Twórcy są wręcz laboratoryjnym przykładem tego, jak wyglądają doskonale elastyczne stosunki pracy, ze wszystkimi ich konsekwencjami. Taka przyszłość może się stać udziałem każdego z nas.
Od ponad dwóch dekad twórcy nie mogą realnie uczestniczyć w systemie ubezpieczeń społecznych. Trudno bowiem za takie uczestnictwo uznać możliwość samodzielnego opłacania pełnych składek przez cały okres aktywności zawodowej. W ten sposób nigdzie to nie działa – praktycznie w każdym kraju tzw. starej Europy ta grupa zawodowa podlega osobnym regulacjom. Nikt o zdrowych zmysłach nie wskaże też rynku sztuki jako źródła stałego utrzymania artysty. Zawsze jest to rozwiązanie dostępne jedynie elicie, która również z ostrożnością myśli o tym, co będzie za kilka lat.
Ale świat sztuki to nie tylko elita, to także artystyczny salariat – szeroka grupa profesjonalistów: krytyków, dydaktyków czy menadżerów instytucji wystawienniczych, którzy nie będąc artystami, tworzą infrastrukturalne otoczenie sztuki. Ostatni element tego układu stanowią sami artyści, którzy znajdują się w najgorszej sytuacji socjalnej. Jeśli odnoszą sukces, to zwykle w średnim wieku. Do tego czasu są całkowicie zdani na siebie i na bardzo nieregularne przychody ze skromnych honorariów.
Zmiany na rynku pracy wpychają twórców w rolę awangardy mimo woli. Są oni wręcz laboratoryjnym przykładem tego, jak wyglądają doskonale elastyczne stosunki pracy, ze wszystkimi ich konsekwencjami. Taka przyszłość może się stać udziałem każdego z nas, zwłaszcza jeśli pracujemy w jednej z branż poddanych globalnej konkurencji.
Podobne zmiany dotykają artystyczny salariat. Od wielu lat wykładowcy na uczelniach artystycznych coraz rzadziej mają szansę na stabilne formy zatrudnienia. Krytycy sztuki pracujący na dziennikarskich etatach to już ginący gatunek. Kierownicze stanowiska w instytucjach wystawienniczych zarządzanych przez samorządowców stają się przedmiotem zainteresowania lokalnych polityków i ich otoczenia.
Dyktatowi elastyczności zostaje poddana cała sfera kultury, co przyjmuje postać tzw. festiwalizacji. W miejsce stałych instytucji realizujących długoterminową misję pojawiają się pojedyncze wydarzenia kulturalne animowane przez organizacje pozarządowe. Sposób organizacji tych wydarzeń można porównać do zamawiania cateringu do szkolnych stołówek. Instytucje płacą za to niepewnością finansową i zwiększeniem wysiłku, który muszą włożyć w walkę o utrzymanie cyklicznego charakteru organizowanych przez siebie wydarzeń. Problematyczne w tym kontekście staje się też zatarcie rozróżnienia na kulturę i rozrywkę. Politycy oceniają użyteczność podległych im placówek przez pryzmat PR-u i marketingu.
Ostatnie zmiany w systemie emerytalnym są oznaką niebezpiecznego przesunięcia: system ten przestaje zapewniać godne warunki życia po zakończeniu pracy, stając się narzędziem uwiarygodniania Polski w oczach rynków finansowych jako wypłacalnego dłużnika. Rating naszego kraju wśród nabywców obligacji zależy m.in. od tego, jak bardzo decydenci zatrą pierwotną, egalitarną funkcję systemu zabezpieczeń społecznych. Stworzenie iluzji bilansującego się systemu emerytalnego może pozwoli przez kilka lat na nieco tańszą obsługę zadłużenia, ale w żaden sposób nie rozwiąże problemu wykluczenia kolejnych grup społecznych.
Ponieważ standardy zatrudnienia w Polsce są coraz niższe, coraz większa grupa pracujących na umowach pozakodeksowych Polaków będzie już niedługo w podobnej sytuacji, jaka jest udziałem artystów od początku transformacji. Tymczasem, siłą przestarzałych stereotypów, wciąż postrzega się ich problemy jako problemy niewielkiego środowiska.
Stanowczy postulat, że twórcy muszą być włączeni do systemu emerytalnego i zdrowotnego, może być punktem zwrotnym w dyskusji o ubezpieczeniach społecznych. Wykonywanej przez nich pracy nie można bowiem opisywać w kategoriach efektywności rynkowej, która zdominowała potransformacyjne myślenie o pracy jako takiej.
Uprzedzając zarzuty krytyków różnicowania form uczestnictwa w systemie zabezpieczeń społecznych: chodzi tu o wsparcie dla ludzi wykonujących artystyczny zawód, a nie o zachętę do jego podjęcia. W tej grupie zawodowej selekcja dokonuje się w sposób niezwykle bezwzględny – tylko nieliczni absolwenci szkół artystycznych są w stanie podjąć wygraną walkę o wejście w obieg wystawienniczy, jeszcze mniej z nich pracuje twórczo przez całe życie. Do tego grupa ta jest najbardziej zagrożona wypaleniem zawodowym. Celem koniecznych zmian w systemie ubezpieczeń powinno być umożliwienie powiązania sukcesu czy uznania artystycznego z minimalnym zabezpieczeniem socjalnym i perspektywą świadczenia emerytalnego.
Stworzenie specjalnego funduszu, w którym twórcy będą mogli samodzielnie opłacać sobie składki, może być miarą ambicji modernizacyjnych Polski. Nasze polityczne elity formułują rozmaite projekty, które mają sprawić, że międzynarodowa pozycja Polski będzie silniejsza. Zapominają jednocześnie, że coraz szerzej rozpoznawalni poza jej granicami artyści boją się głośniej zakaszleć z powodu braku ubezpieczenia zdrowotnego.
Nie wszyscy jesteśmy artystami, niewielu z nas ma ku temu odpowiednie predyspozycje, przygotowanie i determinację. Ale zanim nazwiemy socjalne postulaty strajku artystów roszczeniowymi, zastanówmy się, czy kiedyś ich problemy nie będą również naszymi.
Mikołaj Iwański, dr ekonomii, absolwent filozofii na UAM.
Tekst ukazał się na portalu NaTemat.