Dlaczego lewica tak chętnie przeciwstawia elastyczność zatrudnienia i bezpieczeństwo?
Gdyby przyjrzeć się tematom poruszanym ostatnio w mediach, można by pomyśleć, że trwa rok lewicy. W przypadku umów śmieciowych i reformy emerytalnej złapaliśmy wiatr w żagle – lewicowy sprzeciw poparła spora część społeczeństwa. Czegoś jednak zabrakło, i nie chodzi wcale o stronę taktyczną tego przedsięwzięcia, ale o konkretne rozwiązania. Poza sprzeciwem wobec działań rządu lewica i związki zawodowe nie zaoferowały bowiem zbyt wiele. Jedynie stary system, którego i tak nie da się już utrzymać.
Ślepe uliczki
I tak „Solidarność” mówi o „ozusowaniu” umów cywilnoprawnych, jak gdyby dołożenie kolejnych składek miało spowodować, że nagle nieuczciwi pracodawcy staną się uczciwi. Całkiem słuszne wydają się utyskiwania prawicy, że takie rozwiązanie raczej zwiększy szarą strefę, niż poprawi poziom życia pracowników. W tym kontekście pamiętna wiązanka pana Kaźmierczaka jest tak samo nieprzyjemna, jak smutna – bo Kaźmierczak ma rację: panom na folwarku niewiele można zrobić.
Niezorientowanym wyjaśniam, że w Polsce stosowanie umów cywilnoprawnych jest omijaniem prawa i wiąże się z odpowiedzialnością prawną. Dopóki między pracownikiem a pracodawcą występuje stosunek pracy, dopóty pracodawca nie ma prawa podpisywać z nim umowy cywilnoprawnej. Problem polega jednak na tym, że kary za omijanie prawa są niewielkie (około tysiąca złotych plus wypłacenie należnych świadczeń; warto więc ryzykować, skoro legalnie zapłaciliby mniej więcej tyle samo), PIP gubi się w kontrolach, a pracownicy nie mają czasu, ochoty i pieniędzy, żeby toczyć z pracodawcami batalie, z góry skazanymi na porażkę. A skoro administracja nie radzi sobie teraz, przy dość jasnych regulacjach, to dlaczego ma sobie poradzić, gdy dołożymy pracownikom i pracodawcom dodatkowy ZUS?
Umyka nam również, że „reforma śmieciowa” miałaby wejść w życie w okresie nadchodzącej dekoniunktury. Choć nie kupuję bajek o nagłym zaprzestaniu zatrudniania przez pracodawców, spowodowanym podwyższeniem (i tak bardzo niskich) kosztów pracy, to jestem całkiem pewny, że zatrudnienie będzie w najbliższych latach malało. Zgadnijcie państwo, komu się za to oberwie? Pracodawcom? Nie, oberwie się „roszczeniowym pracownikom” i „mentalnej komunie”. Czy „Solidarność” bierze to pod uwagę?
Najważniejsze jednak w sprawie umów śmieciowych jest to, że kompletnie pominięto sedno sprawy, czyli bezpieczeństwo socjalne. Największą bolączką zleceniobiorców i artystów-sprzątaczy nie jest tylko fakt, że nie dostaną emerytur (choć oczywiście nie można o tym zapominać), ale także to, że umowa cywilnoprawna nie gwarantuje niczego. Można cię zwolnić z dnia na dzień, bez podania przyczyny, bez odprawy, bez powiedzenia „do widzenia”.
Lewica może się sprzeciwiać podwyższaniu wieku emerytalnego i uelastycznianiu rynku pracy, ale to już się dzieje i nic nie wskazuje na to, że jakakolwiek siła polityczna mogła ten proces zatrzymać.
Oczywiście jest to słuszny moralny sprzeciw – tylko co nam po strażnikach godności, którzy nie mają siły, by tę godność ochronić?
Co gorsza takie dwubiegunowe ujęcie problemu: bezpieczeństwo albo elastyczność, zamyka drogę do realnych reform.
Czego potrzeba pracownikom?
Jeśli przyjrzymy się historii rynków pracy w takich państwach jak Dania czy Finlandia, okaże się, że wcale nie jest tak beznadziejnie i stoimy przed istotną szansą na trwałą poprawę sytuacji pracowników. Potrzeba tylko wyobraźni i woli politycznej. Jeszcze do niedawna Finlandia miała podobne problemy co Polska – starzenie się społeczeństwa i dynamiczne zmiany gospodarcze prowadziły z jednej strony do wzrostu elastyczności zatrudnienia, a z drugiej do konieczności zreformowania systemu emerytalnego. O ile jednak w Polsce obie te tendencje spotkały się z natychmiastową reakcją ze strony pracodawców i elit politycznych, w Finlandii w debacie publicznej silnie zaznaczyła się strona pracownicza.
Efekt był taki, że bolesną reformę emerytalną poprzedziło wprowadzenie systemu flexicurity – czyli rynku pracy opartego jednocześnie na dużej elastyczności zatrudnienia (flexi) i bezpieczeństwie socjalnym (security). Efekt? Największy odsetek zatrudnienia w grupie pracowników powyżej 50 roku życia w Europie. Kto zajmował się rynkiem pracy, ten wie, że wskaźnik ten można traktować jak papierek lakmusowy sytuacji pracowników.
A wszystko dzięki temu, że Finlandia wprowadziła system, w którym co prawda pracownika można zwolnić z dnia na dzień, ale natychmiast kierowany jest on pod opiekę państwa (zasiłki i wysokiej jakości pośrednictwo pracy). Dodatkowo pracodawca zobligowany jest do znalezienia mu kolejnego miejsca zatrudnienia, a w wielu przypadkach wypłaca mu odprawę. W Danii system flexicurity doprowadził do tego, że w obronie bezpieczeństwa socjalnego ramię w ramię protestowali pracownicy i pracodawcy.
I bezpieczeństwo, i elastyczność
Oczywiście Polska różni się od Finlandii i Danii w wielu aspektach i kalkowanie tego modelu nie jest pomysłem na cud gospodarczy. Zadziwia jednak, że o flexicurity nie walczy lewica – zwłaszcza że wprowadzenie tego modelu jest bardziej realne niż powrót do stałego zatrudnienia i niskiego wieku emerytalnego. Świat kapitału nie odda swoich zdobyczy – zamiast więc mówić o przyszłości rynku pracy jako o nieuchronnym konflikcie (nawet jeśli to obiektywne, to raczej politycznie nieskuteczne), można zatroszczyć się o to, by pracownicy zyskali coś na tym „nowym porządku”. Choćby wyższe, dłużej wypłacane zasiłki, przysługujące wszystkim – nie tylko „etatowcom”, sprawne instytucje pośrednictwa pracy czy gwarantowaną ciągłość rejestracji w UP, gdy podejmujemy nisko płatną pracę tymczasową.
Okopując się na pozycji obrońców starego systemu lewica może i wygrywa moralnie, ale marnuje energię na spory dawno przegrane. Podczas gdy wolnorynkowa strona Sejmu od dawna wprowadza flexi, nikt nie mówi o security. A kto twierdzi, że można w dzisiejszej konfiguracji politycznej wybrać jedno lub drugie, jest albo cynikiem, albo niepoprawnym marzycielem.
Filip Cyprowski – badacz rynku i opinii, analityk rynku pracy