Kraj

Marczewski: Populiści państwa minimum

Nie wierzę, że Ryszard Petru nie wie, że likwidacja finansowania z budżetu będzie dobra tylko dla jego partii.

W jednym z opublikowanych niedawno wywiadów dziennikarz Onet.pl zapytał Ryszarda Petru: „Pomimo wolnorynkowego nastawienia czy dążenia do «odchudzenia» państwa wiele osób określa Pana mianem «populisty» czy «Kukiza dla bogatych». Trzeba chyba jednak zauważyć, że populizm polega na powszechnym rozdawnictwie, a nie na nawoływaniu do ograniczenia wydatków?” Pomińmy na chwilę fakt, że poprowadzenie wywiadu w ten sposób umożliwiło rozmówcy wykręcenie się od konkretnej odpowiedzi na zarzuty populizmu i odgrywania roli „Kukiza dla bogatych”. Przytoczone pytanie odsłania niepokojącą prawidłowość rządzącą polską debatą publiczną – za populizm uważa się w niej przede wszystkim „rozdawnictwo”, czyli wszelkie obietnice zwiększenia wydatków państwowych. Dzięki temu zwolennicy zaciskania pasa i państwa minimum niejako na mocy definicji nie mogą być populistami, bez względu na to, czy proponowane przez nich oszczędności i cięcia przyczyniają się do poprawy sytuacji gospodarczej i umocnienia demokracji.

Przyklejenie na stałe etykiety populistów tym, którzy obiecują zwiększenie wydatków, to jedno z większych zwycięstw polskich zwolenników państwa minimum.

Zrobiono to, zawężając znaczenie pojęcia populizm tak, by było ono wygodne dla jednej strony sporu o społeczną i gospodarczą rolę państwa. Tymczasem jeśli przyjrzymy się bardzo różnorodnym ruchom i ugrupowaniom politycznym, które określano w historii mianem populistycznych, to okazuje się, że nie łączy ich żaden spójny program gospodarczy – ani ten oparty na „rozdawnictwie”, ani na „zaciskaniu pasa”.

Jeśli chcemy znaleźć jakiś wspólny mianownik dla populizmów pojawiających się w różnych krajach i kontekstach historycznych, to należałoby raczej uznać za populistyczne wszystkie te siły polityczne, które twierdzą, że występują w imieniu wspólnoty klasowej, narodowej czy ogólnoludzkiej, a ich przedstawiciele mają na poły mistyczną zdolność rozumienia potrzeb owej zbiorowości. Nic dziwnego, że za pierwszych populistów uchodzą działacze amerykańskich ruchów agrarnych twierdzący, że dzięki pracy na roli i związkowi z glebą, na której wyrosły Stany Zjednoczone, o wiele lepiej od zepsutych mieszczuchów rozumieją, co oznacza bycie prawdziwym Amerykaninem.

Populizm pojawia się zatem, gdy politycy twierdzą, że przemawiają w imieniu bliżej nieokreślonego ogółu, a nie reprezentują interesy konkretnej grupy społecznej. Oznacza to oczywiście, że każdy polityk bywa czasem populistą, o ile chce zwiększyć swój elektorat i odebrać głosy konkurencji. Nie jest to żadne wielkie odkrycie i zakładam, że nawet umiarkowanie uważny obserwator dowolnej sceny politycznej byłby skłonny się z tym zgodzić. Uznanie, że politycy zachwalający państwo minimum nie podlegają tej prawidłowości, jest zatem albo błogim samooszukiwaniem się, albo hipokryzją.

Powróćmy zatem do pytania, na które w rozmowie z dziennikarzem Onetu nie musiał poważnie odpowiedzieć Ryszard Petru. Polityk, który jest lub bywa populistą, na ogół przekonuje wyborców, że albo w ogóle nie jest politykiem, albo przynajmniej różni się zasadniczo od pozostałych  polityków. Jeśli ma ich przekonać, że rozumie, czego potrzebują wszyscy Polacy, musi przedstawić się jako jeden z nich – po prostu obywatel zatroskany losem państwa, który pewnego dnia stwierdził, że ma już dość i postanowił wreszcie zrobić porządek. Ryszard Petru idealnie rozumie tę regułę populistycznej gry, gdy stwierdza: „Nie jestem zawodowym politykiem, nie pójdę na żaden zgniły kompromis”.

Kolejnym wymogiem populistycznej retoryki jest przekonanie wyborcy, że populistyczny lider jest łatwy do zastąpienia. W końcu jeśli ma być jedynie wyrazicielem woli ogółu, nie może się jawić jako otoczony kultem autokrata, którego usunąć można jedynie siłą. Każdy populista potrzebuje zatem retorycznego chwytu, który pozwoli zaszczepić wyborcom przekonanie, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zajęli jego miejsce, jeśli okażą się przygotowani do kierowniczej roli. Ryszard Petru świetnie rozumie i ten wymóg – stąd ogłoszenie, że na listy wyborcze NowoczesnejPL będzie się trafiało po przejściu rekrutacji wzorowanej na korporacyjnej. Portal Natemat.pl (w artykule przypominającym raczej materiał komitetu wyborczego) anonsuje: „Marzysz o karierze polityka, czujesz, że masz w sobie potencjał i chciałbyś go czynnie wykorzystać? Jednocześnie bliskie ci są takie wartości jak rozwój, zaangażowanie, odpowiedzialność oraz wolność (zwłaszcza w sprawach gospodarczych)? Nie czekaj, to może być twoja ostatnia szansa. NowoczesnaPL szuka kandydatów na listy. Wyślij swoje CV i zostań drugim Ryszardem Petru”.

Populista nie przestaje jednak być politykiem i jak każdy polityk reprezentuje konkretne interesy społeczne i gospodarcze.

Musi jednak udawać, że jest inaczej, więc każdy z postulatów sformułowanych w interesie swojego ugrupowania i jego twardego elektoratu musi zamaskować tak, by wydawał się wyrazem woli ogółu. Dlatego proponując likwidację finansowania partii z budżetu i przejście na finansowanie „społecznościowe”, Ryszard Petru ogłasza: „Finansowanie z budżetu państwa oznacza wielomilionowe dotacje z pieniędzy podatników dla partii, które je marnotrawią na działania marketingowe, reklamę, garnitury, makijażystki i wykwintne restauracje. Finansowanie społecznościowe uczy odpowiedzialności za działania i szacunku do każdej wydanej złotówki”.

Nie wierzę, że lider NowoczesnejPL nie wie, że likwidacja finansowania partii z budżetu poważnie zwiększa ryzyko korupcji politycznej, dlatego odradzają to m.in. eksperci OECD; zresztą subwencje dla polskich partii należą do najniższych w Europie. Musi też wiedzieć, że choć na likwidacji subwencji zyskają przede wszystkim ugrupowania takie jak jego, czyli mogące liczyć na wsparcie zamożnych sponsorów, to ta krytyka pada na podatny grunt. Większość respondentów deklaruje w sondażach, że subwencje dla partii powinno się albo zlikwidować, albo drastycznie obciąć. To nic, że takie rozwiązanie uczyniłoby polską demokrację mniej reprezentatywną. Przecież zwolennicy oszczędnego państwa nie mogą być populistami, prawda?

**Dziennik Opinii nr 189/2015 (973)

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij