Nawet jeśli poszczególne postulaty związkowców protestujących w środę mogą wydawać się dyskusyjne, to mają oni rację, upominając się o to, by transformacja energetyczna była sprawiedliwa, a nie szokowa. Protesty pokazały przy tym, że węgiel może stać się paliwem dla bardzo złej polityki. Związkowcy swój gniew na Turów skierowali nie na rząd, który miesiącami lekceważył Czechów, ale na Komisję Europejską.
W środę w Warszawie odbyły się dwie demonstracje górniczych i energetycznych związków zawodowych, OPZZ oraz „Solidarności”. Obie spotkały się przed przedstawicielstwem Komisji Europejskiej w Warszawie. Związkowcy odwiedzili Ministerstwo Aktywów Państwowych oraz Kancelarię Prezesa Rady Ministrów. Czego chcieli?
Kwestia sprawiedliwej transformacji
Protesty miały wiele przyczyn i żądań. Podnosiły problem kopalni węgla brunatnego w Turowie, której zamknięcie do czasu rozstrzygnięcia sporu z Czechami nakazuje Polsce zabezpieczające postanowienie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Związkowcy protestowali, by wyrazić swój sprzeciw wobec dialogu społecznego w górnictwie i energetyce. Niepokój budzi zwłaszcza planowane wydzielenie elektrowni węglowych ze spółek energetycznych – Enei, Tauronu, PGE – i skupienie ich w nowym ciele, Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego. Związkowcy domagają się od rządu szczegółów tego projektu, mają obawy, że będzie on oznaczał cięcia zatrudnienia w energetyce. Protestujący domagali się też od rządu konkretów na temat tego, jak właściwie będzie wyglądać zastępowanie miejsc pracy w energetyce i górnictwie, utraconych w wyniku odchodzenia Polski od węgla.
We wrześniu zeszłego roku rząd podpisał z górnikami porozumienie, które m.in. dawało wszystkim górnikom zatrudnionym w momencie podpisania gwarancję zatrudnienia do czasu nabycia uprawnień emerytalnych oraz wyznaczało czas zamknięcia ostatnich kopalń na Górnym Śląsku na rok 2049. Porozumienie uzupełniała umowa społeczna z górnikami, podpisana w kwietniu tego roku, zawierająca szereg zapisów, m.in. na temat minimalizowania klimatycznych skutków energetyki opartej na węglu, indeksacji górniczych płac oraz finansowanego z europejskich środków Funduszu Transformacji Śląska.
Problem w tym, że umowa społeczna obejmuje tylko górnictwo węgla kamiennego. Transformacja energetyczna uderzy tymczasem także w energetyków oraz górnictwo węgla brunatnego. Przedstawiciele tych dwóch ostatnich branż domagali się w Warszawie osobnej umowy społecznej, gwarantującej ochronę pracownikom tych sektorów gospodarki.
Tym, co łączy wszystkie żądania związkowców, jest kwestia sprawiedliwej transformacji energetycznej. Jest to jedno z większych wyzwań Polski w XXI wieku. Z jednej strony nie możemy pozostać przy węglu. Odejście od niego jest koniecznością nie tylko ze względów klimatycznych. Produkcja energii z węgla z każdym rokiem będzie się po prostu stawała coraz bardziej kosztowna, ciągnąc w dół nie tylko budżety gospodarstw domowych, ale także całą gospodarkę.
Z drugiej strony, nie możemy też dopuścić do tego, by odejście od węgla i energetyki węglowej odbywało się w sposób dziki i niezaplanowany. Bo oznaczałoby to katastrofę społeczną dla całych obszarów kraju: nie tylko Górnego Śląska, ale też dla żyjących z węgla brunatnego i opartych na nim elektrowni takich miejsc jak Turów i Bełchatów.
Sensowna transformacja energetyczna musi uwzględnić interesy obecnych pracowników sektora energetycznego i wydobywczego oraz interesy zorganizowanych wokół nich społeczności lokalnych. Program zielonej transformacji powinien zostać wykorzystany do tego, by tworzyć dobrze płatne, stabilne miejsca pracy, zastępujące te utracone w górnictwie i elektrowniach węglowych. Zielona transformacja może się bowiem okazać albo kołem zamachowym ekonomicznego i społecznego rozwoju Polski, albo katastrofą dla całych grup społecznych i regionów.
Nawet jeśli poszczególne postulaty związkowców protestujących w środę mogą wydawać się dyskusyjne, to mają oni rację, upominając się o to, by transformacja energetyczna była sprawiedliwa, a nie szokowa.
Rachunek za zaniechania
Już dziś wiadomo, że transformacja ta będzie bardziej bolesna, niż musiałaby być, gdybyśmy zabrali się do niej zaraz po wejściu Polski do UE, gdy wiadomo już było, że model energetyki opartej na węglu nie ma przyszłości. Żadna z sił rządzących w tym okresie nie wykorzystała jednak tych kilkunastu lat, by coś z tym na serio zacząć robić.
