Głosowanie na aktywistów miejskich w jesiennych wyborach samorządowych to ryzykowna sprawa.
Pomyślmy tylko. Gdyby tacy aktywiści wygrali wybory na przykład w Gdyni, to czy zainwestowaliby dziesiątki milionów złotych w budowę lotniska, jak zrobił to prezydent Wojciech Szczurek? Każdy przecież wie, że jak jest miasto, to musi być i lotnisko. Miasto musi się rozwijać. Postęp się to nazywa. Mieszkańcy Gdyni nie pojadą przecież kawałek dalej do Gdańska, żeby wsiąść do samolotu na lotnisku, które dopiero co zostało rozbudowane. No ludzie, żyjemy w XXI wieku, więc własne lotnisko musi być. Najlepiej duże. Porządne.
A taki aktywista miejski mógłby zacząć się zastanawiać. Mógłby rozsiewać wątpliwości, czy lotnisko w Gdyni jest w ogóle potrzebne. Mógłby zacząć zadawać pytania, czy nie lepiej przeznaczyć te środki na sprawny transport publiczny i opowiadać coś tam o rowerach, że niby Kopenhaga i Amsterdam. Ale my tu żadna Kopenhaga nie jesteśmy. I co taki aktywista w ogóle wie o budżecie miasta? Wojciech Szczurek, ten to się zna. Jak machnie milionami, to i lotnisko w polu postawi. Fachowiec prawdziwy. A jak Unia Europejska mówi, żeby oddać ponad 91 milionów zł dotacji, to przecież wszyscy widzą, że ta Unia to o niczym nie ma pojęcia. To nic, że lotnisko w Gdyni ogłosiło upadłość, zanim jeszcze rozpoczęło działalność. Miasto jest liderem rankingów, więc wszystko jest super. Mucha nie siada.
Prestiż. To się liczy i z tego trzeba być dumnym. Gdynia wydała w tym roku ponad 11,5 mln zł na organizację imprezy lotniczej Red Bull Air Race. Nieważne, że w Gdyni jest tylko jeden publiczny żłobek na całe miasto. Niech aktywistki już się tak nie oburzają. Przecież żłobek ma dwie filie. A poza tym skoro przez tyle lat nie było więcej żłobków, to jeśli dalej ich nie będzie, to nic się nie stanie. To przecież logiczne. Czy aktywiści nie potrafią zrozumieć, jak ważne jest budowanie globalnej marki Gdyni? Globalnej! Na to warto wydać każde pieniądze.
Niesłychane rzeczy działy się z kolei w tej kadencji w Sopocie. Jacek Karnowski utracił z początku większość w radzie miasta, a w niej cichcem zdobyli wpływy miejscy aktywiści. I doprowadzili do wprowadzenia pierwszego w Polsce budżetu obywatelskiego. Jak się ta zaraza potem po Polsce rozlała! Łódź, Poznań, Wrocław i na koniec jeszcze Warszawa. No, żeby aż do stolicy! W sumie kilkadziesiąt miast. Mieszkańcy ubzdurali sobie, że wiedzą lepiej niż władza, jak wydawać pieniądze. Demokracji się im zachciewa. Parków, placów zabaw, ławek przy ulicy. Niedoczekanie. Ale Jacek Karnowski odzyskał już większość w radzie miasta. A gdyby jej nie stracił na kilka lat, to tych budżetów obywatelskich mogłoby w Polsce jeszcze długo nie być. Dobrze chociaż, że aktywistom nie udało się wprowadzić nowych zasad konsultacji społecznych. Jeszcze by się mieszkańcy dowiedzieli tego i owego o planowanych inwestycjach. A po co im to wiedzieć? Tylko by potem przeszkadzali w rozwoju miasta.
W Sopocie to w ogóle mieszkańcy są bezczelni. Prezydent wybudował przy molo taką piękną przystań jachtową, tyle betonu na to poszło, a mieszkańcy marudzą, że jachtów nie mają, więc po co im ta marina. To niech sobie te jachty kupią. Krytykować tylko umieją. Za grosz polotu. Prezydent swój jacht ma? Ma. Połowę jachtu na dobrą sprawę, bo jest jego współwłaścicielem, ale i tak to powinno im wystarczyć. Do tego jeszcze narzekają, że piasek się osadza w okolicy molo, przez co za jakiś czas molo w Sopocie może wznosić się nie nad wodą, ale nad piaszczystym półwyspem. No i co z tego? – ja się pytam. Półwysep to niby jakiś gorszy jest niż woda? Ptaki tam sobie siadają, glony można pójść pozbierać, a do tego jeszcze obszar miasta się powiększa. Bo w Sopocie jest tak – z jednej strony Gdańsk, z drugiej Gdynia, z trzeciej park krajobrazowy, więc prezydent w morze idzie. Taki jest sprytny. Ale mieszkańcy go nie doceniają. A ci aktywiści to już szkoda gadać.
Rewitalizacja placu Przyjaciół Sopotu się im nie podoba. A to taki znakomity projekt, nowoczesny. Kamienne płyty od jednego końca placu aż po drugi. Do tego drzewa wycięte niemal co do jednego, a zamiast nich posadzone platany. Szlachetne. Jak we Francji. Po co mieszkańcom na placu stara wierzba, do której mieli sentyment? Teraz to już przeszłość i bardzo dobrze. Udało się także usunąć zieleń sprzed budynku Algi. Cóż z tego, że w planie miejscowym jak wół jest napisane, że zachowanie trawnika jest w tym miejscu wymagane? Jackowi Karnowskiemu plan miejscowy nie jest straszny. Mieszkańcy protestowali, pisali do wojewody, że jest niezgodność z planem miejscowym. I co? I nic. Taką to prezydent ma siłę przebicia. Czy jakiś miejski aktywista lub aktywistka może się z nim równać?
Centrum Sopotu po prostu pięknieje w oczach. Cóż to za wspaniały widok, gdy przechodzi się obok dworca! Aż chce się usiąść gdzieś w pobliżu i patrzeć, jak powstaje nowe centrum handlowo-usługowe. Teraz miasto ożyje, bo bez galerii handlowej każde miasto to prowincja i zaścianek. Aktywiści chcieliby budować w Sopocie kameralnie, nawiązując do skali miasta, a niektórzy nawet do charakteru zabudowy. A tu trzeba mieć rozmach i czuć ducha nowoczesności. Żadnego skansenu, zdobień, popłakiwania za secesją. Koniec z tym. Konsultacje z mieszkańcami można zrobić, ale grunt, żeby ich wynik nie był wiążący. Niech sobie pogadają. Co to właściwie szkodzi? Projekt i tak przejdzie po myśli prezydenta i radnych. Aktywiści by tak nie potrafili. Oni chcieliby uwzględnić uwagi mieszkańców, projektować partycypacyjnie, dyskutować. Frajerzy.
Od Gdańska niech się uczą. Tam prezydent jest zaradny. Urzędnik, a został milionerem. I to się chwali. Paweł Adamowicz inwestował w akcje spółek, w papiery wartościowe i w nieruchomości. Mieszkań kupił już tak wiele, że nie można go ganić za to, że czasem o którymś zapomni w oświadczeniu majątkowym. Każdemu może się zdarzyć. To prawdziwy wzór cnót, godny naśladowania. Oby panował jeszcze wiele lat.
Powiedzmy to zatem głośno i wyraźnie, żeby nikt nie miał wątpliwości: tylko duże partie potrafią skutecznie zarządzać miastami. Opowieści aktywistów miejskich, że lepsze życie w miastach jest możliwe, że może być mniej korków na ulicach, że powietrze może być czystsze, że jakość edukacji można poprawić, a nawet że zostaną przeznaczone środki na rewitalizację zaniedbanych dzielnic, to tylko mrzonki. Jeżeli duże partie polityczne tego nie potrafią dokonać, to nie potrafi tego nikt!
Dlaczego duże partie są lepsze niż lokalne komitety zakładane przez aktywistów? To bardzo proste. Kiedy zwykła osoba zostaje członkiem dużej partii politycznej i dostaje miejsce na liście wyborczej, zachodzi proces czarodziejskiej transmutacji.
