Komunikacja z elektoratem jest ważniejsza, niż efektowne transfery i dworskie intrygi.
Cezary Michalski: Zwycięstwo kandydata PO nad Grobelnym w Poznaniu jest ciekawe jako próba powrotu Platformy do tego, czym była u swoich początków. Od jakiegoś czasu kierownictwo Platformy transferowało polityków z lewej strony – Borowskiego, Rosatiego, Arłukowicza – jak się wydawało, że na lewo od PO może powstać jakaś silniejsza formacja. A jak chciało się osłonić z prawej flanki, wystawiało Mariana Krzaklewskiego, pozyskiwało Michała Kamińskiego albo zatrudniało jako adwokata Romana Giertycha. Jednocześnie partia usypiała, słabły kontakty z właściwym elektoratem Platformy, czyli z nowym polskim mieszczaństwem. Nie przedstawialiście tej grupie społecznej ciekawej oferty. Traciliście głosy w wielkich miastach, przeoczyliście powstanie ruchów miejskich. Jednak w Poznaniu było inaczej, w tych wyborach zwróciliście się bezpośrednio do mieszczaństwa i zdobyliście całą władzę w mieście. Jak to się udało i czemu Poznań jest takim wyjątkiem w strategii całej Platformy?
Rafał Grupiński: Poziom pewnej demobilizacji tego wyjściowego i właściwego elektoratu Platformy można ocenić poprzez skalę zjawiska tzw. poczekalni. Odbił się on także na frekwencji w niektórych mocniej zurbanizowanych regionach i miastach. Przypomnijmy, że „poczekalnią” niektórzy socjologowie nazywają grupę naszych wyborców, którzy nie zaczęli głosować na żadne inne partie, a już szczególnie na PiS, ale też przestali głosować na nas. W tej poczekalni znalazło się nawet do 20 procent naszych wyborców.
Naszym podstawowym zadaniem jest więc dziś odnowić język komunikacji społecznej kierowany właśnie do nich i trafniej definiować potrzeby, jak to nazwałeś, nowego polskiego mieszczaństwa.
Na jedno się nie zgodzę: to jednak my pierwsi zwróciliśmy uwagę na ruchy miejskie
Ostatecznie wiele ruchów miejskich, np. w Warszawie, mobilizowało się przeciwko władzy Platformy.
Jednak np. pierwszym akuszerem budżetów partycypacyjnych był przecież wymyślony przeze mnie think thank Platformy, czyli Instytut Obywatelski. A wracając do pytania o Poznań, uznaliśmy, że zupełnie nowej odpowiedzi wymaga konieczność podjęcia skutecznej walki z mocno zakorzenionym prezydentem Grobelnym, który prowadzi, co naturalne, kampanię przez całą kadencję, bo może się podpierać każdą inwestycją, każdym unijnym wsparciem…
Tak samo jak wasi wielokadencyjni prezydenci w Warszawie, Gdańsku, Białymstoku…
To prawda, taki atut mają urzędujący prezydenci w każdym mieście. Ale Grobelny miał pozycję nieco mocniejszą, niż kandydat osadzony partyjnie, bo kandydat łatwiejszy do przypisania partii często ponosi jakąś część kosztów, które wspierająca go partia płaci za błędy na scenie ogólnopolskiej. Grobelny, podobnie jak inni tzw. niezależni prezydenci nie był narażony na takie wahania koniunktury. Tym bardziej trudnym był przeciwnikiem.
Co go takim razie odsłoniło? Łatwo było zauważyć zaostrzanie się jego polityki cenzorskiej, reagowanie na każdą sugestię abp. Gądeckiego, „złamanie” Malty, wyrzucenie Ewy Wójciak, flirt z kibolami-narodowcami. To były skandale, które się przebiły do obiegu ogólnopolskiego. Poparcie go przed drugą turą przez Gowina też uznaliśmy w Warszawie za pocałunek śmierci. Ale z perspektywy miasta co go tak naprawdę osłabiło?
Najbardziej jednak obciążył Grobelnego styl rządzenia Poznaniem. Coraz bardziej technokratyczny, ponad głowami mieszkańców, w narastającej atmosferze nieomylności i pewności siebie. Za tym szły błędy, z których prezydent nie rozliczał swoich współpracowników. Zawalenie się systemu karty aglomeracyjnej, czyli PEKI, nowego zintegrowanego systemu płacenia za komunikację miejską. Kolejki do kupna tych biletów były „kilometrowe”, jak za PRL-u po mięso. A jednocześnie wiceprezydent odpowiedzialny za ten blamaż cieszył się pełnym poparciem pana prezydenta.
Prezydenci z Platformy też byli o taki styl rządzenia oskarżani, dokładnie tymi samymi słowami, których ty używasz do opisania patologii Grobelnego.
To rzeczywiście mogło trochę przypominać atmosferę sprzed referendum w Warszawie, a także wpadki stolicy przy regulacjach śmieciowych, ale jednak pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz już po kilku dniach zwolniła osobę odpowiedzialną za ten bałagan. Potrafiła zawsze i bez zwłoki podejmować trudne decyzje, także personalne.
Co do „zawsze” i „bez zwłoki” można by się spierać. Ale, jak rozumiem, Grobelny nawet tego nie potrafił?
On już tego nie chciał robić. A do tego zbioru wydarzeń, które przełożyły się na przesilenie w Poznaniu, dochodzi jeszcze masa opóźnionych inwestycji , a w związku z tym aneksowanych od lat i przepłaconych.
To także nic oryginalnego w miastach rządzonych przez partie.
Do tego obumarłe centrum, Stary Rynek zamieniony w pijalnię wódki, niebezpieczny w weekendowe wieczory. Martwa najsłynniejsza niegdyś handlowa ulica miasta, Święty Marcin. 25 tysięcy ludzi, którzy w ciągu paru lat wyprowadzili się w okolice Poznania. Mamy dziś pod Poznaniem zatłoczone szkoły, a w samym Poznaniu trzeba je było zamykać z braku dzieci. Do tego, jeśli chodzi o działania wobec środowisk opiniotwórczych, akademickich, inteligenckich, kreślony coraz bardziej konserwatywny stosunek do kultury. Aż po zachowania cenzorskie, które rzeczywiście zaowocowały skandalami szkodzącymi wizerunkowi miasta. To wszystko przełożyło się na potrzebę zmian. Jednak walka z tak silnym prezydentem jak Grobelny nie miała większego sensu przy pomocy kandydata klasycznego, jakiejś postaci z partyjnego aparatu, nawet bardzo mocno rozpoznawalnej medialnie. Uznałem, że trzeba mieć kandydata, który będzie miał coś więcej, niż tylko siłę wsparcia Platformy, będzie miał własne pomysły, własny społeczny dorobek. Jacek Jaśkowiak półtora roku wcześniej zapisał się do Platformy, ale jeszcze wcześniej był jednym z liderów poznańskich ruchów miejskich. W Poznaniu, zaznaczmy, ruchy miejskie mają charakter bardzo zróżnicowany ideowo.
W Warszawie też. Guziała, Śpiewaka i Erbel sporo dzieli. Kto to jest Jaśkowiak?
On jako przedsiębiorca o centrowo-liberalnych poglądach był przed kilku laty dobrym organizatorem i menedżerem działań ruchów miejskich w Poznaniu. Dało mu to wówczas wynik 7 procent w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Jednakże w Poznaniu środowisko ruchów miejskich podzieliło się, zaraz po tamtych wyborach. Toteż Jacek Jaśkowiak po pewnym czasie zapisał się do nas stwierdzając, że nie zrealizuje swego projektu ożywienia miasta bez wsparcia silnej struktury politycznej, która w dodatku jest mu bliska ideowo, gdyż w swej istocie centrowo-liberalna. W stosunku do Grobelnego, już nie mówiąc o PiS-ie, reprezentujemy centrum. Jaśkowiak doszedł do wniosku, że można pogodzić ten żywy centryzm i prospołeczny liberalizm ruchów miejskich z centryzmem poznańskiej Platformy i postanowił działać wraz z nami. Aż w pewnym momencie zaprosiłem go do siebie i zaproponowałem ponowny start na prezydenta miasta, a on się, po namyśle, zgodził.
