OPZZ wybrało najgorszy możliwy kontekst na wprowadzenie do debaty publicznej tematu jawności wynagrodzeń. Ale rozważmy go na poważnie.
„Przejrzystość”, „jawność”, „jasne reguły gry”, „konkurencja” – od ponad dwóch dekad słowa te wskazywane nam były jako drogowskazy, wartości, do których jako młode społeczeństwo budujące demokratyczny, wolnorynkowy ład, winniśmy aspirować. Do czasu.
Wszystko się zmieniło, gdy OPZZ zgłosił propozycję obowiązkowej jawności płac w polskiej gospodarce, co z konieczności zwiększyłoby konkurencję między poszukującymi na rynku pracowników przedsiębiorcami. I nagle okazało się, że z tą jawnością i konkurencją lepiej się nie rozpędzać. „Jeśli chcemy Polaków poróżnić, to pokażmy im, ile inni zarabiają” – ogłosił prominentny polityk partii ze słowem „lewica” w nazwie. „Jawne pensję będą zmuszały pracodawców, by płacili więcej, co doprowadzi do bankructw” – stwierdził w jednej z telewizji ekonomiczny ekspert, dodając dla nieprzekonanych: „Jawne pensje to były w PRL-u”.
Choć OPZZ wybrało najgorszy możliwy kontekst – przepychanki z rządem o uprawnienia związkowców – na wprowadzenie do debaty publicznej tematu jawności wynagrodzeń, to warto rozważyć go na poważnie. Nawet jeśli w obecnej rundzie temat jest już spalony.
Immanuel Wallerstein radzi często lewicy, by w niektórych sprawach wymagała od liberałów, by naprawdę byli liberałami. By trzymała ich za słowo w kwestii liberalnych wolności (na przykład wolności poruszania się, wyboru zawodu itd.), których realizacja we współczesnych liberalnych demokracjach jest co najmniej problematyczna.
W kwestii jawności płac także warto trzymać liberałów za słowo. I to w dodatku tych ekonomicznych.
Bo postulat jakiejś formy jawności wynagrodzeń jest racjonalny nawet z punktu widzenia jak najbardziej liberalnie rozumianej efektywności gospodarczej. Na poziomie makro i mikro. W przedsiębiorstwie z jawną listą płac jest większy nacisk na bardziej racjonalną politykę płacową – taką, która nie faworyzuje nikogo z klucza rodzinnego czy towarzyskiego, tworzącą jasne reguły, jak wkład pracy przekłada się płace. A takie jasne reguły, poczucie, że jest się w pracy w elementarny sposób traktowanym fair, przekładają się na większą identyfikację pracowników z przedsiębiorstwem i nierzadko na ich bardziej efektywną pracę.
Jawność jest korzystna także na poziomie makro – z pożytkiem dla nas wszystkich znacznie ułatwia spotkanie najbardziej efektywnych pracowników poszukujących pracy na rynku z najbardziej efektywnymi przedsiębiorcami. Bo to, czy przedsiębiorca jest w stanie stworzyć takie miejsca pracy, które nie tylko dają przedsiębiorstwu godziwy zysk, ale i godziwą pensję pracownikom, jest całkiem niezłą miarą jego efektywności.
Dlaczego więc środowiska pracodawców i związani z nimi eksperci są wobec propozycji jawności co najmniej sceptyczni?
Cóż – po pierwsze dlatego, że jawność płac na pewno osłabia pozycję pewnej grupy przedsiębiorców: tych, których jedyny pomysł na biznes polega na obniżaniu cen swoich produktów i usług przez cięcie kosztów pracy. Tych, których cały know how to niskie pensje, niepłatne nadgodziny i umowy śmieciowe.
