Minister Szczurek widzi bary mleczne bardzo dosłownie. Postanowił, że będzie dotować tylko dania jarskie i bez przypraw.
Na śniadanie twarożek lub naleśniki z serem (najtańsze), a na kaca pierogi ruskie ze śmietaną. Na obiad: pomidorowa, barszcz, łazanki, ryż z jabłkami, kopytka z sosem, pyzy, pierogi, gołąbki, mielony z ziemniakami. Do tego nieśmiertelny kompot. Na studiach – jak już opróżniłem słoiki – jadłem w barze mlecznym. Wcześniej w tym samym jadali moi rodzice w czasach studenckich. Ja i tysiące innych – studentów, emerytów, ludzi pracy. Tanio i smacznie. Wrocławski „Miś”, gdański „Turystyczny” są nieodłącznym elementem polskiej rzeczywistości. Pierwsze bary mleczne powstawały przed wojną, upowszechniły się w Polsce Ludowej, nie zniknęły w Polsce kapitalistycznej. Chyba że właśnie nadchodzi ich kres w obecnej formie, czyli taniej (bo dofinansowanej przez państwo) jadłodajni. Na pewno pozostaną jako lansiarsko-hipsterski skansen, ale już bez ryżu z jabłkami po 2-3 zł.
Nie da się zarobić na prowadzeniu lokalu gastronomicznego, w którym porcja pierogów kosztuje 3 zł (w tzw. pierogarniach są po 10–20 zł), a zupa 1,5 zł. Dlatego posiłki w barach mlecznych są dotowane. Dzięki temu wielu niezamożnych może sobie pozwolić na ciepły, smaczny posiłek.
Od stycznia obowiązuje nowe rozporządzenie ministra finansów w sprawie rozliczania dotacji do posiłków sprzedawanych w barach mlecznych. Jest w nim wymieniona lista surowców, z którego mogą zostać sporządzone subsydiowane posiłki. Dodanie czegokolwiek spoza ministerialnej listy oznacza, że bar straci dotację. Skrupulatnie sprawdzają to urzędnicy skarbowi. Na liście nie ma jednak przypraw (jest tylko sól i pieprz surowy typu Piper). Tak więc za używanie majeranku, liścia laurowego czy choćby zwykłego pieprzu bar mleczny traci państwowe dofinansowanie. A przecież bez przypraw niespecjalnie da się coś smacznie ugotować. Urzędnicy zdecydowali też, że będą dopłacać tylko do dań jarskich – bez przypraw. Pierogi ze skwarkami zatem też nie wchodzą w rachubę, bo jest w nich mięsny „surowiec”. Wychodzi na to, że minister Szczurek widzi bary mleczne bardzo dosłownie – tylko z mlecznymi zupami.
Państwo wydaje na dofinansowanie barów mlecznych 20 milionów złotych rocznie. Wygląda na to, że Ministerstwo Finansów postanowiło zaoszczędzić te pieniądze. O ile można sobie jeszcze wyobrazić tylko jarskie menu, to już gotowanie np. zup bez przypraw nie wchodzi w grę. Ostatecznie minister wykańcza więc bary mleczne po cichu. Nie odbiera dotacji na posiłki wprost, co mogłoby się spotkać ze społecznym protestem, ale eliminuje z listy dotowanych surowców składniki, bez których nie da się gotować. Prowadzi to do pozbawienia barów mlecznych dotacji.
Jeżeli natomiast lista dotowanych składników jest wyrazem upodobania ministra Szczurka do nieprzyprawionych dań jarskich, polecam takie mdłe menu wprowadzić w stołówce Ministerstwa Finansów.
Nasze państwo zwykło oszczędzać nie tam, gdzie powinno. Na najbiedniejszych. Czy tych kilkunastu milionów złotych trzeba szukać akurat w kieszeniach seniorów, którzy dzięki dotowanym barom mlecznym mogą się ciepło i różnorodnie posilić? Czy portfel studentów jest najlepszym miejscem na znalezienie kilku milionów do państwowej kasy? Bary mleczne są potrzebne. Nie tylko jako modne miejsce spotkań (jak „Prasowy” w Warszawie), lecz jako jadłodajnie z tanimi, subsydiowanymi posiłkami (jak „Miś” we Wrocławiu). Treść rozporządzenia dotyczącego dotowania posiłków w barach mlecznych jest albo efektem urzędniczego niedopatrzenia lub wręcz głupoty, albo szkodliwym prawem, które de facto prowadzi do likwidacji użytecznych społecznie miejsc, które nigdy nie powinny zniknąć z miejskiego pejzażu. Pozostaje mieć nadzieje, że błąd ten zostanie w Ministerstwie Finansów szybko naprawiony.
**Dziennik Opinii nr 65/2015 (849)