Kraj

Gzyra: Bezprawie zwierząt

Skoro jest ustawa o ochronie zwierząt, to chyba zwierzęta są pod ochroną, prawda? Nie, obecne prawo służy regulacji eksploatacji.

Pierwszy artykuł ustawy o ochronie zwierząt mówi: „Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę”. Pięknie powiedziane, prawda? Dla co najmniej miliarda zdolnych do odczuwania zwierząt, zabijanych rocznie w Polsce dla potrzeb człowieka, to tylko puste słowa. Gdyby mogły je rozumieć, miałyby prawo kląć i wyzywać prawodawców od skończonych hipokrytów.

To tak, jakby w ustawie kodyfikującej prawa pracownicze napisać, że pracownikom należy się szacunek oraz ochrona, i jednocześnie łamać ich podstawowe prawa: legalnie stosować wobec nich mobbing i oszukiwać na wynagrodzeniu. Wymagać pracy ponad siły i mieć w poważaniu wszelkie przepisy BHP. Zwalniać bez konieczności tłumaczenia dlaczego i karać więzieniem lub śmiercią za jakiekolwiek próby protestu. Po prostu: skrajny wyzysk pod urokliwą retoryczną przykrywką.

Czym innym, jeśli nie skrajnym wyzyskiem, jest dopuszczony mocą ustawy system chowu przemysłowego, którego masowymi ofiarami są zwierzęta?

A rybołówstwo? Czy nie jest to proceder znęcania się nad zwierzętami z wyjątkowym okrucieństwem? W dodatku zakończony zabijaniem bez uprzedniego pozbawiania świadomości, co w przypadku innych zwierząt wielu nazywa wyjątkowym barbarzyństwem. Victoria Braithwaite, jedna z bardziej znanych i cenionych badaczek ryb, pisze w książce Do fish feel pain?: „Prawdopodobnie największym i najmniej zbadanym negatywnym efektem wywieranym przez nas na ryby jest sposób, w jaki łowimy ryby morskie. (…) połów ryb na otwartych oceanach ma olbrzymi potencjał powodowania bólu i cierpienia i to nie tylko samych ryb, ale także innych stworzeń złapanych w sieci rybackie”.

To właśnie Braithwaite była współautorką szeroko komentowanych badań, które udowodniły, że na skórze pstrągów tęczowych znajdują się nocyceptory (receptory bólu) o właściwościach zbliżonych do występujących u ptaków i ssaków. „Istnieje tyle dowodów, że ryby odczuwają ból i cierpienie, co w przypadku ptaków i ssaków – i więcej niż w przypadku ludzkich noworodków i wcześniaków” – podsumowuje wiele lat swoich badań Braithwaite.

Prawo dotyczące zwierząt jest jawnie obłudne. Oczywiście jest jedynym, jakie może wynikać z obecnego układu sił. Jest świadectwem tyleż ciężkiej pracy i uporu osób w różnym stopniu zatroskanych losem zwierząt, co ich bezsilności. I bezsilności zwierząt, które samodzielnie nie mogą się bronić. W społeczeństwie nienegującym szowinizmu gatunkowego zmiany prawne niestety są i będą w stanie tylko w ograniczonym stopniu skutecznie pomóc zwierzętom.

Każdy, kto próbował zmieniać prawo i w ten sposób dosięgnąć wyzwolenia zwierząt wie, że przypomina to wyzwalanie miasta. Właściwie gęsto zabudowanej metropolii pełnej wrogów doskonale znających teren, przy ich wyraźnej przewadze liczebnej. Mozolne wyzwalanie, już nie tyle dom po domu, co pokój po pokoju w kolejno, przez lata zdobywanych domach.

Obecne prawo służy regulacji eksploatacji. Jest dowodem na siłę ludzkich przyzwyczajeń, słabą świadomość, kim są zwierzęta, bezrefleksyjność co do własnej roli w procesie wykorzystywania zwierząt i możliwości lepszego wyboru, niezdolność i brak potrzeby społecznej kontestacji.

Jest także wynikiem określonej historii. Niestety jest też osiągnięciem wszystkich tych, którzy na zwierzęcej krzywdzie pomnażają kapitał i na różne sposoby zyskują na utrzymaniu status quo.

Nie chodzi o to, że to ustawa o ochronie zwierząt nie przynosi ulgi żadnemu zwierzęciu i żadnego przed niczym nie chroni. Chroni niektóre z nich i zapobiega wybranym formom złego traktowania zwierząt. Lepsza taka ustawa niż żadna. Chodzi o to, żeby przenigdy nie zapominać, że wciąż legalizuje przemoc wobec ogromnej liczby zwierząt. Tych, które za zgodą większości przeznaczone są do wykorzystania. Zwierzęcych niewolników, dla których obecne prawo jest katem.

I nie chodzi też o to, że mamy dziś lepsze sposoby zakończenia eksploatacji zwierząt. Takie, które sprawiają, że zajmowanie się zmianą prawa traci sens. Nie mamy. Przecież wzrost liczby wegan i weganek lub nawet osób, które w mniejszym stopniu odmawiają wspierania przemocy wobec zwierząt, to też długotrwały proces. Tragicznie powolny, pomimo wyraźnego w tej chwili zainteresowania taką formą społecznej aktywności i wpływu na otaczający świat. Chodzi o to, żeby pozostać realistami i umieć ocenić ile na razie rzeczywiście wygraliśmy dla zwierząt.

Jan Białocerkiewicz, nieżyjący już profesor nauk prawnych, pisał w książce Status prawny zwierząt o różnicy pomiędzy dzisiejszą ochroną prawną zwierząt a ochroną ich praw, co mogłoby być praktyką lepszego świata. Ochrona prawna zwierząt to konstrukcja chroniąca interesy ludzi. Prawo pisane z myślą o ludziach. Zwierzęta uważa się tu za wartościowe, bo są dla nas użyteczne. Właściwie jest to – niezasługująca na swoją nazwę – ochrona zwierząt jako towaru, surowca naturalnego, narzędzia. W tym sensie nawet więźniowie obozów zagłady byli chronieni, bo przecież mieli prycze i trochę czasu na sen, a ich ciała nie były nagie, tylko okrywały je pasiaki.

Ochrona praw zwierząt oznaczałaby natomiast zdaniem Białocerkiewicza „całkowite wyzwolenie zwierząt spod ludzkiej tyranii”. Dokładnie tak. Przecież do praw podstawowych należą i prawo do życia, i prawo do integralności cielesnej.

Tak rozumiana ochrona wiązałaby się z całkowitym przewartościowaniem naszych relacji z resztą zwierząt. Totalną zmianą praktyk, które dziś są akceptowaną częścią kultury.

Ktoś może powiedzieć: wszyscy o tym wiemy, ale to niemożliwe. Oznaczałaby, wiązałaby się, byłaby – to jest tryb warunkowy, gdybanie. A my musimy tworzyć z tego, co mamy i wykorzystywać takie możliwości, jakie mamy. Słusznie. Wydaje mi się tylko, że nasze możliwości wzrosną, jeśli coraz więcej ludzi będzie odczuwało niewystarczalność dotychczasowych zmian. I nieprawda, że wszyscy wiemy, że nie jest najlepiej. Większość nie wie. No bo skoro jest ustawa o ochronie zwierząt, to chyba zwierzęta są pod ochroną, prawda?

Dariusz Gzyra – działacz społeczny, artysta, weganin. Jeden z założycieli Stowarzyszenia Empatia. Kontakt: http://gzyra.net

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij