuje się karanym wcześniej pedofilem. Timmendequas miał się poddać terapii, ale nigdy tego nie zrobił. Po odbyciu wyroku za drugie przestępstwo zamieszkał naprzeciwko Megan, gdzie sąsiedzi nie znali jego przeszłości.

Morderstwo Megan zapoczątkowało całą lawinę tzw. Megan laws – na poziomie stanowym, a w końcu, w 1996 roku, także federalnym – czyli ustaw zobowiązujących przestępców seksualnych do rejestrowania się na komisariatach policji, a lokalną policję do upubliczniania informacji o przestępcach mieszkających na jej terenie. Wraz z popularyzacją internetu coraz więcej tych rejestrów trafiało do sieci. Rejestr federalny z dostępem online stworzono w 2005 roku, po innym głośnym morderstwie – dwudziestodwuletniej studentki z Dakoty Północnej. Dokonał go przestępca seksualny zarejestrowany w sąsiednim stanie.

Dlaczego opowiadam te mrożące krew w żyłach amerykańskie historie? Otóż od października zeszłego roku działa w Polsce publicznie dostępny rejestr przestępców seksualnych. W swoim uzasadnieniu Ministerstwo Sprawiedliwości twierdzi, że dzięki rejestrowi Polska dołączy do krajów takich jak USA, Wielka Brytania, Kanada czy Francja, gdzie takie rejestry funkcjonują. Ministerstwo przemilcza jednak fakt, że w większości przypadków dostęp do nich jest ograniczony i podlega kontroli, a jeśli są one publiczne, ich zasięg jest lokalny, a nie ogólnokrajowy. Polska dostąpiła więc wątpliwego zaszczytu dołączenia do awangardy.

Złudzenie bezpieczeństwa

Czy wiedza o tym, kto jest przestępcą seksualnym i gdzie mieszka, może uchronić potencjalne ofiary? Wiele wskazuje na to, że Megan Kanka by nie uchroniła. Artykuł w „New Jersey Law Journal” ujawniał, że sąsiedzi Megan wiedzieli, że tuż obok nich mieszka mężczyzna skazany za przestępstwa seksualne przeciwko nieletnim – był to Joseph Cifelli, u którego mieszkał Timmendequas. Cifelli odsiedział dziewięć lat a potem wprowadził się do swojej matki mieszkającej naprzeciwko rodziny Kanka; ci, którzy znali jego przeszłość, podejrzewali, że Cifelli z Timmendequasem nie poznali się na spotkaniach oazowych. Nie jest jasne, czy wiedzieli to też rodzice Megan – oni sami mówią, że nie, ale część ich sąsiadów twierdzi co innego. Tak czy inaczej, wiedza o przeszłości Cifellego nie przełożyła się na bezpieczeństwo małej Megan.

Jestem Zła

czytaj także

Jestem Zła

Anna Łoniewska

W skuteczność publicznie dostępnych rejestrów przestępców seksualnych każą wątpić wyniki dostępnych badań. Badanie z Karoliny Południowej z 2010 roku sugeruje, że rejestry nie zniechęcają do popełnienia pierwszego przestępstwa. Z kolei badanie z 2008 roku, przeprowadzone przez amerykański Departament Sprawiedliwości, nie pozwala stwierdzić, by rejestry przyczyniały się do zapobiegania recydywie. Znajomość miejsca zamieszkania przestępcy seksualnego nie mówi nic o tym, gdzie może dojść do kolejnego przestępstwa. Oprawca może po prostu szukać ofiar gdzie indziej.

Z rejestrami jest też inny problem: nie chronią one przed osobami, które nie zostały oskarżone i skazane. Jest to istotne, bo większość przestępstw seksualnych nigdy nie zostaje zgłoszonych – a więc większość osób, które dopuściły się przemocy seksualnej, nigdy do takiego rejestru nie trafi. Internetowy spis osób skazanych może zatem tworzyć mylne wrażenie, że potencjalni przestępcy seksualni są łatwi do zidentyfikowania, i tym samym dawać złudne poczucie bezpieczeństwa. Mówią o tym rzecznicy praw ofiar przemocy seksualnej.