Jakie były najważniejsze punkty jego programu zarządzania miastem? Jakie pomysły mogliście przeciwstawić Grobelnemu?
Deklarowane, ale i wpisane w program wsłuchiwanie się w potrzeby ludzi. Dla przykładu, Naramowice były komunikacyjnie odcięte od miasta, stąd wsparcie Jaśkowiaka dla mieszkańców oczekujących, że będzie tam przeprowadzona linia tramwajowa. Nowy prezydent postanowił też trzykrotnie zwiększyć – już w pierwszej fazie – budżet obywatelski. Postawił też kwestię rewitalizacji Starego Miasta. Co zrobił Grobelny? Pozwolił np. deweloperom na zabudowę starego portu nad Wartą, wydał też przed końcem kadencji zgodę na budowę kolejnej galerii handlowej, kiedy nie ma wystarczającej liczby klientów w już istniejących. Każda taka decyzja wiązała się z jakimiś lobbystycznymi działaniami, które pozostawiły po sobie niesmak wśród Poznaniaków. Jaśkowiak chce to zmienić.
Wasz kandydat podkreśla dziś swoją centrowość, niewychylanie się w prawo ani w lewo. Mówi, że nie będzie antyklerykałem. Rozumiem tę ostrożność, jednak w Polsce ona często przeradza się w oportunizm. Dlatego chciałem zapytać, czy jesteś w stanie zagwarantować – jako lider politycznego zaplecza nowego prezydenta Poznania – że festiwal Malta nie będzie cenzurowany, że Ewa Wójciak wróci do kierowania Teatrem Ósmego Dnia, że nie będzie się cenzurować programów klubów studenckich? Że działania, które stały się symbolami oportunizmu Grobelnego wobec najsilniejszej dziś w Polsce instytucji i grupy nacisku nie będą już miały w Poznaniu miejsca?
Znam Jaśkowiaka i mogę zagwarantować, że jest człowiekiem, który niczego nie będzie cenzurował w poznańskiej kulturze, w życiu ideowym. On rzeczywiście jest liberałem, był przyjacielem Jacka Kaczmarskiego, bardzo w niego wpatrzonym, także w swobodę twórczą, której Jacek Kaczmarski był dla niego symbolem. To nie jest człowiek, który ugnie się przed zideologizowanymi protestami i zacznie cenzurować poznańską kulturę. Ale też nie będzie teraz udawał, że paroprocentowe poparcie elektoratu ruchów miejskich czy lewicy rozstrzygnęło o jego wygranej, a nie elektorat Platformy.
Paradoksalnie, znając reguły statystyki wyborczej, podejrzewam zresztą, że procentowo większa grupa antygrobelnych wyborców z PiS wrzuciła karty do urny w drugiej turze na Jacka Jaśkowiaka, niż z ruchów lewicowych czy społecznych, choć ci drudzy akurat mówili o tym głośno.
Rozumiem wasze platformerskie zabezpieczanie się przed roszczeniami lewicy, ale mam nadzieję, że przynajmniej obietnice niecenzurowania kultury zostaną zrealizowane. One naprawdę są liberalne. A jeśli przy okazji kolejnej rocznicy Majdanu obchodzący ją polscy i ukraińscy studenci znów zostaną zaatakowani przez narodowców, to nowy prezydent Poznania nie będzie z tymi narodowcami politycznie flirtował, jak to robił Grobelny czy popierający go w tej kampanii Jarosław Gowin?
Nie będzie na pewno. Będzie natychmiastowa reakcja.
