Co ma być motorem ich rozwoju? Rozmowa Jakuba Majmurka.
Jakub Majmurek: Często słyszy się teraz opinię, że we współczesnej polityce bardziej niż państwa narodowe liczą się miasta. Zgodzisz się z tym?
Krzysztof Nawratek: Główny nurt narracji o mieście jest obecnie triumfalistyczny. Miasta rosną, ich mieszkańcy to ponad 50% ludzkości, tam jest polityka i pieniądze. Ja jestem zdecydowanie po przeciwnej stronie. Uważam, że miasta są w poważnym kryzysie.
Na czym on polega?
Miasta przestały być podmiotami polityki, a stały się kolejnym zasobem globalnego kapitału. Prawdziwy kapitał wyszedł z miast, nie akumuluje się już w ich granicach. Jest gdzie indziej. Gospodarka większości miast opiera się na kapitale zewnętrznym. W Polsce to montownie, call centers i centra handlowe – w Warszawie stawia się ich dziś najwięcej na świecie obok Moskwy i Stambułu. Czekam tylko, jak te centra zaczną padać. Niedawno zbankrutowało pierwsze w naszej części Europy centrum handlowe w Bukareszcie, to może być zwiastun szerszego trendu. Weźmy inny przykład, z Plymouth, gdzie mieszkam. To jedyne w Wielkiej Brytanii miasto z modernistycznym centrum (stare zostało zniszczone podczas nalotów w drugiej wojnie światowej), które niemal w całości należy do władz miejskich. Mimo to połowa tego centrum została oddana w zarząd prywatnej firmie. Co roku odbywa się tu targ przed świętami Bożego Narodzenia. Jeden z moich studentów postanowił go przebadać i zupełnie przypadkiem okazało się, że wszystkie decyzje dotyczące tego targu przechodzą przez zarządzającą centrum firmę (będącą w całości własnością wielkiego globalnego kapitału), która ma w tym centrum sklepy i dokładnie określa, co się może znaleźć na którym straganie, tak by nie zagrażało to ich interesom. Coś, co wyglądało na oddolną, miejską, lokalną inicjatywę, okazuje się zupełną fikcją.
Kto jest w takim razie podmiotowy? Wieś?
Paradoksalnie na wsi łatwiej stworzyć pewną podmiotowość, pewną mikroutopię, funkcjonującą poza rynkiem. Mówiąc najprościej: na wsi można się samemu wyżywić.
W miastach też się próbuje uprawiać żywność, urban gardening zdobywa kolejne przyczółki.
Tak, w Hawanie produkuje się nawet ponad jedną trzecią żywności, jaką to miasto konsumuje. To ciekawy, choć wymuszony kryzysem eksperyment. Niemniej na wsi jest łatwiej i taniej przetrwać. Nie na każdej oczywiście – wiele wsi staje się teraz ośrodkami letniskowymi dla zamożnych mieszkańców miast.
Co jest powodem upadku miast? Czytając twoje prace, można dojść do wniosku, że przede wszystkim schyłek przemysłu. Poza przemysłem nie ma więc życia w mieście?
Problemem jest to, że miasto nie ma dziś żadnego silnika rozwoju. Upadek przemysłu jest tylko jednym z elementów kryzysu. Co najmniej od lat osiemdziesiątych przemysł ucieka z miasta. Przeniósł się do Azji, Europy Wschodniej czy Afryki. W naszym regionie Europy mamy montownie, ale nie są one w stanie stać się motorem rozwoju. A nowego nie znaleziono, choć próbowano różnych – usług, kultury, turystyki.
Zawsze byłeś bardzo sceptyczny wobec koncepcji „miasta opartego na kulturze”. Dlaczego?
By opisać, na czym polega problem z takim miastem, można użyć metafory „łowcy posagów”.
