Pospieszyliśmy na barykady rowerowe, bo nas, mieszczuchów, to akurat dotknęło najbardziej.
Poprzedni rząd realizował określony lewicowy program. Tak jakby świat według marksistowskiego wzorca musiał automatycznie rozwijać się tylko w jednym kierunku – nowej mieszaniny kultur i ras, świata złożonego z rowerzystów i wegetarian, którzy używają wyłącznie odnawialnych źródeł energii i walczą ze wszelkimi przejawami religii. To ma niewiele wspólnego z tradycyjnymi polskimi wartościami.
Witold Waszczykowski, Minister Spraw Zagranicznych RP, w wywiadzie dla „Bilda”, 2 stycznia 2015
Mógłbym na słowa Waszczykowskiego oburzać się jako rowerzysta i wegetarianin, ale – za Jonem Stewartem – wolę się oburzać „jako obywatel, człowiek i ssak”. I chociaż cytuję komika, to ekstrawagancja ministra wcale mnie nie bawi. Słowa wypowiedziane dla „Bilda”, które z trudem uchodzą za poważną, nawet jak na tabloidowe standardy, diagnozę, to co najwyżej świadectwo zbyt długo i troskliwie pielęgnowanej obsesji zmienionej we własną parodię – podłej jakości horror klasy B, w którym rowerzyści i wegetarianie rozjeżdżają dumną Europę kościołów i cywilizacji białego człowieka. Stąd – poniekąd zrozumiała – beka we wszystkich zakątkach liberalnego internetu. Tak, to jest śmieszne.
O ile słowa Waszczykowskiego były przejawem jednego rodzaju ignorancji, tak reakcja na nie w mediach społecznościowych jest objawem innego jej rodzaju.
„Internauci protestują przeciwko ministrowi, wrzucają zdjęcia na rowerze!” – donosi jedna z telewizji informacyjnych. Ten „piękny opór”, skupiający się na zamanifestowaniu swojego stylu życia, pomija najbardziej skandaliczną – rasistowską – część wypowiedzi, bardzo wiele mówiąc o tym, jak odruchowo reagujemy na pozorne choćby zagrożenie naszej wolności wyboru. I jednocześnie, ile miejsca na marginesie (niewiele lub wcale) zostaje na protest przeciwko wypowiedzi, która uderza w innych – nie nas.
Przestroga przed „mieszaniem się kultur i ras”, jaką uprzejmy był wygłosić minister, nie doczekała się takiej uwagi, jak pogrożenie palcom wegetarianom rowerzystom. A jest to język, jakim właściwie nie posługuje się już nikt – nie będzie przesadą stwierdzić, że nawet Ku-Klux-Klan formułuje swoje publiczne wypowiedzi w bardziej ogólnikowy i zawoalowany sposób.
Pewnie, na wschodnioeuropejskiej olimpiadzie ignorancji znaleźliby się godni Waszczykowskiego konkurenci, jak prezydent Czech Milosz Zeman, który twierdzi, że uchodźcy w Europie to „plan Bractwa Muzułmańskiego przejęcia kontroli nad światem”.
Ale, jak zauważył Jakub Majmurek, to wciąż „żarty (?), za które Marine Le Pen (nawet jakby się prywatnie uśmiała) wywaliłaby wysoko postawionego członka Frontu Narodowego, żeby jej przed walką o Pałac Elizejski nie robił obciachu”. O ile więc na antenie Radia Maryja ktoś rzeczywiście pewnie snuje jeszcze opowieści o lewicowo-liberalno-masońskiej Gomorze, którą szykuje Bruksela, z pomieszaniem ras i płci i kultur włącznie, to nie znaczy to jeszcze, że mamy tolerować takie słowa człowieka bądź co bądź decyzyjnego. Gdyby je tolerować, czyli zarazem potraktować poważnie, to należałoby zapytać, czy w realnej polityce zagranicznej – w sprawie choćby imigracji – Waszczykowski, a za tym państwo polskie, chce się zająć walką z „mieszaniem ras i kultur” i zaproponować jakieś projekty ochrony rasowej czystości. Uprzednio ogłosiwszy to, bo czemu nie, w niemieckiej prasie.
Dlatego właśnie, nie chcąc traktować tego serio, większość oburzonych oburzyła się wyłącznie jako rowerzyści i wegetarianie. Być może, po miesiącach wałkowania tematu uchodźców, po marszach antyimigranckich i spaleniu kukły Żyda, rasizm jest new normal. Szczególnie, jeśli ukryć go w zwyczajowym antyliberalnym biadoleniu na cyklistów. Ale właśnie ci, którzy deklarowali się jako empatyczni przyjaciele uchodźców i zwolennicy otwartości, powinni pierwsi zareagować. Szczerze, jeśli słowa Waszczykowskiego kogoś ośmielają, to nie ruch antyrowerowy i mięsożerczy – przed którym w obronie prewencyjnej uzewnętrznili się już na Facebooku moi znajomi – ale ruch antyimigrancki, antyuchodźczy i zwyczajnie antyludzki. Pospieszyliśmy na barykady rowerowe, bo nas, mieszczuchów, to akurat dotknęło najbardziej. Jak już obronimy dojazd ścieżką rowerową do najbliższej wegańskiej knajpy, to zastanowimy się nad resztą.
I tak, właśnie zaanonsowano protest „róbmy hummus pod Sejmem”. Oby nam paluszki od tej opozycyjności nie zamarzły. Jak teraz odmarzają uchodźcom, których w imię niemieszania ras należy potrzymać w mrozie na granicach – może oni też właśnie z nudów robią hummus?
**Dziennik Opinii nr 5/2016 (1155)