Być może przed kulturą stoi dziś zadanie odkrycia etycznej i estetycznej wzniosłości w samobójstwie.
24 listopada małżeństwo francuskich intelektualistów, Georgette (autorka szkolnych podręczników do nauki łaciny) i Bernard (filozof i ekonomista) Cazes, wynajęło pokój w luksusowym paryskim hotelu Lutetia. Zamówili śniadanie na rano, położyli się na łóżku, razem zażyli truciznę i zmarli, trzymając się za ręce. Oboje mieli 86 lat. Zostawili po sobie list do francuskiej opinii publicznej, w którym oskarżają obowiązujące we Francji prawo, które zakazuje eutanazji, o gwałcenie ludzkiej wolności i odzieranie ludzi z „prawa do godnej śmierci”. Jeden z synów pary powiedział dziennikowi „Le Parisien”, że rodzice planowali swoją śmierć „od dekad”. Bardziej niż śmierci bali się tego, że przypadkowy zgon rozdzieli ich w ostatnich latach wspólnego życia, uczyni upokarzająco zależnymi od innych.
Trudno nie wzruszyć się tak pięknym gestem, nie przejąć zawartą w nim wzniosłością. Ale nie o estetyczne uczucia tylko tu chodzi; gest ten warto odczytać jako wezwanie do przemyślenia nowej etyki i estetyki śmierci, odpowiadającej postchrześcijańskiej Europie XXI wieku.
Gest małżeństwa Cazes przywodzi na myśl gest innej pary sprzed ponad wieku: Paula Lafargue’a i Laury Marks, zięcia i córki Karola Marksa. Laura i Paul, działacze francuskiej partii socjalistycznej (Paul został wybrany jej pierwszym w historii deputowanym do francuskiego Zgromadzenia Narodowego) i małżeństwo od 1868 roku, 26 listopada 1911 wspólnie popełnili samobójstwo w swoim domu w podparyskim Draveil. Lafargue zostawił krótki, lecz przejmujący list:
Zdrowy na ciele i umyśle, kończę ze sobą, zanim bezlitosna starość – odbierająca mi jedną po drugiej przyjemności życia, krusząca moje siły fizyczne i duchowe – zmiażdży mą wolę i pozbawi mnie resztek sił, czyniąc ze mnie tylko ciężar dla siebie samego i innych. Od lat obiecywałem sobie samemu, że nie będę żył dłużej niż 70 lat, dawno temu ustaliłem dokładną datę swojego odejścia z tego świata. […] Umieram pełen radości, płynącej z głębokiej wiary w to, że sprawa, której poświęciłem 45 lat swojego życia, w końcu zatriumfuje. Niech żyje komunizm! Niech żyje II Międzynarodówka!
„Zachodzić się nie wzbrania i świecić nie żąda”
Gest Laury Marks i Paula Lafargue’a został potępiony przez większość prominentów ówczesnego ruchu socjalistycznego. Dostrzegano w nim drobnomieszczański egoizm czy wręcz zdradę socjalistycznej wspólnoty, gotowej przecież – jak sama wierzyła – zapewnić parze zasłużonych działaczy wszelką opiekę i troskę, jakiej będą potrzebowali.
Dziś jednak, gdy także na lewicy jesteśmy o wiele bardziej zindywidualizowani niż sto lat temu, w czynie tym rozpoznajemy pewne etyczne żądanie, które przez długi czas było w naszym kręgu kulturowym represjonowane, obarczone winą – a które dziś wydaje się nam coraz bardziej oczywiste: żądanie prawa do własnej śmierci. Do jej przygotowania, określenia, do rozstania się z życiem na naszych własnych warunkach.
Warto się zastanowić nad tym problemem poza zwyczajowymi dyskusjami o eutanazji osób terminalnie chorych. Wprawdzie list małżeństwa Cezes porusza ten wątek, ale dotyka czegoś poważniejszego niż żądanie, żeby ktoś skrócił nasze cierpienia, gdy medycyna nie zna na nie leku. Chodzi o etyczne przewartościowanie samobójstwa. Nie tylko o uznanie go za gest etycznie dopuszczalny, ale za szlachetny i wzniosły. Za najwyższy akt ars moriendi, sztuki umierania. Ostateczną konsekwencję procesów indywidualizacji i urefleksyjnienia życia.