Taki łowca jest bankrutem, ale jest się jeszcze w stanie elokwentnie wypowiedzieć, dobrze wygląda, może zrobić jeszcze jakiś hojny prezent. Ale chodzi mu – podobnie jak „miastu opartemu na kulturze” – o jedno: żeby przyciągnąć kapitał, którego już sam nie jest w stanie wytwarzać. Taka też była taktyka rozwojowa wielu polskich miast w ostatnim ćwierćwieczu. Najpierw upadek i wyprzedaż przemysłu, a potem różne próby przyciągnięcia kapitału. Żebranie, proszenie, domaganie się, by przyszły panny z posagiem. Łączyło się to z całkowitym odwróceniem się od własnych mieszkańców i zasobów. Kultura jest przecież czymś zupełnie innym – nie jest towarem, lecz raczej spoiwem społecznym. Taki był pomysł, którym Wrocław wygrał starania o Europejską Stolicę Kultury. Szkoda, że dziś został z tego tylko łowca posagów.
Miasta były zawsze miejscem, gdzie szczególnie intensywny był konflikt klasowy. Od włoskich republik miejskich późnego średniowiecza do miast przemysłowych. Jak jest dziś? Czy częścią kryzysu miasta nie jest jego odpolitycznienie?
W narracji o miastach, zwłaszcza w Polsce, tak. Widać to nawet w języku Porozumienia Ruchów Miejskich, które idąc do wyborów, przekonuje, że polityka miejska to w zasadzie nie polityka, a na pewno nie ma nic wspólnego z żadną ideologią. Wydaje mi się jednak, że esencja miasta jest bardzo polityczna. Podział na tych, którzy mają i nie mają, w ostatnich kilku dekadach niezwykle nabrzmiał. Nie chodzi nawet o posiadanie na własność środków produkcji. Problemem jest posiadanie na własność czegoś tak fundamentalnego jak miejsce do życia, własne mieszkanie. Widziałem niedawno dowcip rysunkowy: rozmawiają dwie osoby, jedna pyta: „Masz już pracę?”. Na co druga odpowiada: „Tak, jedną już mam, mogę z niej opłacić czynsz, teraz muszę znaleźć drugą, żeby się z niej utrzymać”. To jest dziś podstawowy problem, tu przebiega linia konfliktu. Jak pisze David Harvey, mechanizm wyzysku przesunął się dziś z miejsca pracy na miejsce zamieszkania. Wszystkie procesy prywatyzacji przestrzeni publicznej służą dziś wyzyskowi ludzi, którzy nie mogą sobie pozwolić na własne mieszkanie. To jest takie „nowe grodzenie”, niekończący się proces akumulacji pierwotnej.
Czy samorząd może tu coś zmienić?
Wiesz, to jest pytanie o to, czy system jest szczelny, totalny, czy też możemy wytwarzać pewne przestrzenie chronione. One nie są nigdy do końca wolne, ale dzięki nim stawiamy bariery, granice, w ramach których panuje trochę inna logika. I nawet gdyby było to złudzeniem, to będę tego bronił.
Można próbować tworzyć w miastach, a nawet w dzielnicach, specjalne strefy, w których jakoś obchodzimy logikę globalnego kapitału.
Weźmy takie rozwiązanie jak brazylijskie statuty miejskie, które zakładają prymat wartości użytkowej danej nieruchomości nad wartością wymiany. To kwestionuje prawo własności; jest to jakiś krok do przodu. Próba wykorzystywania nieużywanych lokali do różnych tymczasowych funkcji to kolejny pomysł. Wiedeń od dziesiątek lat prowadzi legendarną już politykę mieszkaniową – zapewnia wiele tanich mieszkań komunalnych. W Holandii każdy deweloper musi przewidzieć 10 lub 20 proc. zasobów mieszkaniowych stawianego przez siebie budynku na mieszkania socjalne lub komunalne. Samorząd może wspierać spółdzielnie mieszkaniowe, oferując im grunty na preferencyjnych warunkach.
Gdzie umieściłbyś polskie miasta na tej mapie problemów? Zwłaszcza w dwóch, moim zdaniem kluczowych kontekstach: postkomunistycznym i pół- czy peryferyjnym?
Kontekst postkomunistyczny ma przede wszystkim społeczno-kulturowy charakter – to on powoduje odrzucenie myślenia wspólnotowego w polskich miastach. Półperyferyjność znaczy po prostu tyle, że jesteśmy słabi i przez to jesteśmy eksploatowani. I że boimy się eksperymentowania – choć podejmowały się go inne słabe miasta, na przykład w Ameryce Południowej. Zamiast szukać własnych rozwiązań, marzymy o budowie „drugiego Berlina”, „drugiej Kopenhagi” itd.
Jakie są najważniejsze wyzwania stojące teraz przed polskimi miastami? Dominująca narracja jest taka, że korzystając z funduszy europejskich, miasta wspaniale się rozwijają. Jak ty to widzisz, patrząc trochę z zewnątrz, z Anglii?
Pytanie, co to właściwie znaczy, że „miasta się rozwijają”. Że powstają nowe budynki, nowa infrastruktura? To się na pewno w Polsce dzieje. Ale ta infrastruktura kosztuje i zadłuża miasto. Kosztuje i jeszcze bardziej zadłuża miasto jej eksploatacja. Wszystkie polskie miasta tracą mieszkańców, pytanie więc, dla kogo się właściwie tę infrastrukturę buduje. Mam wrażenie, że ten rozwój odbywa się często w oderwaniu od realnych potrzeb mieszkańców.
A które polskie miasto radzi sobie z tymi problemami najlepiej, a które najgorzej?
Ryzykowne byłoby traktowanie tych miast całościowo. Jak mówi doktor Katarzyna Kajdanek, procesy kryzysu i odrodzenia często występują w nich równolegle.
Najlepszym przykładem są Łódź i Wałbrzych. To są dwa miasta, które przeżywają olbrzymie problemy, ale właśnie dzięki temu pojawiają się w nich także mechanizmy wzrostu, odrodzenia.
Lepiej znam Łódź, tam dzieją się naprawdę fascynujące rzeczy. Platforma zdobyła tam władzę trochę przypadkiem, miała bardzo krótką ławkę działaczy i ekspertów. To zmusiło prezydent Zdanowską do wpuszczenia ludzi z zewnątrz. Ci przynieśli ze sobą powiązania z różnymi oddolnymi inicjatywami, przynieśli entuzjazm i chęć otwarcia instytucji miejskich na mieszkańców. Przynieśli też chęć próbowania nowych, bardziej równościowych i demokratycznych działań. Warto bacznie – choć oczywiście krytycznie – się Łodzi przyglądać.
A Warszawa?
Stolica sobie poradzi, bo ma rentę z tytułu stołeczności. To miasto przyciąga bardzo różnych ludzi, to tworzy ferment intelektualny. Strasznym problemem jest kwestia reprywatyzacji. To rzeczywiście może zmusić władze do bardziej radykalnych rozwiązań. Ale właśnie z uwagi na rozwój gwarantowany przez stołeczność na naprawdę radykalne zmiany w Warszawie, choćby w takim zakresie jak w Łodzi, chyba jednak nie ma co liczyć.
Trwa właśnie kampania samorządowa. Lokalni politycy mają świadomość kryzysu, o którym tu mówisz?
Niedawno byłem na konferencji Miasto dla wszystkich organizowanej m.in. przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Setki samorządowców z Polski. Zaproszono też miejskich aktywistów, takie osoby jak Hania Gill-Piątek, która z miejskiego aktywizmu przeszła do pracy w mieście. Dominująca narracja ludzi obecnie sprawujących władzę jest dokładnie taka sama, jaka była przez ostatnie dwadzieścia pięć lat. Jest świetne, będzie lepiej, dajemy radę. Inna jest jednak narracja młodych. Znacznie bardziej świadoma wyzwań, jakie stoją przed polskimi miastami. I mówią to niezależnie od partyjnych afiliacji. Czytałem na przykład program kandydatki PiS na prezydentkę Wrocławia i musiałem parę razy sprawdzać, czy ona na pewno startuje z tej partii. Nie wiem, kto go pisał, ale był to ktoś bardzo świadomy wyzwań i problemów. Język tego programu niczym w zasadzie się nie różni od języka aktywistów miejskich. To pęknięcie o myśleniu o miastach w Polsce ma więc przede wszystkim pokoleniowy charakter. To też pęknięcie między tymi, którzy władzę mają, i tymi, którzy o nią walczą.
No właśnie: jak oceniasz szanse ruchów miejskich w wyborach i wprowadzenie w miastach rzeczywistych zmian? Czy nie grozi im, że staną się czymś w rodzaju słabo zinstytucjonalizowanych NGO-sów, formułujących pewne roszczenia pod adresem władz, dostarczających im ekspertyz i rozwiązań, ale niezdolnych do wzięcia władzy dla siebie?
Ja zawsze stałem na stanowisku konieczności upartyjnienia ruchów miejskich. Uważam, że powinna powstać partia miejska (lub kilka partii). Ale to niebezpieczeństwo, o którym mówisz, istnieje. Narracja ruchów miejskich przypomina często narrację komitetów obywatelskich czy tę znaną z pierwszego, populistycznego momentu Platformy Obywatelskiej. Jednak ich program jest znacznie sensowniejszy niż retoryka. Porozumienie Ruchów Miejskich próbuje się ustawić jako organ pośredni między władzami miejskimi a tym, co się dzieje na zewnątrz samorządu. To trochę przypomina granicę|instytucję – ruch, którego jedynym celem jest demokratyzacja i upodmiotowienie mieszkańców. Czy ten program uda się zrealizować, zobaczymy. Ale jako pomysł polityki nastawionej na mobilizację społeczną to jest bardzo ciekawe. Mimo całego mojego sceptycyzmu wobec ruchów miejskich trzymam za PRM kciuki. Jest jednak oczywiste, że pewnych kwestii nie da się rozwiązać inaczej niż na szczeblu państwowym. Nie można wszystkich zmian przeprowadzić od dołu.
Krzysztof Nawratek – architekt, urbanista. Wykłada architekturę w School of Architecture & Design w Plymouth. Autor m.in. książek Miasto jako idea polityczna (2008) oraz Dziury w całym. Wstęp do miejskich rewolucji (2012).
***
Wybory samorządowe, którym z reguły poświęca się najmniej miejsca w ogólnopolskich mediach, są jednocześnie najbliższe ludziom i choćby z tego względu warto o nich mówić. Tegoroczne, listopadowe, będą wyjątkowe z wielu względów – pokażą siłę ugrupowań alternatywnych, krytykujących polityczny mainstream z prawej i lewej strony, a także rozstrzygną o taktyce, którą przyjmą główne partie w przyszłorocznych kampaniach: parlamentarnej i prezydenckiej. Nas najbardziej interesuje jednak nie los poszczególnych partii, ale pytanie, czy te wybory zmienią jedynie polityków, czy sam model uprawiania polityki – wprowadzając nowe postulaty, oddając głos ludziom, uprawniając oddolne i niehierarchiczne metody? Czego brakuje dzisiejszej polityce na poziomie lokalnym i jak można ją zmienić? I kto może to zrobić, tak aby skutki odbiły się na polityce w ogóle? O to chcemy pytać aktywistki, ekspertów, polityczki, działaczy i ludzi kultury.
Czytaj także:
Benjamin Barber: Tylko w miastach nadzieja! [rozmowa]
Jan Komasa: Warszawa potrzebuje tlenu
Monika Strzępka: Czasem mam wrażenie, że miasto to tor przeszkód
Ewa Lieder: Ludzi nie można zmusić do pracy społecznej
Szczepan Kopyt: Od miasta chcę tego, co wszyscy
Jakub Dymek, Lekcje Franka Underwooda
Maciej Gdula, Apoteoza Joanny Erbel
Marcin Gerwin, Strzeż się miejskich aktywistów!
Michał Syska: To nie SLD blokuje lewicę
Tomasz Leśniak: Nie chcemy wejść w buty dotychczasowej władzy
Witold Mrozek, Ja, Kononowicz [polemika]
Agnieszka Wiśniewska, Kibicuję i pytam
Joanna Erbel: Skończmy z manią wielkości w Warszawie!
Igor Stokfiszewski, Szansa na inną politykę
Witold Mrozek, Róbmy politykę!
Joanna Erbel: Chcemy odzyskać miasto dla życia codziennego
Maciej Gdula, Erbel do ratusza!
Wkrótce:
rozmowy z Joanną Rajkowską i Janem Śpiewakiem.