Po pierwsze – zapobiegać

Specjaliści są zgodni, że w przypadku przemocy seksualnej najważniejsze jest przeciwdziałanie.

– Trzeba uczyć dzieci i młodzież, jak rozpoznawać, że granice zostały przekroczone. Trzeba też uczyć dorosłych, jak być wspierającymi partnerami dla ofiar przemocy seksualnej. A dla sprawców trzeba stworzyć poważne programy terapeutyczne, dopasowane do indywidualnych przypadków – mówi seksuolożka Agata Loewe, założycielka Instytutu Pozytywnej Seksualności.

– Trzeba uczyć dzieci i młodzież, jak rozpoznawać, że granice zostały przekroczone – mówi seksuolożka Agata Loewe.

– Nie chodzi tylko o edukację seksualną – uzupełnia profesorka Monika Płatek, karnistka z Uniwersytetu Warszawskiego. – To również powszechne uświadamianie dzieciom i młodzieży, do kogo mogą się zgłosić, jeśli staną się obiektem niechcianego i nieodpowiedniego zachowania dorosłych lub innych młodych ludzi. Jak podkreśla Płatek, do tego zobowiązuje Polskę konwencja antyprzemocowa. Rząd PiS zdecydował się jednak ją zignorować, a prezydent Andrzej Duda otwarcie wezwał do jej nieprzestrzegania.

– Społeczeństwo trzeba chronić w sposób mądry – mówi Karolina Franke, psychoterapeutka poznawczo-behawioralna pracująca z przestępcami seksualnymi w niemieckim Ludwigshafen. – W Szwajcarii czy Niemczech osoby skazane za przestępstwa seksualne są obserwowane przez policję. Do tego należy regulować to, gdzie skazani po odbyciu kary mogą mieszkać i przebywać. Zakaz mieszkania przy szkole czy przedszkolu jest rozsądny. Elementem tej ochrony musi być terapia. Na Zachodzie przestępcy seksualni mają sesje terapeutyczne w więzieniach kilka razy w tygodniu. A wobec tych przestępców seksualnych, którym terapia podczas odbywania kary nie wystarczy (mówi się, że stanowią oni jeden procent ogółu), można zarządzić prewencyjne pozbawienie wolności w specjalnym ośrodku połączone z intensywną terapią. Rejestry nie są do tego potrzebne.

Po drugie – nie szkodzić

Rejestry przestępców seksualnych mogą rodzić wiele negatywnych konsekwencji – począwszy od omyłkowych ataków na niewinne osoby podobne do tych znajdujących się w rejestrze, przez szykany wobec rodzin przestępców, na szykanach wobec ofiar (zwłaszcza gdy mamy do czynienia z przestępstwem kazirodztwa) skończywszy. Do tego dochodzą negatywne skutki dla samych znajdujących się w rejestrze: problemy ze znalezieniem pracy po odbyciu wyroku, bezdomność, ostracyzm czy samosądy, które skutecznie uniemożliwiają jakąkolwiek rehabilitację (miłośnikom liczb polecam zestawienie zrobione przez OKO.Press).

Kraje wyszehradzkie chcą chronić kobiety czy wartości?

– Jakiś czas temu w związku z tym rejestrem zgłosił się do mnie mężczyzna, który odbył wyrok za przestępstwo seksualne popełnione na osobie nieletniej. Powiedział, że nie może pozwolić, by jego rodzina znowu przeszła przez takie same szykany i ostracyzm jak podczas jego odsiadki – opowiada Płatek. – Spytał mnie, czy gdyby popełnił samobójstwo, to nie znalazłby się w tym rejestrze. Mówimy o osobie, która obyła karę i nie stwierdzono u niej zaburzeń seksualnych!