Gest Georgette i Bernarda Cazes, a w jeszcze większym stopniu Lafargue’a i Marks, opiera się na założeniu, że życie nie oznacza przeżycia.
Życia jest dynamiczne, twórcze, ekspansywne, aktywne. Gdy ciało biologicznie ciągle trwa, ale przestaje być zdolne do wszystkich tych funkcji, gdy może już być tylko pasywnym obiektem troski, jest już tak naprawdę martwe. Takie wnioski z lektury Spinozy wyciągnął Gilles Deleuze, gdy pisał Ekspresjonizm w filozofii. Wyciągnął z nich praktyczne wnioski, gdy schorowany wyskoczył przez okno, odmawiając życia „przykuty do aparatu do oddychania, jak pies łańcuchem do budy”.
Wszystkie te gesty zakładają pewne afirmatywne pogodzenie się z własną skończonością. Mają charakter nie tylko etyczny, ale też estetyczny. Zadana sobie samemu, zaplanowana i zainscenizowana śmierć staje się w nich ostatecznym momentem estetyki egzystencji. Umierać jak słońce, które – by posłużyć się słowami z wiersza Lechonia o Prouście – „gasnąc w pysznych promieni efekcie/zachodzić się nie wzbrania i świecić nie żąda”; traktować swoje życie jak projekt, który kiedyś należy zakończyć, postawić kropkę, nie skomląc o szósty akt; wiedzieć, kiedy należy zejść ze sceny – oto heroizm i normatywny wzorzec tej nowej etyki i estetyki śmierci.
Biopolityka starości
Ta etyka coraz wyraźniej artykułuje się w kulturze. Być może najpiękniejszy, najbardziej humanistyczny jej obraz zawiera film Inwazja barbarzyńców francuskojęzycznego reżysera z Kanady Denysa Arcanda. Bohater filmu, niemłody libertyn, profesor prowincjonalnego uniwersytetu Rémy, świadek bankructwa wszystkich idei XX wieku, którym sam ślepo i mało krytycznie kiedyś zawierzył, jest śmiertelnie chory. U jego łóżka gromadzą się wszyscy bliscy, przyjaciele, dawne żony i kochanki, dzieci. Wszyscy żyjący już swoim życiem, często pełni pretensji do niego i urazów. A jednak – nie ze społecznego czy religijnego obowiązku, tylko ze względu na dawne uczucia i przyjaźnie – gotowi towarzyszyć mu w ostatniej drodze. Gdy okazuje się, że jest terminalnie chory, że dalsze przedłużanie życia jest jedynie bezsensownym przedłużaniem cierpienia i wpadaniem w coraz większą zależność, Rémy gromadzi w wiejskim domku wszystkich swoich bliskich, żegna się z nimi, po czym aplikuje sobie heroinowy złoty strzał.
Piękna, spokojna śmierć. Taka, jakiej chciałbym dla swoich bliskich. Dla siebie.
A jednak taka estetyka i etyka umierania ciągle napotyka opór. Z jednej strony ten przewidywalny, czyli środowisk religijnych. Chrześcijańska etyka śmierci opiera się (w większości przypadków) na założeniu świętości ludzkiego życia. Każde, nawet najsłabsze, najbardziej nędzne ludzkie życie jest darem od boga, jest obdarzone świętością ze względu na partycypację w boskiej świętości. Człowiek sam nie ma prawa odebrać sobie życia, zwrócić bogu niechcianego już daru.
Trudno polemizować z tym argumentem, gdy nie podziela się stojącego w jego centrum przekonania o istnienia boskiego absolutu i zadłużeniu każdego ludzkiego życia w otrzymanym od boga darze. Dla osoby niewierzącej, jak piszący te słowa, wszystkie argumenty ze „świętości” i „boskiego daru” życia są nonsensowne – i mogę walczyć o to, by nie kształtowały one przestrzeni publicznej, w której żyję. Religijne sposoby nadawania sensu śmierci, cierpieniu, chorobie, starości na tyle już się wyczerpały dla tak wielu z nas, że nie mogę one określać norm całej kultury.
