Kraj

Co się należy w dobie pandemii?

Darek Gzyra. Fot. Jakub Szafrański

Ćwiczę zgodę na to, że las mi się nie należy. Pomaga mi wprawa, którą nabyłem wypracowując przekonanie, że nie należy mi się krowie mleko, kurze jajka, mięso zabitych zwierząt, ich futro i skóra, klękanie na komendę na scenie i w ogóle posłuszeństwo, a także ich uroda, uwaga i właściwości lecznicze.

Zdjęcia sporej grupy oficjeli składających kwiaty na placu Piłsudskiego w Warszawie w dziesiątą rocznicę katastrofy smoleńskiej wywołały falę oburzenia. W czasie, kiedy wiele osób stara się zachowywać tak, by nie narazić nikogo na zarażenie koronawirusem, obraz lekceważenia przez wpływowych przedstawicieli władzy zaleceń i zakazów, które sami wydali, był bolesnym policzkiem. Jestem pewien, że wiele osób poczuło się ze swoim #zostańwdomu jak frajerzy.

Wyobraźmy sobie inny scenariusz: starszy, straumatyzowany mężczyzna, naznaczony bólem utraty brata, idzie sam po pustym placu. W dłoni zakrytej jednorazową rękawiczką – jednym z symboli obecnego czasu – trzyma skromne kwiaty. Powoli kładzie je u cokołu pomnika. Potem jeszcze chwila z zamkniętymi oczami, skinienie głową i długi powrót do auta. Byłby to pokaz cnoty ograniczenia, tak dzisiaj potrzebnej.

Zamiast tego urządzono demonstrację arogancji, uprzywilejowania i niepodlegania umowie społecznej. Całość zwieńczyła ekskluzywna wizyta prominentnego polityka na cmentarzu zamkniętym dla zwykłych śmiertelników. Tak się po prostu nie robi w momencie, kiedy ludzie umierają w szpitalach bez możliwości kontaktu z bliskimi i kiedy dla większości wejście na cmentarz jest utrudnione lub niemożliwe, choć właśnie przy okazji świąt ludzie zwykli odwiedzać groby zmarłych. To była naprawdę dobra okazja, żeby zachować się z klasą i dać przykład odpowiedzialności, ale cóż – przepadła.

Straciłem już rachubę, jak długo trwa moja dobrowolna izolacja z powodu koronawirusa. Prawie nie wychodzę z domu. Dużo czytam i piszę. Nieźle sypiam, muzyka ma intensywny smak. Krzątam się po kuchni i opalam na parapecie otwartego okna w codziennym rytuale wyłapywania słońca. Wyłania się zza tylnej oficyny kamienicy i po jakimś czasie chowa za kolejną ścianą, więc czekam na ten moment i wykorzystuję go w całości.

Dobrze znoszę czas odosobnienia. Mój mózg pracuje równo. Mieszkanie upstrzone jest kartkami z notatkami, gorączkowymi zapiskami, których nagła potrzeba przerywa różne czynności. Jestem jednym z tych introwertyków, odludków i domatorów, dla których obecny czas nie jest bardzo wyjątkowy. Nie na tyle, żeby bolało. Może lepiej: żeby bolało bardziej.

Wiele osób odczuwa jednak duży dyskomfort ograniczenia. Nie mają możliwości przeżycia tych dni spokojnie i produktywnie, o ile w ogóle mają prawo do izolacji. Niedługo po wprowadzeniu pierwszych obostrzeń pomyślałem, że powinienem być ostrożny z publicznymi zwierzeniami o niezłym samopoczuciu i w miarę bezproblemowym funkcjonowaniu w nowej rzeczywistości. Jakkolwiek wciąż czekamy na ostateczne wyniki badań związku poziomu frustracji i złego nastroju z porównywaniem się w mediach społecznościowych z innymi, którzy mają lepiej lub mogą więcej, dobrze jest dmuchać na zimne.