– Z rejestrów w Stanach częściej niż rodzice chroniący swoje dzieci korzystają pracodawcy – mówi Franke. – To szalenie utrudnia znalezienie pracy, co z kolei może prowadzić do powrotu na drogę przestępczą: jak ktoś nie może zarobić na jedzenie, to będzie kradł. Dodatkowo warunkiem skuteczności terapii jest stabilność i udana integracja, która i tak jest trudna w przypadku osób z wyrokami więzienia. Szykany, ostracyzm i problemy ze znalezieniem pracy mogą doprowadzić do tego, że pomimo terapii osoby te wrócą do popełniania przestępstw seksualnych. Pomysł takiego rejestru jest zwyczajnie przeciwskuteczny.

Wady prawne

Ale na tym problemy z wprowadzającą publiczny rejestr Ustawą o przeciwdziałaniu zagrożeniom przestępczością na tle seksualnym – bo tak brzmi jej pełna nazwa – się nie kończą.

– Ta ustawa jest niekonstytucyjna i narusza podstawowe zasady państwa prawa – mówi wprost Płatek. I wylicza: po pierwsze, artykuł 29 narusza zakaz działania prawa wstecz – do rejestru trafią osoby, które zostały skazane, zanim to prawo weszło w życie. Po drugie, zgodnie z artykułem 6, w Rejestrze Sprawców Przestępstw na Tle Seksualnym (to oficjalna nazwa „rejestru gwałcicieli”) znajdą się osoby, które z prawnego punktu widzenia przestępstw nie popełniły: na przykład osoby, wobec których warunkowo umorzono postępowanie czy nieletni, wobec których orzeczono środki probacyjne. – Takie osoby popełniają czyny niezgodne z prawem, a nie przestępstwa. Konwencje międzynarodowe i Konstytucja Rzeczypospolitej stwierdzają jasno, że nie można nazwać przestępcą nikogo, kto nie został skazany prawomocnym wyrokiem sądu. Jest to też obejmowanie konsekwencjami popełnienia przestępstwa osób, które przestępcami nie są – wyjaśnia Płatek. – Z punktem drugim jest powiązany punkt trzeci: według ustawy to sąd będzie decydował o tym, czy kogoś wpisać do rejestru, czy nie, a to z kolei otwiera pole do nadużyć. Już wiemy, że w obecnym rejestrze nie ma nazwisk księży i duchownych skazanych za przestępstwa seksualne. Dlaczego? Bo nie muszą się w nim znaleźć. Tak jak nie znajdzie się w nim znajomy pana ministra. Nie będzie to żaden rejestr sprawców przestępstw seksualnych, tylko tych, których sąd zdecydował się w nim umieścić.

Księżom-pedofilom pomaga cały system. Ofiary są same

Według Płatek ustawa ta tworzy prawo niejasne i niestabilne, przez co otwiera drogę uznaniowym i arbitralnym działaniom władz. Jest pokłosiem napisanej jeszcze przez Jarosława Gowina i Michała Królikowskiego Ustawy o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób z 2013 roku. Chodzi o głośne prawo pisane z myślą o seryjnym mordercy Mariuszu Trynkiewiczu, który miał wyjść z więzienia 11 lutego 2014 roku. Ustawa ta pozwoliła sądowi cywilnemu a nie karnemu na podjęcie decyzji o izolacji Trynkiewicza w ośrodku zamkniętym, czyli, jak nalega Płatek, de facto pozbawieniu go wolności. – To ona pierwsza naruszała zasadę niedziałania prawa wstecz. Była papierkiem lakmusowym tego, jak daleko można się posunąć w tworzeniu prawa, które narusza normy konstytucyjne – mówi Płatek.