Obecne rządy wydają się pozbawione zdolności do myślenia o energetyce w sposób strategiczny. Polityka energetyczna, jak wszystko inne, podporządkowana została nie długookresowemu interesowi Polski, ale logice walki wyborczej. Gdy zbliżają się wybory, PiS obiecuje górnikom, że węgiel kopać będą mogli za dobre pensje jeszcze ze dwa pokolenia. Gdy instytucje europejskie naciskają, obóz władzy czyni kroki mające pokazać, że poważnie traktuje cele klimatyczne Unii. Gdy te działania prowokują protesty górników, rząd znów składa im obietnice.
Efektem takiej polityki są rozwiązania połowiczne, niezadowalające żadnej ze stron, budzące liczne wątpliwości co do możliwości ich realizacji. Tak jest choćby ze wspomnianą Narodową Agencją Bezpieczeństwa Energetycznego. Związkowcy obawiają się, że jej powołanie będzie oznaczać radykalne cięcia w zatrudnieniu w spółkach energetycznych. Z drugiej strony NABE krytykowane jest jako instytucja nierozwiązująca żadnych problemów, a jedynie przesuwająca je w czasie, dowód na to, że rząd przeprowadza transformację energetyczną pod dyktando górnictwa i nie potrafi wyjść poza działanie doraźne.
Podobnie jest z „umową społeczną” z górnictwem węgla kamiennego. Znajduje się tam szereg obietnic, do spełnienia których potrzebna będzie zgoda Komisji Europejskiej – co wcale nie jest pewne. Umowa zakłada funkcjonowanie ostatnich kopalń w regionie górnośląskim do 2049 roku, podczas gdy – jak wskazał portal OKO.Press – finansowanie energetyki węglowej w Polsce jest możliwe tylko do roku 2040.
Związkowcy mają więc prawo być źli, całe społeczeństwo potrzebuje sensownej, uwzględniającej interesy wszystkich stron dyskusji, z której wyłoni się powszechnie akceptowana strategia energetyczna. Nic nie wskazuje, by w najbliższym czasie do takiej rozmowy doszło. PiS pewnie ciągle będzie kluczyć między wymaganiami Unii Europejskiej a żądaniami górników, bo tych partia rządząca postrzega jako część swojego elektoratu, którą jak najdłużej trzeba utrzymać w przekonaniu, że nikt tak nie zadba o jej interesy jak obecny układ władzy.
Węgiel paliwem złej polityki
Środowe demonstracje pokazały przy tym, że węgiel może stać się paliwem dla bardzo złej polityki. Związkowcy swój gniew na Turów skierowali nie na rząd, który miesiącami lekceważył Czechów, ale na Komisję Europejską. Protestujący pod gmachem warszawskiego przedstawicielstwa Komisji trzymali transparenty z napisami „Łapy precz od Turowa”, „Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela suwerenność nam odbiera”.
Piotr Duda, przewodniczący „Solidarności”, mówił: „Dokończenie Nord Stream 2, przyblokowanie Baltic Pipe, zamknięcie kopalni w Turowie… Za chwilę każą zamykać kopalnie JSW, bo im też będą przeszkadzać przy granicy. To jest sytuacja niedopuszczalna. Dlatego to jest ostrzeżenie dla KE: precz z waszymi łapami od polskiej gospodarki, od polskich pracowników. Żyjemy w państwie narodowym, a nie jesteśmy kolonią państwa niemieckiego”.
Niestety, retoryka przewodniczącego Dudy może być zwiastunem polityki przyszłości. Niesprawiedliwie przeprowadzona transformacja energetyczna może osiągnąć w Polsce to, co przez lata nie udawało się Korwinowi, narodowcom różnych odcieni, konfederatom czy Rydzykowi: stworzyć znaczący antyeuropejski elektorat. Wystarczy, że znajdzie się ktoś, kto oczywisty gniew z powodu niesprawiedliwej – czy choćby jako niesprawiedliwa postrzeganej – transformacji energetycznej przekieruje na Unię Europejską. Kto stworzy atrakcyjną opowieść o utraconym górniczym raju, który odebrała nam Bruksela, chodząca na pasku Niemiec i ich przemysłu energetycznego. Już dziś w polskiej polityce można wskazać chętnych do tego polityków. Fundamentaliści rynkowi z Konfederacji, niezależnie od swojego eurosceptycyzmu, górników nie przekonają, ale jakaś formacja na prawo od PiS skupiona wokół Ziobry już może.
Nie trzeba chyba wyjaśniać, jak destrukcyjne dla polskiej polityki byłoby powstanie takiego bloku. Dlatego naprawdę, nawet jeśli jesteśmy bardzo daleko od obszarów górniczych, nawet jeśli niektóre postulaty górników i energetyków wydają się nam dziś zbyt odległe, to także w naszym interesie jest, by transformacja energetyczna nie tylko realizowała cele klimatyczne, ale była także sprawiedliwa.