Dlaczego o tej kluczowej dla kilku następnych pokoleń Polaków sprawie decydować mają interesy kilku koncernów energetycznych – a nie wola obywateli, czyli nasza?
Lecha Kowalskiego, amerykańskiego reżysera polskiego pochodzenia mieszkającego między Polską, Francją i Nowym Jorkiem, zawsze pociągał underground. Pierwszy film nakręcił o aktorach porno (Sex Stars, 1976), a następne m.in. o bezdomnych rozbijających pole namiotowe na jednym z nowojorskich placów (Rock Soup, 1991), „amerykańskim talibie” Aukaim Collinsie (Camera Gun, 2003), punkach z Krakowa prowadzących spółdzielnię szyjącą glany (The Boot Factory, 2000) czy rozbitkach transformacji, stojących i zarabiających wzdłuż prowadzącej do Wrocławia autostrady (On Hitler’s Highway, 2002).
Teraz towarzyszy rolnikom, którzy protestują w Żurawlowie przeciw planom wydobycia gazu łupkowego w ich wsi przez firmę Chevron. Kowalski realizuje przy tym rzadki model filmowca zaangażowanego, którego nie interesuje bezstronna obserwacja, który nie tylko dokumentuje pewną społeczną walkę, ale aktywnie się w nią włącza. Przede wszystkim nagłaśniając ją – ale nie tylko. Kowalski kręci wszystko to, co dzieje się w Żurawlowie, ale także pomaga się rolnikom organizować. To on miał wymyślić stronę Occupy Chevron – główną medialną platformę protestu.
Nasza Arabia Saudyjska
Kowalski był w Żurawlowie i pobliskim Rogowie już w zeszłym roku; wtedy po raz pierwszy miał okazję obserwować mobilizację rolników przeciw Chevronowi. W ten sposób powstał film Drill, Baby Drill, w Polsce pokazywany na przełomie maja i czerwca na Krakowskim Festiwalu Filmowym. 15 lipca można go było zobaczyć też w Warszawie.
Kowalski zestawia w tym filmie Zamojszczyznę – gdzie eksploracja łupków jeszcze się nie zaczęła – z regionem Pensylwanii, nazywanym przez miejscowych „Arabią Saudyjską”, gdzie gaz łupkowy wydobywa się od lat, co radykalnie zmieniło tamtejsze środowisko.
Niegdyś czysta woda w studniach jest teraz brudna, krowy chorują, problemy zdrowotne dotykać zaczynają także ludzi. Ale w Pensylwanii niewiele już można zrobić, zmiany już się dokonały. W Żurawlowie ciągle jeszcze można im zapobiec.
Początkowo polscy rolnicy nie są wrogo nastawieni do inwestycji Chevronu, wręcz przeciwnie, są na nią otwarci. Ale im więcej dowiadują się o skutkach wydobycia łupków, tym bardziej rośnie ich opór. W końcu dochodzą do wniosku, że inwestycja oznacza katastrofę ekologiczną dla regionu. A przynajmniej wykończenie go jako regionu rolniczego. Przy obojętności władz samorządowych i przedstawicieli rządu w terenie mieszkańcom Żurawlowa udaje się zablokować budowę studni wiertniczej Chevronu – dowodzą, że korporacja rozpoczęła działania z naruszeniem prawa. I na tym sukcesie rolników kończy się film Kowalskiego.
Zaraz po tym, jak Drill, Baby, Drill został pokazany w Krakowie, Chevron wrócił do Żurawlowa. Rolnicy twierdzą, że firma nie ma koncesji na odwierty, tylko na testy sejsmiczne, a jej działania wyraźnie sugerują, że próbuje coś budować na terenie wsi. Ich protesty trwają od początku czerwca, sprawa wciąż jest nierozstrzygnięta, a Kowalski cały czas towarzyszy im ze swoją kamerą.
„Dziki kraj”
Wszystkim akcjom Chevronu – zarówno w Polsce, jak i w Pensylwanii – towarzyszy swoista paranoja. Wielka firma działa w tajemnicy, nie komunikuje się ze światem, broni się przed jakąkolwiek próbą filmowania. Także wobec społeczności Żurawlowa stosuje metodę faktów dokonanych – najpierw załatwia koncesje, dzierżawi pola od najuboższych rolników w okolicy za śmieszne pieniądze, a dopiero potem spotyka się z mieszkańcami.
Ale nie po to, żeby dyskutować, jak ewentualne wydobycie łupków wpłynie na okolicę, ale by przedstawić korporacyjną prezentację w Power Poincie o tym, jak łupki są bezpieczne, ekologiczne i niegroźne.
Ta paranoja udziela się najwyraźniej także urzędnikom i przedstawicielom władz lokalnych. Nie godzą się na obecność kamery w trakcie spotkań, nie chcą się do niej wypowiadać, zbywają zwracających się do nich o pomoc rolników. Wobec ludzi, z których nadania pochodzi ich władza i którym mają służyć, zachowują się arogancko, wręcz chamsko. Tak jak Arkadiusz Bratkowski, europoseł wybrany z listy PSL, który przed kamerą Kowalskiego rzuca pod adresem protestujących insynuację, że działają na zlecenie Gazpromu.
Polska jawi się w filmie Kowalskiego jako „dziki kraj”, gdzie nie można wyegzekwować obowiązującego prawa – gdyby nie determinacja rolników z Żurawlowa, Chevron rozpocząłby prace już rok temu, bez koniecznych zezwoleń, łamiąc m.in. ustawę o ochronie przyrody i „ptasią” dyrektywę UE, która zakazuje prac budowlanych w okresie od marca do lipca na terenach lęgowych chronionych ptaków.
Po pokazie filmu w Zielonym Centrum M1 zaproszeni do Warszawy rolnicy z Zamojszczyzny opowiadali o swoich doświadczeniach z ostatniego miesiąca: o obojętności władz, petycjach pisanych bez skutku do członków rządu, rzecznika praw obywatelskich i innych instytucji. O śladowym zainteresowaniu mediów. I o tym że zastępca ministra środowiska miał im do powiedzenia tylko tyle, że „on nic nie może”.
Łupkowa korupcja
Czy jednak problem tkwi tylko w słabym, „postkolonialnym” państwie polskim? Na pewno też, ale chyba nie wyłącznie. Kowalski pokazuje w swoim filmie, jak przemysł łupkowy korumpuje o wiele sprawniejsze od polskiego państwo amerykańskie. Korumpuje nie tyle w sensie dosłownego przekupywania funkcjonariuszy publicznych, ile psucia prawa i polityki. Często dosłownie – Kowalski donosi, że władze stanowe Pensylwanii zmieniły prawo tak, że lekarze podejrzewający (ale nie mający pewności), że jednym ze źródeł dolegliwości ich pacjentów może być zatrucie wody i gleby przez odwierty gazu, mają obowiązek nie dzielić się swoimi przypuszczeniami z pacjentami.
Ale chodzi też o psucie państwa w szerszym sensie: coś, co dotyka nas wszystkich, jak eksploracja łupków mająca konsekwencje dla całego środowiska, przestaje być sprawą publicznej polityki i debaty, stając się domeną prywatnych korporacyjnych interesów. Ten problem ma Ameryka, z jej silnym społeczeństwem obywatelskim i licznymi podtrzymującymi je instytucjami – tym bardziej więc ma go Polska.
A przecież to my wszyscy, zapoznawszy się z rzetelnymi argumentami, powinnyśmy podjąć decyzję, czy ewentualne zyski z łupków są rzeczywiście większe i ważniejsze od spodziewanych ekologicznych i społecznych strat. O tym, czy i na jaką skalę, jak i gdzie powinniśmy je eksplorować. A takiej debaty w Polsce nie ma – ani w parlamencie, ani w mediach. Te piszą głównie o „łupkowym Eldorado”, „łupkowym Katarze” – jakby dziennikarze przeklejali słowo w słowo materiały wysyłane im przez PR-owców firm energetycznych. Eksplorację łupków oddajemy więc prywatnym firmom, które zarobią na tym, ile będą mogły, a koszty ekologiczne przerzucą na polskich podatników. Wiele słyszy się też o tym, że łupki mają nas uniezależnić od rosyjskiego gazu, ale nikt jakoś w tym kontekście nie zastanawia się, że i Chevrona może przecież kiedyś kupić jakiś rosyjski oligarcha.
Rolnicy z Żurawlowa walczą o swoje interesy, o to, by ziemia, z której żyją, nie zmieniła się w pustynię. Ale ich partykularne żądania dotykają pewnej uniwersalnej sprawy – samej istoty naszej demokracji.
Każą się zastanowić, czy w kluczowej dla życia kilku następnych pokoleń Polaków sprawie rzeczywistość mają kształtować interesy kilku koncernów energetycznych i bezsilnego wobec nich państwa polskiego – czy wola obywateli. Moim zdaniem na przykład, jeśli w ogóle mamy gdzieś wydobywać gaz łupkowy, to powinniśmy w tym celu powołać spółkę należącą skarbu państwa, mającą monopol na jego eksplorację w Polsce, zasilającą zyskami z gazu budżet, a nie udziałowców Chevrona (czy innej firmy) w Newport, Hollywood Hills, Teksasie czy Miami. Taka publiczna spółka miałaby też obowiązek rekompensować mieszkańcom terenów, na których wydobywa się gaz, spadek jakości życia. Ale w obecnej nie-debacie w ogóle nie ma miejsca na artykułowanie takich żądań.
Dlatego jakikolwiek byłby nasz stosunek do gazu łupkowego – jeśli w ogóle wierzymy w elementarne zasady demokracji, bezwzględnie powinniśmy okazać solidarność rolnikom z Żurawlowa.
Czytaj także:
Lech Kowalski: Dziś underground to jest rolnik spod Zamościa
Żurawlow: „Chcemy, żeby Chevron sobie stąd poszedł”
Zieloni: List do mieszkańców Żurawlowa
Hanna Gill-Piątek: Gra o antydemokrację