Połowa kobiet i 38 proc. mężczyzn uważa, że „nie ma usprawiedliwienia dla niepłacenia alimentów niezależnie od sytuacji”. Połowa? 38 proc.? A co z resztą?
„Od dwóch lat jestem samotną matką trójki nastolatków. Od półtora roku walczę o wyegzekwowanie wyroku sądowego w sprawie alimentów. Na początku naiwnie myślałam, że jeśli nie od ojca dzieci, to dostanę pieniądze z funduszu alimentacyjnego. Nie wiedziałam o progu 725 zł. Nie dostałam. Komornik rozkłada ręce. Ojciec moich dzieci pracuje na czarno” – to fragment listu, który dostałam od pani Iwony. Dalej pisze o tym, jak od roku usiłuje zaciekawić sprawą media, władze i rozmaite organizacje. Nie chodzi tylko o nią – żyjemy w kraju, gdzie ponad ćwierć miliona mężczyzn uporczywie uchyla się od uczestniczenia w kosztach utrzymania własnych dzieci (to dane Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej na rok 2012). Są bezkarni, bo ściągalność mamy na poziomie 13 proc. – najniższą w Unii. Pani Iwona niestrudzenie pisze listy i wciąż natrafia na mur obojętności. Temat nikogo w Polsce nie ciekawi. […]
Instytut Spraw Publicznych alarmuje w ogłoszonym niedawno raporcie o przemocy ekonomicznej w związkach: „Milion dzieci nie dostaje zasądzonych alimentów, a kolejne dwa miliony otrzymuje je nieregularnie”. Jak ugryźć ten temat, żeby zaciekawił? Co zrobić, by media i politycy potraktowali ten milion czy dwa miliony dzieci serio? W maju 2014 roku „Wyborcza” opublikowała rzeczowy tekst o matactwach alimenciarzy (sprytnych i skutecznych) oraz próbach walki z nimi (opieszałych, z góry skazanych na porażkę). Artykuł doczekał się w necie ośmiu lajków. […]
Zgodnie z artykułem 209 kodeksu karnego uporczywe uchylanie się od obowiązku alimentacyjnego jest przestępstwem (grozi za nie grzywna, kara ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch). Problem w tym, że Polacy masowo w tym przestępstwie współuczestniczą.
Masa ludzi aktywnie ułatwia alimenciarzom życie. Ktoś ich zatrudnia na czarno, ktoś pomaga w ukrywaniu zarobków. Nie słyszałam, by ktoś zrywał z nimi stosunki towarzyskie czy rodzinne.
Chłopaki nie płacą, a ludzie to wiedzą i się na to godzą, bo przecież milczenie jest zgodą. A może to coś gorszego niż ciche przyzwolenie?
Kilka lat temu na forach pod tekstami o buncie matek, które same siebie nazwały alimenciarami, roiło się od szyderczych komentarzy. Źle wybrały, to niech sobie same radzą; trzeba było nie rozkładać nóg; to ich prywatna sprawa, dlaczego podatnik ma te bachory utrzymywać? – cytuję z pamięci, nie chce mi się szukać plugawych cytatów. Odniosłam wtedy wrażenie, że rozwódka z dzieckiem jest w Polsce przedmiotem głębokiej niechęci i pogardy. Trochę jak panna z dzieckiem przed wojną. Tymczasem jej były mąż to postać otoczona współczuciem, wręcz sympatią. Kawaler z odzysku?
W raporcie ISP czytamy, że połowa kobiet i 38 proc. mężczyzn uważa, iż „nie ma usprawiedliwienia dla niepłacenia alimentów niezależnie od sytuacji”. Połowa? 38 proc.? A co z resztą? Reszta – czyli większość – najwyraźniej sądzi, że takie usprawiedliwienie jest. Że wolno karać dzieci za błędy i porażki dorosłych. Mąż zakochał się w innej – niech synek ma dziurawe buty. Żona była zrzędliwa – jasna sprawa, w takim razie córka nie pojedzie na szkolną wycieczkę. Taka to jest logika. Logika pogardy dla byłych żon i pobłażliwości dla byłych mężów, którzy uznali się też za byłych ojców. Nie płacą? Widać mają ważne powody!
PS Ostatnio jeden z portali znalazł sposób, by temat ożywić i useksownić. Sposób na miarę ery tabloidów: „Nowe oblicze sponsoringu. Coraz częściej seksem za pieniądze ratują się samotne matki”. Materiał o puszczalskich matkach, czyli współczesnej wersji „kobiet upadłych”, podbił serca internautów (dostał 1151 lajków i 142 komentarze). A pani Iwona? Dalej robi swoje. Tym razem zadziałała pragmatycznie: wykorzystała tekst o sponsoringu jak tubę, pisząc w odpowiedzi dramatyczny list o sytuacji ofiar alimenciarzy (dostała 709 lajków).
Caly tekst czytaj w „Wysokich Obcasach” z dn. 10 stycznia 2014.