Niestety, spora część polskiego biznesu tak właśnie wygląda. Jednak w interesie społecznym jest to, by przedsiębiorstw tworzących takie miejsca pracy było jak najmniej; polityka gospodarcza państwa powinna wspierać przedsiębiorców zdolnych bardziej efektywnie wykorzystywać pracę ludzi i konkurować na rynkach w inny sposób niż za pomocą płac na granicy minimum socjalnego. Oczywiście jawne płace nie wystarczą do zmiany kultury biznesowej nad Wisłą, ale będą jakimś minimalnym narzędziem nacisku.
Po drugie, kapitaliści często w historii wybierali swoje krótkoterminowe interesy przeciw interesom kapitalizmu jako całości. Choć Rooseveltowski New Deal ocalił kapitalizm, to właśnie duża część środowisk biznesowych najsilniej się mu przeciwstawiała. Nerwową reakcję przedsiębiorców wywoływały zawsze te reformy, które – nawet jeśli długoterminowo były dla nich korzystne – osłabiały ich obecną przewagę nad pracownikami.
Bo jawność płac wzmacnia pozycję pracownika: daje mu szersze pole do negocjacji i wybawia częściowo ze swoistej wersji „dylematu więźnia”, z jakim prawie każdy i każda styka się na rozmowie kwalifikacyjnej, gdy pada pytanie „ile chciałby/chciałaby pan/pani zarabiać?”.
Trzeba się wtedy zastanowić, jak nie podać za wysokiej sumy, by nie zostać zastąpionym przez gotowego pracować za mniej pracownika, i jak nie podać kwoty zbyt małej – mniejszej niż ta, którą przedsiębiorstwo jest w stanie zapłacić.
I znowu – oczywiście sama jawność płac nie zmieni obowiązującego w Polsce rynku pracodawcy na rynek pracownika. Ale na pewno przyczyni się do jego ucywilizowania i zwiększy ochronę strony słabszej.
Obok powyższych argumentów – „liberalnych” i „socjaldemokratycznego” – za jawnością płac jest jeszcze trzeci: demokratyczny. Kryzysy takie jak ten z 2008, który trwa do dziś, przypominają nam, że demokracja nie może się kończyć na gospodarce. A do tego, by decydować o polityce gospodarczej państwa, obywatele potrzebują informacji. Także na temat tego, jak w gospodarce kształtuje się struktura płac. Na temat tego, jaki rodzaj pracy jest szczególnie nagradzany, a jaki szczególnie nisko; jak kształtują się różnice między górnymi a dolnymi 10 procentami na piramidzie płac itd. I czy jest to wszystko sprawiedliwe i racjonalne z punktu widzenia społecznych interesów. A jeśli nie jest, to jak korygować w tej dziedzinie rynek przez odpowiednią politykę fiskalną i społeczną.
Jasne, już dziś dysponujemy częścią tych danych: możemy szacować te zjawiska na podstawie różnych raportów, współczynnika Giniego (mierzącego nierówności dochodowe przed opodatkowaniem) itd. Ale jawne płace są kolejną ważną informacją pozwalająca obywatelom bardziej racjonalnie dokonywać także politycznych wyborów.
Nad formami jawności można dyskutować. Czy miałby to być obowiązek publikowania przez wszystkich obywateli Polski PIT-ów w sieci (jak w Norwegii), czy list płac przez podmioty prowadzące działalność gospodarczą, czy na przykład prawo kontroli listy płac przedsiębiorstwa przez działające w nim związki zawodowe/delegatów pracowników – to wszystko do dyskusji. Na sam początek dobrze byłoby wywalczyć choćby skromne rozwiązanie w postaci obowiązku podawania przez pracodawców proponowanej stawki w ofertach o pracę.
Jawność w sprawie płac może nieść wiele potencjalnie pozytywnych skutków dla gospodarki, demokracji i równości społecznej w Polsce. Na drugiej szali stoi prawo do prywatności osób, które miałyby ujawniać swoje dochody. To nie jest błahy argument. Ale ważąc między tymi wchodzącymi tu ze sobą konflikt wartościami, wybieram (i chciałbym, by wybrała większość Polaków) tę, które przynosi przejrzystość w sprawie tego, ile wszyscy zarabiamy.