Wobec tego – żadnych archiwalnych zdjęć fancy jedzenia z niedostępnych teraz restauracji. Zero obrazków z beztroskich wakacji z wielkimi przestrzeniami lub głęboką zielenią lasu. Jeśli relacja z życia w kwarantannie – to skromna, skupiona na tym, co w zasięgu kilku kroków w przeciętnej wielkości mieszkaniu. Historia tajemniczej samosiejki w doniczce na parapecie, w której identyfikacji brało ostatecznie udział kilkadziesiąt osób. Wzmianki o małych radościach i prostych potrawach, trochę o pracy w domu. Nic nadzwyczajnego, z czym porównanie podsycałoby cabin fever innych.

Koronawirus: nie taki egalitarny, jak go malują

czytaj także

Któregoś dnia miałem gonitwę myśli: gdybym był trenerem, w trakcie pandemii prowadziłbym trening online raczej z niewielkiego pokoju, żeby nie zdarzyło się, że komuś zabraknie miejsca w mieszkaniu; gdybym był blogerem kulinarnym, zabawiałbym nauką robienia wegańskich pyszności z podstawowych produktów z Żabki; gdybym był artystą, nie zaprosiłbym na wirtualny koncert z urokliwego przydomowego ogrodu pełnego kwitnących drzew i śpiewu ptaków. Zbyt wielu marzy teraz o takim ogrodzie. Nie chciałbym, żeby poczuli się jak frajerzy ze swoim #zostańwdomu.

Nie wiem, czy to jest dobra strategia. Po prostu w ten sposób zareagowałem. Mógłbym wsiąść w auto i pojechać do lasu, do którego nie zaglądają nawet policjanci, zrobić tam serię zdjęć z wiatrem we włosach, ale powstrzymałem się. Zanim zostały wprowadzone surowe zakazy mające pomóc w ograniczeniu rozprzestrzeniania się wirusa, na parkingach przy lasach naokoło mojego miasta brakowało wolnych miejsc. Leśne alejki wypełniły się przekonanymi o wyjątkowości swojego pomysłu na rekreację. Pewnie myśleli tak: właściwie to umowa, że nie będziemy się wzajemnie zarażać ma sens, ale jeśli ja jeden się wyłamię, to nic się nie stanie. Pół godzinki i wracamy.

Dobrze znoszę czas odosobnienia. Mój mózg pracuje równo.

Mówimy tu o podstawowych zasadach życia społecznego: naśladujemy jedni drugich, a wybory jednostek się sumują i kumulują. Trudno być wyjątkowo kreatywnym w łamaniu umowy społecznej w dobie pandemii w mieście, w którym na co dzień przebywają dwa miliony osób. Nieuchronnie nastąpił więc moment, w którym na skraju podmiejskiego lasu było bardziej niebezpiecznie niż na ulicach miasta. Jako że życie społeczne rozgrywa się teraz w socmediach, pomyślałem, że chyba lepiej dawać w nich przykład, którego ewentualne rozpowszechnienie nie skończy się kłopotami.

Kantowskie „postępuj tylko wedle takiej maksymy, co do której mógłbyś jednocześnie chcieć, aby stała się ona prawem powszechnym” czai się za rogiem. Ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał, to upowszechnienie wizyt ludzi w lesie. Doświadczenie wyraźnego ograniczenia swobody poruszania się to zresztą dobry moment do przemyślenia, czy na pewno mam prawo do lasu. Może to raczej warunkowy przywilej, z którego powinienem korzystać bardzo ostrożnie? Jeśli chcemy dążyć do równowagi w naszych relacjach ze zwierzętami wolno żyjącymi, być może powinniśmy pogodzić się z tym, że wizyta w lesie pozostanie elitarnym sposobem spędzania czasu.

Dla wielu zwierząt las jest jedyną odpowiednią przestrzenią. W lesie są u siebie. My możemy żyć i szukać ukojenia również gdzie indziej. Ćwiczę więc zgodę na to, że las mi się nie należy. Pomaga mi wprawa, którą nabyłem wypracowując przekonanie, że nie należy mi się krowie mleko, kurze jajka, mięso zabitych zwierząt, ich futro i skóra, klękanie na komendę na scenie i w ogóle posłuszeństwo, a także ich uroda, uwaga i właściwości lecznicze.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij