„Novemdiales” po polsku. Zapiski z mrocznego czasu po śmierci aresztanta – odcinek 1.
Przed rokiem, 27 sierpnia 2015, zmarł w Watykanie polski arcybiskup i nuncjusz Józef Wesołowski. Będąc wtedy jeszcze pracownikiem Kongregacji Nauki Wiary w Watykanie, przyglądałem się „od środka” kościelnym reakcjom na tę śmierć, a oburzenie rosło każdego dnia. I tak spisywałem moje obserwacje, pytania i doświadczenia tego, jak Kościół i jego kler przeżywał śmierć współbrata w episkopacie. Gdy minął już „szał” owej śmierci, pozostałem z garstką zapisków i poczuciem, że nie wolno milczeć.
Kościelny system zafundował nam coś w rodzaju novemdiales (okres żałoby po śmierci papieża) między watykańskimi celebracjami za „biednego” nuncjusza aż do zgrozy pochówków na polskiej prowincji. Wszystko trwało ponad dziewięć dni (do pogrzebu dnia 5 września), tyle, ile celebracje katolickiej żałoby po śmierci papieża.
Na koniec pozostały wspomnienia desperacji i bezsilności wobec braku zachowania podstawowych wymogów moralnych, ludzkiej empatii, chrześcijańskiego współczucia i zadośćuczynienia dla ofiar oskarżonego ze strony rytualnie czystego kleru. To, co kler miał do zaoferowania, to jakiś bezduszny brak umiarkowania w celebrowaniu śmierci arcybiskupa, tak jakby ten nie miał nic wspólnego z przypisywanymi mu przestępstwami. O tym tragicznym braku albo o tym niczym nieusprawiedliwionym przesycie nie wolno milczeć szczególnie wtedy, gdy w ogólnym społecznym odbiorze właściwie takie reakcje Kościoła nie tylko nie przeszkadzają, ale są wręcz przyjęte jako najzupełniej naturalne i właściwe. Kościół i jego kler urobił nam mentalność. Przyzwyczaił nas i znieczulił: my nie tylko na jego ekscesy już nie reagujemy, my ich nawet nie zauważamy. Gdy w odbiorze społecznym brakuje dostrzeżenia i potępienia systemowego braku miłości i wyczucia nie tylko polskiego Kościoła i jego kleru, wtedy pozostaje tylko bezradna ironia, bo kościelny system idzie sobie do przodu jak gdyby nigdy nic i w coraz to nowych obszarach pisze nam na nowo historię.
Rok po tej śmierci, będąc już wolnym od systemowych reguł milczenia, postanowiłem opublikować moje zapiski tamtych dni.
Zresztą w tym względzie wychodzę naprzeciw standardom panującym w Polsce: będę „świętował” rocznicę. Naszym sportem narodowym, doskonale wpojonym przez Kościół w katolickiej mentalności, są pogrzeby i rocznice śmierci (plus odpusty). Wszystko to sprawia, że zamiast myśleć o życiu i o żyjących – którym zadajemy ból i cierpienie, których dyskryminujemy i nękamy, których się boimy i nienawidzimy – my z natury katolickiej „myślimy tylko dobrze o zmarłych”. A życie i historię oddajemy w ręce katolickiej hierarchii: niech ona myśli za nas i nas kontroluje.
Oto więc mamy nową rocznicę śmierci. Wspominajmy więc „prawowiernego” hierarchę i polskiego katolickiego przestępcę (takie były konkluzję zakończonego już dawno kościelnego procesu w Kongregacji Nauki Wiary).