Przechodząc do szerszej perspektywy powyborczej. Dziś mamy Poznań, który jest zwycięstwem Platformy. I to nie jej PR-u, ale zdolności do mobilizowania mieszczańskiego elektoratu. Ale mamy też sparaliżowany Dolny Śląsk. Ja nie jestem przeciwnikiem przyciągnięcia Dutkiewicza do PO, ale on został zaproszony do tworzenia wspólnych list nie po to, żeby wzmocnić Platformę, ale po to, żeby spacyfikować Schetynę, który PO na Dolnym Śląsku budował. Zapłaciliście za to frekwencją i wynikami. Może właśnie tym pół procentem, którym przegraliście z PiS-em w skali kraju w wyborach do sejmików wojewódzkich. Z kolei w województwie łódzkim, w regionie Biernata i Grabarczyka, kandydatka Platformy zdobyła prezydenturę Łodzi już w pierwszej turze. Jaki może być wniosek z tych wyników? Korekta, dyskusja, ale tak ostrożna, żeby Platformy nie rozwalić w sezonie wyborczym, żebyście nie powtórzyli losów SLD z czasów afery Rywina albo AWS-u?
Mam nadzieję, że przykład poznańskiego podejścia do kwestii zdobywania sympatii wyborców, mobilizowania elektoratu, zostanie zauważony. I że w dyskusjach wewnętrznych przełożymy to na nowy model działania Platformy w całej Polsce. Tu nie chodzi o personalia, ale o metodę polityczną i otwarcie na nowe społeczne trendy.
O personalia też chodzi. Wy dzisiaj realizujecie model sukcesji zaprojektowany przez Donalda Tuska. Na dobre i złe, bo z jednej strony to się mogło wszystko po Tusku rozsypać, podczas gdy Prawo i Sprawiedliwość pozostało ze swoim wodzem. Ale ten model sukcesji zawiera też wszystkie blokady, które Tusk wbudował w tę partię, kiedy nią zarządzał.
Moim zdaniem jesteśmy w stanie to skorygować. Pod przywództwem Ewy Kopacz, będąc bardziej otwarci na wewnętrzną dyskusję, powiem żartobliwie, będziemy też może nieco mniej skrępowani niż w ostatnich dwu, trzech latach (śmiech).
Ale znowu, na Dolnym Śląsku to nie zadziałało, w Krakowie Kracik nie został odpowiednio poproszony przez władze partii o wspólne poparcie Majchrowskiego, więc na złość poparł kandydata PiS. Na co jeden z senatorów PO powiedział, że to dlatego, iż Kracik pracuje w szpitalu psychiatrycznym. To nie jest obraz partii, która ma efektywne przywództwo.
Myślę, że od paru lat brakowało nam efektywniejszego, poświęcającego czas terenowi sekretarza partii. Uważam że można, a nawet należy budować partię wokół silnego lidera. Ale o taką partię trzeba dbać. Jeśli odbiera się jej podmiotowość, także pozycja lidera słabnie i zaczyna być problematyczna. Źle dobrani ludzie nie potrafią mobilizować elektoratu. Oni nawet nie czują potrzeby się z tym elektoratem dobrze komunikować.
Ich żywiołem zaczyna być wewnątrzpartyjna czy wręcz dworska intryga.
To struktury muszą się rozwijać. Silna partia znacznie efektywniej wspiera lidera i jego samego czyni silniejszym. My dziś stoimy przed dylematami, które będziemy zapewne w nieodległym czasie zmuszeni rozstrzygnąć i wypróbować w tzw. boju, czyli na żywym organizmie.
Wybory w partii już po wyborach samorządowych, czy dopiero po całym roku wyborczym?
Uważam, że z poczucia odpowiedzialności za Platformę i za to, co Platforma ma do zrobienia w Polsce, wybory nowych władz partii powinny się odbyć dopiero po zakończeniu całego roku wyborczego. W czasie kampanii nie ryzykowałbym spektaklu, na który czeka PiS. Skoro nie zrobiliśmy wyborów jesienią, to należy spokojnie przygotować się i przeprowadzić dyskusję o nowym programie i metodach mobilizowania naszego elektoratu. Zakończoną wyborami w partii. Ale wyborami przeprowadzonymi dopiero po wyborach parlamentarnych.
Rafał Grupiński – ur. 1952, polityk, publicysta, pracownik akademicki. Twórca i wieloletni redaktor miesięcznika „Czas Kultury”. Działacz KL-D, Unii Wolności, obecnie przewodniczący klubu parlamentarnego PO