Nie ma znaczenia, czy kandydatem do rady miasta jest weterynarz, stomatolog czy nauczycielka angielskiego. Gdy czyjeś nazwisko pojawia się na liście wyborczej dużej partii, to w magiczny sposób wlewa się w niego mądrość zarządzania miastem, wypełnia go od palców stóp aż po koniuszki rzęs.
Gdyby taka osoba startowała z listy obywatelskiej, nic takiego by rzecz jasna nie zaszło. I dlatego właśnie aktywiści miejscy są z miejsca na gorszej pozycji. Nie ma znaczenia, że latami chodzą na spotkania komisji rady miasta, że studiują zarządzanie miastem. Tylko bycie członkiem dużej partii jest przepustką do prawdziwych kompetencji. To dla wszystkich powinno być oczywiste.
Prezydenci polskich miast są zresztą już dziś najlepsi z najlepszych. Gdyby było inaczej, to czy mieszkańcy głosowaliby na nich raz po raz? Nie ma tu żadnego innego wyjaśnienia. Żadnego. To tylko ich ciężka, codzienna praca dla dobra całego społeczeństwa. I pot ściekający z czoła, i wyrzeczeń tyle. To trzeba zrozumieć, cenić, a nie pokpiwać sobie. Biura promocji dwoją się i troją, by mieszkańcy wiedzieli o dokonaniach prezydentów. Ulotki drukują, biuletyny, reklamy w radiu zamawiają, nawet dodatki w gazetach. O mieście dobrze trzeba pisać, a nie, jak się chce. A jak się komuś nie podoba, to zawsze może sam kandydować w wyborach. W Krakowie na kampanię prezydencką można wydać ponad 380 tysięcy zł. Każdy może tyle zarobić. Czy ktoś aktywistom broni? Wolność jest i równe szanse.
Znikają tereny rolnicze, znikają łąki, tak prężnie rozwijają się polskie miasta. Tu nowe osiedle, tam kolejne. Za rogiem już deweloper ogrodzenie stawia. Nowe drogi za dziesiątki lub setki milionów złotych są szerokie jak autostrady w Niemczech. Pierwsza klasa, z ekranami akustycznymi. Do tego Gdańsk wysyła swoje logo na orbitę Ziemi. Czy można chcieć czegoś więcej?
***
Wybory samorządowe, którym z reguły poświęca się najmniej miejsca w ogólnopolskich mediach, są jednocześnie najbliższe ludziom i choćby z tego względu warto o nich mówić. Tegoroczne, listopadowe, będą wyjątkowe z wielu względów – pokażą siłę ugrupowań alternatywnych, krytykujących polityczny mainstream z prawej i lewej strony, a także rozstrzygną o taktyce, którą przyjmą główne partie w przyszłorocznych kampaniach: parlamentarnej i prezydenckiej. Nas najbardziej interesuje jednak nie los poszczególnych partii, ale pytanie, czy te wybory zmienią jedynie polityków, czy sam model uprawiania polityki – wprowadzając nowe postulaty, oddając głos ludziom, uprawniając oddolne i niehierarchiczne metody? Czego brakuje dzisiejszej polityce na poziomie lokalnym i jak można ją zmienić? I kto może to zrobić, tak aby skutki odbiły się na polityce w ogóle? O to chcemy pytać aktywistki, ekspertów, polityczki i działaczy.
Czytaj także:
Michał Syska: To nie SLD blokuje lewicę
Tomasz Leśniak: Nie chcemy wejść w buty dotychczasowej władzy
Witold Mrozek, Ja, Kononowicz [polemika]
Agnieszka Wiśniewska, Kibicuję i pytam
Joanna Erbel: Skończmy z manią wielkości w Warszawie!
Igor Stokfiszewski, Szansa na inną politykę
Witold Mrozek, Róbmy politykę!
Joanna Erbel: Chcemy odzyskać miasto dla życia codziennego
Maciej Gdula, Erbel do ratusza!