Miller i Palikot chcą jednego: wciąż mieć swoje konferencje.
Zjednoczona Lewica ma pewien problem – poza wszystkimi tradycyjnymi problemami: z mobilizacją tradycyjnego elektoratu, przebijaniem się przez medialny duopol PO-PiS, pozyskiwaniem nowych grup. Ten problem to ego.
A konkretnie dwa: Leszka Millera i Janusza Palikota. Widoczne zresztą u obu zawsze, czasem – w szczególności w przypadku Millera – przysłaniające interesy polityczne i blokujące ruchy dobre dla partii, ale potencjalnie ryzykowne dla przewodniczącego. Po klęsce w wyborach prezydenckich (Janusz Palikot zdobył procent poparcia, niewiele więcej wysunięta przez Millera Magdalena Ogórek) mogło się wydawać, że spokornieją i schowają się w cień. Można było kalkulować: ego liderów dostało solidną pałką, nie spieszą się więc do kolejnego lania i hamują samcze odruchy. Do pewnego stopnia to się nawet stało.
A jednak, gdy w pseudodebacie prawicy z prawicą o uchodźcach potrzebny był wyraźny głos lewicy – a taki głos mógł też istotnie pomóc w kampanii – Zjednoczona Lewica wybrzmiała głosem Leszka Millera. I to Millera sięgającego do swojego najgorszego repertuaru: terroryzm, wysadzanie dzieci, islam, bezpieczeństwo. Jasne, że po Starych Kiejkutach Leszek Miller nie jest skory do odpuszczenia retoryki „wojny z terroryzmem”. Ale może wystarczyłoby powiedzieć, że skoro walczy się z terroryzmem, to ofiarom terroryzmu – uchodźcom z Syrii i Afganistanu – należy pomóc?
Przewodniczący Sojuszu na to nie wpadł. Nie wiem, czy był ktoś inny, kto mógł o tym powiedzieć. Wydaje się, że tak. Wiem natomiast, dlaczego głos zabrał jednak przewodniczący. Miller chciał mieć swoją konferencję. Palikot zresztą też. Tego samego odbyły się więc dwie, niemalże równocześnie. Efekt jest taki, że ci, którzy liczyli na progresywny głos lewicy, nie dostali nic, a ci, którzy wypisują w internecie, że „Koparka islamizuje za niemieckie pieniądze” (Koparka to, dla niewtajemniczonych, premier Ewa Kopacz) dostali kolejny sygnał, że rząd jest w sprawie uchodźców faktycznie osamotniony i, lewica czy prawica, uchodźców w Polsce nie chce nikt.
I tak jedyną osobą, która coś zyskała, był sam Miller – pięć minut czasu antenowego.
Bo o to przecież chodzi. Każdą koncesję – na przykład tę, że konferencję Zjednoczonej Lewicy otwierali Barbara Nowacka i Krzysztof Gawkowski, a Miller i Palikot występowali w dalszej kolejności – liderzy chcą sobie odbić w mediach. Niby ustępują pola młodszym, ale faktycznie wściekają się, gdy policzą, że inny polityk lub polityczka ZL był danego tygodnia w TVN-ie minutę dłużej. Leszek Miller i Janusz Palikot wycofują się strategicznie – i to zdaje się przynosić jakiś skutek, media reagują zasadniczo pozytywnie na pomysł odmłodzenia i rebrandingu SLD – ale jednocześnie chcą zachować dla siebie przywilej firmowania najważniejszych posunięć koalicji.
Trudno w tych warunkach o wrażenie, że Zjednoczona Lewica rzeczywiście ma jakiś nowy przekaz. W sprawie uchodźców było to wręcz komicznie oczywiste – gdy Leszek Miller straszył mordercami z ISIS, kandydaci ZL prostowali to na Twitterze, pisząc, że zaprezentowane na konferencji prasowej stanowisko to „prywatne poglądy” Millera.
Pogłębia się też – skądinąd obecny nie od wczoraj – dysonans między centralą i terenem. Kandydaci w Łodzi, Warszawie i Częstochowie mogą mieć najsłuszniejsze lewicowe poglądy, jednak trzy minuty telewizyjnego wystąpienia jednego z liderów przykrywa je skali ogólnopolskiej skuteczniej niż najsprawniejsza ofensywa prawicy.
Co może najbardziej śmieszno-straszne, to samo sprzężenie działa również, gdy obaj liderzy mówią rzeczy sensowne. Na ostatniej konferencji poświęconej gospodarce Miller i Palikot wygłosili alfabet słusznych ogólników – Polska nie Bangladesz, konkurencja tanią pracą się kończy, pracować trzeba krócej, a pensje powinny być wyższe. Wszystko prawda. I co? I nic. Obaj chcieli to powiedzieć jako przywódcy swoich obozów. Bo to ważne. Obu ego, a nie realne przywiązanie do lewicowych propozycji gospodarczych, wypchnęło na mównicę. I obaj w atmosferze koleżeńskiego poszturchiwania się i uśmieszków wypowiedzieli te parę formułek.
Gdyby potrzeba stania przed kamerą nie była tak ważna, ktoś w porę by się połapał, że to nie najlepszy pomysł. Propozycje gospodarcze mogła referować ich autorka lub autor, można było zaprosić ekspertów, można było wreszcie wykorzystać rzeczniczki Zjednoczonej Lewicy. Ktoś, kto jest związkowcem lub aktywnym pracodawcą – jednych i drugich nie brakuje na listach ZL – mógł coś realnie do tej dyskusji wnieść. Tak jak o uchodźcach i wojnie z terroryzmem powinien był dwa tygodnie temu odezwać się ktokolwiek, kto nie kojarzy się z waterboardingiem.
Inaczej nie będzie w tym elementarnej autentyczności. PiS już to dawno zrozumiał – a to partia, gdzie przewodniczącemu wolno wszystko.
Gratuluję. Jeśli tak dalej pójdzie, karmione występami w mediach ego Millera i Palikota będzie syte – tylko lewicowi wyborcy pozostaną głodni.
**Dziennik Opinii nr 272/2015 (1056)