Minister Boni zapewnia, że protesty przeciwko ACTA były dla rządu ważną lekcją. Czy wykorzystają ją w przypadku ochrony danych osobowych?
„Zaczęliśmy lepiej rozumieć przemiany istotne dla współczesnego świata. Mogę więc powtórzyć to, co mówiłem od początku – że trzy tygodnie polskiego gorzkiego doświadczenia na początku 2012 r. przeniosło nas o trzy lata w rozumieniu zmieniającej się rzeczywistości” – tak minister Michał Boni podsumował lekcję z ACTA na spotkaniu europarlamentarnej grupy roboczej zajmującej się ochroną danych osobowych.
Ładnie powiedziane. Jak na tym tle wygląda polityczna praktyka?
Bardzo różnie.
To znamienne, że minister Boni wspominał wydarzenia związane z ACTA w gronie eurodeputowanych zainteresowanych nie prawem własności intelektualnej, ale właśnie ochroną danych osobowych. Wszystko wskazuje, że w tym roku to będzie najgorętszy front walki o prawa obywateli-użytkowników internetu.
„Ochrona danych” brzmi dość abstrakcyjnie. Przed kim? Dlaczego? Co nie działa? Mówiąc najogólniej: dlatego, że informacja to nowa waluta globalnej gospodarki. Trwającą od lat spekulację na tej walucie trzeba ucywilizować, zanim wpędzimy się w kryzys utraty kontroli nad bezpieczeństwem i wartością naszych danych. Minister Administracji i Cyfryzacji wydaje się to rozumieć – to bardzo dobrze, bo jego resort ma do odegrania kluczową rolę w procesie reformowania europejskich przepisów o ochronie danych osobowych. Polski rząd ma teraz szansę pokazać, jak bardzo poważnie traktuje lekcję z ACTA i czy rzeczywiście nauczył się czegoś na temat „rzeczywistości cyfrowej” i „potrzeb współczesnego społeczeństwa”, o których dużo mówił minister w Strasburgu.
Jednak rzeczywistej chęci przełożenia tej retoryki na praktykę na razie nie widać.
W Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji nie powstała nawet porządna grupa zadaniowa do pracy nad projektem, który liczy sobie kilkaset stron i wymaga wiedzy z różnych dziedzin. Z perspektywy Brukseli wydaje się, że polski rząd znowu zajął pozycję obserwatora, który z kąta sali nasłuchuje, co mówią mocniejsi koledzy, ale sam do odpowiedzi się nie wyrywa. To taktyka na przeczekanie burzy, ale żadna pozycja do obrony wartości, które są właśnie bezpardonowo atakowane przez wpływowy biznes i niektóre państwa członkowskie (np. Wielką Brytanię). Oby strasburskie przemówienie Michała Boniego oznaczało, że polscy przedstawiciele w Radzie Unii Europejskiej wyjdą z narożnika.
Z drugiej strony nie jest tak, że w temacie naszej prywatności nic się nie dzieje i że rząd ma czas na rozgrzewkę. Powstają kolejne bazy danych o obywatelach – ostatnio zrobiło się głośno wokół systemu zarządzania informacją o ubezpieczeniach zdrowotnych eWUŚ. W ramach programów bezpieczeństwa Unii Europejskiej Polska zacieśnia wymianę informacji z innymi państwami; trwają prace nad kontrowersyjnym systemem ochrony granic, który zakłada gigantyczne inwestycje w nowe technologie nadzoru i zbierania danych; Komisja Europejska właśnie ogłosiła, że przeznacza 50 mln euro do dyspozycji państw członkowskich na tworzenie nowych struktur zajmujących się analizą danych pasażerów linii lotniczych na potrzeby organów ścigania (Passenger Information Units), mimo że wciąż nie ma do tego podstawy prawnej. I tak dalej.
Czasem decydenci polityczni uważają, że lepiej działać i nie gadać, albo wręcz działać po cichu. Czasem, choć niezwykle rzadko, zdarza się, że robią obywatelom miłe niespodzianki. Ostatnio tak nas zaskoczył prezydent Bronisław Komorowski, który wbrew powszechnym intuicjom zdecydował się nie podpisać ustawy o wychowaniu w trzeźwości i skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego. Prezydent nie poddał się presji czasu (nowelizacja była pilnie potrzebna ze względu na wyrok Trybunału uchylający przepisy o stawkach za pobyt w izbie wytrzeźwień) i sprzeciwił się zaostrzeniu środków przymusu wobec pacjentów izb. Ministerstwo Zdrowia, przy wsparciu Senatu, chciało je przepchnąć bez żadnej debaty i bez konsultacji społecznych. Tak jakby nie chodziło o podstawowe prawa ludzi.
Dwa tygodnie temu, pisząc o tej ustawie, pozwoliłam sobie zwątpić w polski proces legislacyjny: „Sensu całej nowelizacji nikt nie podważał – wiadomo, nie ma czasu. A jeśli się znowu okaże, że jest niezgodna z Konstytucją, w swoim czasie zajmie się nią Trybunał. Najwyżej zwróci Sejmowi i cały proces zacznie się od początku. Wiadomo, taka robota”. Nie wiem, czy prezydent wyciągnął lekcję z protestów, jakie wzbudziła zainicjowana przez niego nowelizacja prawa o zgromadzeniach, ale ta wolta, która z pewnością nie przysporzy mu popularności wśród partyjnych kolegów, zasługuje na wielki szacunek. Oby więcej tak dobrej praktyki bez zbędnej retoryki.