Ruch kobiecy ma kilka zadań, w tym takie: zmusić państwo i pracodawców, by szanowali prawa i potrzeby rodziców – pisze Agnieszka Graff w „Wysokich Obcasach”.
Matka to nie zawód – Kongres Kobiet zainicjował tym wywiadem kampanię o wdzięcznej nazwie Superwoman na rynku pracy. O swoim życiu opowiada Monika Zakrzewska, ekspertka Konfederacji Lewiatan, „przeciwniczka przywilejów dla kobiet”. Z urlopu macierzyńskiego wróciła przed czasem i tak sobie wszystko ułożyła, by nie zwolnić tempa. Przeciwnie, pracuje więcej i ciężej, by to, że urodziła dziecko, nie obciążyło pracodawcy. Co na to dziecko? Tego się nie dowiadujemy. Zakrzewska pilnuje, by się do niej zanadto nie przywiązało.
Myślicie, że coś przekręcam? Oto cytaty: „(…) Im dłużej jestem z synem, tym bardziej jest on ze mną związany, a ja z nim. Dlatego mój szybszy powrót do pracy będzie dla nas łatwiejszy do zniesienia. (…) Widzę, że dziecko zaczęło być skoncentrowane na mnie. Coraz bardziej mnie szuka i za parę miesięcy rozstanie byłoby o wiele trudniejsze. (…) Na pewno będę jeszcze bardziej zmobilizowana w pracy, by wykorzystać każdą minutę”.
(…)
Nie chodzi o Monikę Zakrzewską (jej życie – jej sprawa, choć można się zastanawiać, po co jej dziecko, skoro nie zamierza spędzać z nim czasu). Chodzi o sposób myślenia. O to, że Kongres Kobiet – nasz Kongres, przecież go współtworzymy (…) – staje się Kongresem Superkobiet. Chodzi o kampanię, która nie ma nic wspólnego z równością płci.
Ruch kobiecy ma kilka zadań, w tym takie: zmusić państwo i pracodawców, by szanowali prawa i potrzeby rodziców. Matka to nie zawód, ale rodzicielstwo to wartość, zaś opieka to praca wykonywana (nieodpłatnie) głównie przez kobiety – te fakty mają dotrzeć do decydentów i zaistnieć w polityce społecznej.
Superwoman, centralna figura popkulturowej wyobraźni doby postfeminizmu, robi z tej problematyki sieczkę. Pracy opiekuńczej nie wykonuje, bo nie chce i nie musi. Prawa socjalne matek odrzuca jako „przywileje”. Ogarnięta i kompetentna, zwarta i gotowa funkcjonuje w mediach jako żywy dowód na to, że równość płci to kwestia osobistych wyborów, sprawności w zarządzaniu własnym życiem.
Słowo „zarządzanie” jest tu kluczowe. Nie chodzi o to, że S. jest menedżerką (choć często nią bywa), lecz o to, że mówi językiem rynku. W jej wyobraźni nie ma psychologii, jest tylko ekonomia, urynkowiła więc swoje życie rodzinne i emocjonalne – rodzicielstwo i związek postrzega wyłącznie z perspektywy sprawności pracowniczych. Życie to projekt biznesowy, a dziecko to inwestycja, która na razie nie przynosi dochodów, więc trzeba uważać, żeby nie przeinwestować. Potrzeby niemowlęcia traktuje jako problem logistyczny (niech się nie przyzwyczaja); pragnienie matki, żeby zbudować z dzieckiem więź – za ekonomicznie szkodliwy przesąd (matka to nie zawód). Na rynku pracy funkcjonuje raczej jako pracodawczyni niż pracowniczka. Może dlatego w jej świecie nie ma kobiet, których nie stać na opiekunkę.
(…)
Superwoman są ambitne, pewne siebie, kompetentne. Odnoszę też wrażenie, że potrzebują mało snu. Wszystko wokół nich jest super. Mają superpracę, supernianie oraz superopiekuńczych, wrażliwych mężów często uprawiających wolne zawody, więc ich superdzieci nie miewają raczej choroby sierocej. Co ja na to? Super! Pogratulować! A gratulując, zauważyć, że to superżycie nieco odbiega od średniej krajowej. Może warto, by Kongres Kobiet nieco intensywniej zajął się potrzebami tych z nas, które nie są super, mają dzieci i też chciałyby się utrzymać na rynku pracy.
Fragmenty feleitonu, który ukazał się w „Wysokich Obcasach” z dnia 8 grudnia 2013.