A jednak są także świeckie, racjonalne, domagające się odpowiedzi argumenty przeciw zarysowanemu tu wyżej stanowisku w sprawie śmierci. Można znaleźć je m.in. w Etyce Badiou. Pisząc o eutanazji (a tak naprawdę o etycznej wartości samobójstwa), Badiou przenosi pytanie o nią na inne pole – pyta o miejsce starości we współczesnym porządku biopolitycznym:
Słowo „eutanazja” stawia całą kwestię w sposób niezwykle jasny: „Kiedy i jak możemy zabić kogoś w imię naszej idei szczęścia”? […] Kombinacja bycia-ku-śmierci i godności daje jednak w efekcie wyłącznie ideę „godnej śmierci”. […] Z pewnością cierpienie i poniżenie nie są „godne”, nie pasują do naszego gładkiego, młodego i dobrze odżywionego obrazu Człowieka z jego prawami. Któż nie dostrzega, że „debata” o eutanazji oznacza przede wszystkim niemoc symbolizacji, w którą popadły starość i śmierć? A może oznacza ona nieznośny charakter śmierci wystawionej na widok żyjących? […] Wynikiem tego odrzucenia śmierci jest jej przemiana w spektakl możliwie dyskretny. Ma zniknąć, nie zakłócać żywym ich złudnego przywiązania do bezmyślnego zaspokojenia. Dyskurs etyczny […] pozostawia śmierć w spokoju, zamiast przeciwstawiać jej Nieśmiertelność oporu.
Przekładając to na bardziej materialistyczny język: debaty o eutanazji, dramat każdej indywidualnej decyzji o samobójstwie, to tylko moment biopolityki zarządzania starością we współczesnym świecie. Starością i cierpieniem, których zafiksowana na młodości, zdrowiu, seksie i urodzie kultura nie potrafi w żaden sposób usensownić.
Czy jednak usensownić potrafi ją Badiou na gruncie swoich założeń? Na czym właściwie ma polegać „Nieśmiertelność oporu”, jaką powinniśmy przeciwstawiać eutanazji dyskretnie usuwającej schorowane ciała z naszych oczu? Ci, którzy czytali francuskiego filozofa, wiedzą, że chodzi tu o procedury prawdy. Uczestnicząc w procedurach prawdy – Badiou wymienia ich cztery, naukę, sztukę, politykę i miłość – „ludzkie zwierzę”, funkcjonujący poza dobrem i złem egoistyczny podmiot, przekracza własną skończoność, staje się częścią nowej, nieskończonej podmiotowości prawdy: naukowego odkrycia, artystycznej czy politycznej innowacji, miłosnego spotkania.
Problem jednak w tym, że nie da się oddzielić podmiotu prawdy od jego biologicznej, „ludzko-zwięrzecej” podstawy. Czego niestety idealistyczna zupełnie w tym miejscu filozofia Francuza nie zauważa. Jak w nieśmiertelnej procedurze prawdy może uczestniczyć terminalnie chore, uwięzione na hospicyjnym łóżku ciało? Czy Miłość Hanekego nie opowiada o biologicznej granicy procedury miłości? Czy śmierć Rémy’ego z Inwazji barbarzyńców nie pokazuje, że także taka śmierć nie musi przybierać formy ukrytego spektaklu, że może być pełnym sensu, wspólnotowym rytuałem?
Coup de grâce
Wobec rozpadów religijnych sposobów nadawania sensu chorobie, niedołężności i cierpieniu, wobec niemożności współczesnej medycyny, by uczynic je znośnymi z punktu widzenia naszej wizji dobrego życia, być może przed kulturą stoi dziś zadanie nadania sensu, odkrycia etycznej i estetycznej wzniosłości w samobójstwie. W ciosie łaski, coup de grâce. Eutanazja, akt, w ramach którego przenosimy prawo do zabicia siebie na drugą osobę, jest tu tylko pochodną tego etycznego rozpoznania.
Oczywiście nie chciałbym żyć w kulturze, w którym każdy będzie czuł symboliczną przemoc, by usunąć się ze świata, zanim jego starość zacznie zawstydzać innych.
Każdy i każda powinni mieć prawo, by podjąć tę decyzję we własnym sumieniu. Sam mam nadzieję, że będę miał dość szczęścia, zapobiegliwości, trzeźwości umysłu i odwagi, by opuścić teatr tego świata, gdy przyjdzie na to pora, tak by dokonywana przez trzecią osobę eutanazja nie była konieczna.
Czytaj także:
Kinga Dunin: Nie stać nas na życie
Adam Bogacki: Uszanujcie mój wybór