To nie jest felieton o Trynkiewiczu

Jak prawica chroni dzieci

Skoro brak dowodów na to, że publicznie dostępne „listy zboczeńców” zwiększają bezpieczeństwo, to do czego właściwie służą? Aby odpowiedzieć na to pytanie, wróćmy jeszcze raz do amerykańskiego kontekstu. W powszechnej wyobraźni publiczny dostęp do rejestrów przestępców seksualnych miał chronić najbardziej bezbronnych przed zawodnym systemem: sprawa Megan rzekomo pokazała, że gdyby tylko jej rodzice wiedzieli, komu codziennie mówią „dzień dobry”, to może ich córka wciąż by żyła. Strach przed pedofilem-seksualnym drapieżcą opanował społeczną wyobraźnię na lata po tragedii z New Jersey. Lokalni politycy sami zachęcali mieszkańców do korzystania z rejestrów. Podczas odbywających się regularnie w Kalifornii lokalnych jarmarków otwierano stanowiska z darmowym dostępem do stanowego spisu. Można też było kupić płyty CD w promocyjnej cenie. Pojawiły się programy telewizyjne w stylu „Ukryte kłamstwa: gdy ktoś, kogo kochasz, jest pedofilem”. W 2003 roku Oprah Winfrey stwierdziła, że molestowaniu dzieci trzeba powiedzieć stop i oferowała 100 tys. dolarów każdemu, kto pomoże złapać uciekających przed prawem pedofilów, których zdjęcia ukazywały się na ekranie.

Bodnar: Sprawczość państwa PiS jest mitem

Jak zauważył w książce poświęconej seksualnym panikom Roger N. Lancaster, antropolog z Uniwersytetu George’a Masona, obsesja związana z pedofilią jest wynikiem konsekwentnego budowania przez amerykańską prawicę przekonania o konieczności ochrony niewinności dzieci. Z początku, w latach 60., chodziło o białe dzieci, dla których zagrożeniem miała być desegregacja szkół (czytaj: kontakt z czarnymi dziećmi). W latach 70., w reakcji na zmiany kulturowe związane głównie z wyzwoleniem seksualnym, nagonka miała charakter w dużej mierze homofobiczny – chodziło o obronę wartości rodzinnych. W latach 80. konserwatyści znaleźli niespodziewane sojuszniczki wśród tej części ruchu feministycznego, który w każdej relacji heteroseksualnej widział przemoc i dominację, a w pornografii dyskryminację kobiet. Na poziomie teoretycznym była to odpowiedź feminizmu na mizoginię i seksizm, których rewolucja seksualna nie dała rady wyplenić; w praktyce jednak teorie te zostały wykorzystane jako narzędzie walki o konserwatywną hegemonię kulturową, z jej restrykcyjnymi standardami moralnymi i patriarchalną rodziną. Teraz głównym celem ataku byli molestujący nauczyciele i przedszkolne opiekunki.

Fakt, że federalne Megan’s law wprowadzono za prezydentury Billa Clintona, pokazuje, jak skutecznie udało się prawicy narzucić swój punkt widzenia. I nie chodzi tu o troskę o ofiary – bo ta jest bardzo ważna dla lewicowo-liberalnej wrażliwości. Chodzi o przekonanie, że represyjne prawo karne los tych ofiar poprawi, zapobiegnie kolejnym krzywdom i generalnie jest rozwiązaniem różnych problemów społecznych. Jak zauważył socjolog i kryminolog Loïc Wacquant, fiksacja na punkcie pedofila-seksualnego drapieżcy była konstytutywnym elementem procesu, w którym karząca ręka państwa w USA coraz bardziej się rozrastała, a usługi opiekuńcze coraz skuteczniej rozmontowywano.

„Nasz” rejestr stworzono – na całe szczęście – bez polskiej Megan Kanka, a jego inauguracji nie obwieszczano na rodzimych parafialnych odpustach. Jednak obecna konserwatywna władza łatwo może wykorzystać represyjne prawo karne do swoich celów w trakcie przebudowy instytucji państwa i związanych z nią niepokojów społecznych. Zwłaszcza jeśli wszystko to dodatkowo podlane jest swojskim nadwiślańskim sosem arbitralnej władzy i katolickiej hipokryzji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jan Smoleński
Jan Smoleński
Politolog, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW
Politolog, pisze doktorat z nauk politycznych na nowojorskiej New School for Social Research. Wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Absolwent Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie. Stypendysta Fulbrighta. Autor książki „Odczarowanie. Z artystami o narkotykach rozmawia Jan Smoleński”.
Zamknij