Naprawdę byłoby cudem, gdyby Komorowski wygrał te wybory na wysychającym źródełku niechęci do PiS-u.
Jedno było dla mnie jasne: po 24 maja wyleje się na Polskę beton. Pytanie, jakie sobie stawiałem – oglądając ten spektakl z najsmutniejszego być może, lewego narożnika – dotyczyło więc bardziej materiałoznawstwa niż polityki. Jakiego rodzaju będzie ten beton, jak można go nakłuć czy skruszyć, w jakim kolorze i wariancie przeszkadza najmniej?
Beton Komorowskiego to #BronkuMusisz”, to „nie ma alternatywy”, to „zgoda i bezpieczeństwo” i „prezydent naszej wolności”. Czyli polska, wąsata i peryferyjna TINA, która podpowiada, że idealny polityczny koktajl musi smakować i Kościołowi, i biznesowi, i medialnym elitom – ma być konserwatywnie i usypiająco, ciosy społeczeństwu zadawane są cicho pod żebro, a najmniejsze ukłony w progresywną stronę ogłaszają jerychońskie trąby. Tego modelu trzeba bronić, bo lepszego nie będzie – ani dla lewicy, ani dla centrum, ani dla Polski – przekonywano nas raz po raz.
Po porażce prezydenta głównonurtowe media będą rozlewać ten beton marki „Komorowski i wspólnicy” jeszcze bardziej ochoczo. Idzie przecież o ostatnie miesiące władzy obozu Platformy i jej ewentualną – bardziej dziś wątpliwą – kontynuację.
Nie dadzą o sobie więc zapomnieć wszystkie platformerskie ciotki i wujowie, zbierając się wokół PO jak wokół ostatniego ogniska, resztką sił podtrzymywanego w wigilię nadejścia sił Mordoru.
Betonowanie odbywać się będzie na każdym froncie: społecznym (in vitro dali, konwencję podpisali!), gospodarczym (najzieleńsza z zielonych wyspa), symbolicznym (wolność, europejskość i duma bardziej wciąż centrum niż peryferii).
Z drugiej strony wylewać się będzie z kolei beton PiS-u, ożywionego wygraną. Więcej pieniędzy na muzea „żołnierzy wyklętych”, koniec gwałcenia „polskich zwyczajów”, obrona „dobrego imienia Polski” – najbardziej kuriozalne (i najmniej zarazem mające wspólnego z jakąkolwiek prawdziwą polityką) postulaty kampanii Andrzeja Dudy będą przedstawiane jako epokowe konieczności. Beton trzeba będzie wpompować tak, aby zabezpieczyć prawą flankę – ten mechanizm Jarosław Kaczyński już dawno rozpoznał i dotąd z powodzeniem stosował.
Betonowanie się przez PiS na prawo pomoże utrzymać w kondycji „podprogowej” wszystkich Braunów i Kowalskich (pytanie, co z Kukizem) – nie będzie potrzeba do tego silnego politycznego przywództwa (PiS jest przecież w opozycji), ale kilku wygranych bitew o hegemonię w sferze publicznej i poparcie całego bloku prawicy. Posłużą do tego dziennikarze prawicowych bulwarówek, wyciągnięci z tylnego szeregu politycy aktualnego i dawnego obozu Kaczyńskiego, atakujący od prawa PO Balcerowicz i Petru, a przede wszystkim powszechny już lament nad trudnym losem uciskanych przez państwo przedsiębiorców oraz Kościół.
Będzie to beton twardszy niż platformerski – bo prawica nie potrzebuje żadnych kompromisów, nawet tak iluzorycznych i koniunkturalnych jak kampanijne pomysły Komorowskiego, recytującego podczas debat liberalne abecadło w sprawie konwencji antyprzemocowej czy pamięci Holocaustu.
Betononu lanego od prawej nie będzie w stanie naruszyć żaden obywatelski szantaż – ostatni język, jaki rozumie Platforma – i dlatego część z nas przyjmuje przegraną Komorowskiego z żalem.
Tylko czy ona w ogóle powinna dziwić? Beton twardszy, taka logika, wygrywa ze słabszym. Duda – kandydat obiektywnie gorzej przygotowany, startujący z gorszej pozycji, polityk bynajmniej nie prezydenckiego formatu – wcale nie zawdzięcza wygranej swoim talentom. Po prostu okoliczności i specyfika polskiej polityki nie sprzyjały w drugiej turze Platformie. Składają się na to powody banalne, jak ten, że wybory były w katolickie święto. A wśród bardziej złożonych: naprawdę byłoby cudem, gdyby Komorowski wygrał prezydenturę, a Platforma wybory, na wysychającym źródełku niechęci do PiS-u.
To bardzo chwiejne oparcie, niepowiązane z klasą społeczną i codziennym życiem wyborczyń i wyborców – ma więcej wspólnego z ich tożsamościowymi odruchami i wyborami estetycznymi. Trudnej jednak o tożsamościową sympatię do obozu władzy, do nijakiego prezydenta, do nudnawej i usypiającej kampanii. Łatwo natomiast podbierać w takiej sytuacji wyborców z każdej strony. I Komorowski tracił: młodzież na rzecz Korwina, „samodzielnych” i „antysystemowych” na rzecz Kukiza, szeroką prawicę na rzecz Dudy. PiS mógł poszerzać swój elektorat właściwie w nieskończoność, czego dowodem Krystian Legierski. Platforma już nie może.
**Dziennik Opinii nr 145/2015 (929)