16 grudnia władze SLD mają przesądzić, czy Sojusz chce szerokiego frontu polskiej lewicy.
Cezary Michalski: Czy wyjście Marka Siwca z SLD to początek tworzenia przez Aleksandra Kwaśniewskiego ponadpartyjnej centrolewicowej listy w wyborach do europarlamentu?
Józef Oleksy: Sam Aleksander Kwaśniewski takie hipotezy jak do tej pory ucina, ale są na mieście plotki mówiące o możliwości rzucenia przez niego hasła do tworzenia takiej listy, na której znalazłyby się dobre, znane nazwiska z bardzo różnych obszarów – od SLD poprzez Ruch Palikota, aż po postacie lewicowe bliskie dzisiaj PO. On by oczywiście nie tworzył żadnej nowej organizacji czy nowej partii.
Bo w ten sposób mielibyśmy już trzy partie i jeszcze większe gruzowisko po lewej stronie.
To na pewno nie leżałoby w jego planach. Ewentualny tworzony pod jego patronatem ponadpartyjny komitet nie miałby na celu osłabienia istniejących partii, ale stworzenie listy autorytetów, nazwisk „biorących” miejsca.
Nie boi się pan, że będzie z tym tak, jak z listami LiD-u? Znane nazwiska, często fajni ludzie, ale traktowani przez wyborców raczej jako grupa celebrytów niż formacja polityczna.
Jasne, że takie zagrożenie występuje i właśnie dlatego sam Kwaśniewski się waha. To raczej jego otoczenie spekuluje, a te spekulacje mają być pewną formą nacisku na ugrupowania realnie istniejące, żeby były bardziej skłonne do współpracy na jakimś zadowalającym poziomie. W tym sensie wyjście Siwca z SLD wzmacnia te spekulacje, gdyż on jest związany z Kwaśniewskim.
Od bardzo dawna, bardzo blisko.
Ale mówimy tylko o spekulacji, dopóki nie ma żadnych potwierdzeń ze strony samego zainteresowanego, czyli Aleksandra Kwaśniewskiego. Dla mnie zaskakujące jest to, że Marek Siwiec wykonał taki ruch akurat w takim momencie. Byłoby bardziej zrozumiałe, gdyby wyszedł z SLD, kiedy kongres nie wybrał go na wiceprzewodniczącego partii (mimo usilnej rekomendacji Leszka Millera). Ale rok minął, Marek Siwiec był przez ten czas bardzo aktywny w Europie i w Polsce. On nie jest w dodatku człowiekiem kierującym się w polityce emocjami, stąd spekulacje, że stoi za tym jakiś plan polityczny.
Jedyne usprawiedliwienie kalendarzowe może być związane właśnie z wyborami do europarlamentu. Jeśli w ciągu najbliższego roku nie powstanie szansa na wspólną listę „centrolewu”, to będą listy osobne. A jeśli PO i PiS uchwalą ordynację faktycznie podnoszącą próg, będą to listy śmierci, jak kiedyś na prawicy.
Ja te przesłanki rozumiem. Siwcem kieruje też niepokój, że dystans pomiędzy SLD i Kwaśniewskim staje się zbyt wielki. Ja ten niepokój podzielam, bo Aleksander Kwaśniewski ciągle pozostaje ważnym politycznym „zasobem” lewicy. Rozumiem też celowość prowadzenia rozmowy programowej z Ruchem Palikota. Zawsze do tego zachęcałem i cieszę się, że Leszek Miller do Palikota zadzwonił, uważam to trochę za swój sukces. Rozumiejąc jednak argumenty Siwca, nie pochwalam jego decyzji o wyjściu z SLD. Nie zgadzam się ani z tym gestem, ani z jego momentem, ani z jego uzasadnieniem, w którym Siwiec przekreśla przyszłe szanse SLD. A nie zgadzam się przede wszystkim dlatego, że to powinna być dyskusja prowadzona w Sojuszu i istnieje forum właściwe dla takiej dyskusji. Ja z tego forum zamierzam skorzystać. Na Radzie Krajowej SLD, 16 grudnia, przed wspólną manifestacją SLD i Ruchu Palikota w rocznicę zabójstwa prezydenta Narutowicza, zaapeluję do Rady Krajowej Sojuszu, by przesądziła, czy SLD chce szerokiego frontu i współdziałania wszystkich środowisk i postaci polskiej lewicy społecznej. Czy też chce się okopać na obecnych pozycjach i dążyć wyłącznie do czystości tożsamościowej. Moim zdaniem istnieje w Polsce spory potencjał lewicy społecznej, ale on jest dzisiaj rozproszony. Do tego, byśmy mogli skutecznie współpracować, nie ma konieczności ani rozwiązywania własnych struktur, ani tworzenia na siłę struktury nowej. I ja nie o to będę apelował. Ale są ważne tematy, których taka rozproszona lewica nie potrafi skutecznie podjąć. Na proponowanym przez SLD majowym kongresie, który nazywam Forum Idei i Porozumienia Lewicy Społecznej, trzeba ustalić po konsultacjach w zespołach roboczych 5–6 priorytetowych tematów, które lewica społeczna w Polsce będzie wspólnie popierać. Koncentrując na tym siłę polityczną wszystkich naszych partii, środowisk i organizacji.
To by obejmowało środowiska poza SLD, także Ruch Palikota?
Owszem, przy wszystkich zastrzeżeniach, jakie można mieć do „lewicowości” Ruchu Palikota. Samo SLD dalece jednak nie wyczerpuje pojęcia i zasobu lewicy w Polsce. Duża część tej lewicy nie chce dziś współdziałać z Sojuszem, wiem to z rozmów. Tę wzajemną nieufność trzeba przełamać, ale nie centralnie, poprzez jakieś ogłaszane naprędce akty zjednoczenia, ale poprzez wypracowanie wspólnej lewicowej agendy i skupienie się wokół wspólnych priorytetów.
Jakie to priorytety?
Cała lewica w Polsce powinna sobie odpowiedzieć na pytanie, jakie są jeszcze rodzime zasoby rozwojowe Polski w przyszłości. Co tu jest zaniedbane, co jest do zrobienia. Jaki potencjał własny jest do wykorzystania, jeśli chodzi o bazę produkcyjną i rozwojową, bo jak się skończą środki europejskie, pogłębi się dryf rozwojowy Polski.
Czyli chodzi o lewicowy projekt polityki gospodarczej?
To jest temat niezależny od tego, czy ktoś jest z SLD, z Ruchu Palikota, z Zielonych. Taka dyskusja toczy się w „Krytyce Politycznej” i na całym intelektualnym zapleczu polskiej lewicy. Drugi priorytet to szanse pokolenia wchodzącego w dorosłość w kontekście kryzysu i wysokiego bezrobocia. Trzecia sprawa to współdziałanie lewicy w obszarze obyczajowości publicznej, czyli tolerancja, sprawiedliwość, prawa mniejszości, prawa kobiet, świeckość.
Marek Siwiec w wywiadzie dla Dziennika Opinii powiedział dokładnie to samo co pan, że nie wystarczy mu współpraca na poziomie Narutowicza i antyfaszyzmu, ale chce zespołów programowych, które byłyby wstępem do jakiejkolwiek współpracy politycznej nie będącej tylko lepieniem list, żeby więcej ludzi wprowadzić do europarlamentu lub do parlamentu.
Siwiec uporczywie trzyma się swojego postulatu dwustronnych rozmów pomiędzy SLD i Ruchem Palikota. Ja patrzę na to znacznie szerzej. W dodatku on z tym przesłaniem wyszedł z SLD, a ja moją propozycję kieruję do SLD jako lojalny członek jej kierownictwa.
A co będzie, jeśli większość kierownictwa SLD odrzuci pana propozycję?
Wykorzystam swoją zdolność przekonywania i pokażę zagrożenie polegające na tym, że jeśli partia nie będzie chciała większej otwartości, może się skazać na „skansen”. A gdyby moją propozycję odrzucono, ja też będę z tego faktu wyciągał wnioski, bo mam zwyczaj robić w polityce tylko to, do czego jestem naprawdę przekonany.
Chciałem nawiązać do użytego przez pana w formie przestrogi słowa „skansen”. Pana obóz był mniej zdziczały niż obóz postsolidarnościowy, jeśli chodzi o niszczenie własnego młodego pokolenia. Wyście nie zabijali młodych, ale też nie wychowywaliście podmiotowych następców, co się na was zemściło, kiedy doszło do wymiany pokoleń po odsunięciu Millera. Duet Napieralski i Olejniczak nie okazał się sukcesem, powrót starszego pokolenia został przez partię przyjęty z ulgą. To jest przewaga, którą ma nad wami Palikot. Wy jesteście traktowani jako formacja „historyczna”, a on wprowadził do polityki nowych ludzi, przebojowych, czasem chuliganów, których wam brakuje.
Nasz błąd polegał na tym, że istotnie stworzyliśmy lukę pokoleniową. Nie zostawiliśmy pokolenia silnych 40-latków, a młodszych nie wychowywaliśmy na podmiotowych liderów. A kiedy przyszła taka konieczność, to myśmy palcami wskazywali następców, to był dworski system, a takie łaskawe przydzielanie roli następców się nie sprawdziło. Według mnie zdrowy, silny i potrzebny partii lider, to taki lider, który zdobywa swoją pozycję w walce, w sporze, i sam przyciąga nowych zwolenników. Z Olejniczakiem i Napieralskim, którzy zostali wskazani palcem, nie zawsze tak było, a pierwsza rzecz, którą zrobili, to pokłócili się między sobą. Ale to był nasz błąd, błąd całego Sojuszu. Ale nie zgodzę się, że nie mamy teraz potencjalnych liderów, którzy byliby przeciwwagą dla „chuliganów” Palikota. Choćby Krzysztof Matyjaszczyk, prezydent Częstochowy, który wygrał wcale nie antyklerykalizmem, ale rzeczowością – umie rządzić miastem, jest przez ludzi akceptowany, a inicjatywa współfinansowania zabiegów in vitro przez miasto okazała się tak istotna politycznie, że zaczęły ją kopiować inne samorządy, a Donald Tusk poczuł się zmuszony do wprowadzenia swojego „programu pilotażowego”. Zatem jest Matyjaszczyk, jest poseł Balt, szef śląskiego SLD, ta grupa młodych działaczy jest coraz liczniejsza. I tu jest nasz drugi atut, wynikający z faktu bycia zorganizowaną partią, która ma swoje struktury w każdym powiecie, a w wielu miejscach rządzi na szczeblu samorządowym. Pozwala to młodym ludziom realnie uczyć się sprawowania władzy.