Barcelona, 6.9.2016
1. Wygoda śmierc
Przypadkiem kliknąłem na facebooka i wylała się rzeka wiadomości o tym, że w Watykanie zmarł najzupełniej naturalnie były polski nuncjusz oskarżony i za pedofilię skazany i w więzieniu watykańskim osadzony (imię jego nie miliony, a tylko Józef Wesołowski, a może i legiony…). Cywilny proces w Watykanie nie zaczął się i też się nie zacznie (akta zakończonego kościelnego i tajnego procesu już dawno leżały w archiwum). A ja właśnie na ten nowy cywilny (i trochę bardziej jawny) proces czekałem, bo (kościelnie) skazany i (cywilnie) oskarżony ma prawo i do obrony, i do słusznej kary, gdyby mu w tej nowej cywilnej instancji potwierdzono winy już udowodnione. Wszyscy inni podejrzani o podobne „igraszki” z niepełnoletnimi mają prawo do podobnego jak on procesu, na przykład gdyby ich nazwiska czy przydomki zaczynały się przewijać w zeznaniach… Ale procesu nie będzie, bo wcześniej został odroczony. A dziś został przeniesiony do „sądu wyższej instancji”, czyli „oddany w ręce Pana Boga”, jak z trudną do ukrycia ulgą ogłaszali to hierarchowie kościelni.
Już wiem, że zła prasa i środowiska – przez nas uznane za nieprzychylne Kościołowi – będą podejrzewać, że śmierć ta nie była aż tak naturalną, jak by się to wydawało więziennemu lekarzowi watykańskiemu, który zresztą może dziś był jeszcze na na wskroś zasłużonym urlopie. Już wiem, że te wszystkie podejrzenia zostaną utopione w łyżce wody, zapewniając, że przecież wszyscy chcieliśmy procesu, tylko złe warunki pogodowe (tego lata było za ciepło) w tym nam przeszkodziły i skwar zabrał jedynego podejrzanego w sprawie kościelnej pedofilii. Może powiemy: niech ziemia lekką będzie temu zwyrodnialcowi, który skalał naszą nieskalaną opinię.
A ja osobiście właśnie chciałem tego procesu, by pokazał to, co głosimy w Kościele: jedna jedyna czarna owca, co się wybiła ze stada świętych niewiniątek.
Taki wypadek przy pracy, co w procesie by potwierdził regułę, że w Kościele my nawet nie wiemy, co to znaczy „gwałcić dzieci”… Ale procesu nie będzie i nie wykaże, że polski podejrzany tylko wyjątkiem był, zresztą nawet prawie niepolskim, bo formalnie nic nie miał on nic wspólnego z polskim episkopatem. To był jedyny fakt, na jaki z uporem naciskali w oświadczeniu jeszcze za jego życia polscy pasterze, co za nas myślą o wszystkim.
Dziś w Kongregacji Nauki Wiary nie ma prawie nikogo. Większość – pewnie jak watykański więzienny lekarz – jeszcze wypoczywa na wakacjach, zasłużonych po trudach trąbienia temu światu prawdy absolutnej i radykalnie ewangelijnej o nas samych. Ale „dzięki Bogu” był obecny jeden kolega, co już też znał „dobrą nowinę”: zmarł podejrzany (a właściwie regularny przestępca już dawno skazany i to przez naszą Kongregację Nauki Wiary). Kolega przybiegł do mojego biura i powalił mnie komentarzem: „Dzięki Bogu, że zmarł. Nie wyobrażasz sobie, co by się działo na tym procesie. Ja zresztą mam dla niego (zmarłego) wiele wyrozumiałości. On przynajmniej wykorzystywał nastolatków, ale im za to płacił, czyli korzystał z prostytucji. A mamy wielu, co robią to samo z małoletnimi i nikomu za nic nie płacą, tylko wykorzystują niepełnoletnich, poddając ich własnemu autorytetowi księdza. I nic im się nie dzieje. Znaleźli tego Polaka, ze starej polskiej mafii, żeby publicznie ukarać, a inni są nietykalni. Ja miałem dla niego wyrozumiałość. Przynajmniej płacił za usługi…”.
Jeśli to, co mówił w tej chwili, było prawdą, to ja już tego nie mogłem dłużej słuchać. Zapytałem go tylko, czy nie dostrzega, że akurat zrelacjonował paskudny, ciemny system mafijnych powiązań, bezkarności i arogancji, jakiś diabelski system władzy, która cieszy się, że na drodze sądowej nie dojdziemy choć do rąbka prawdy. Dziś, pierwszy raz wobec urzędnika Kongregacji, nazwałem nasz Kościół „diabelskim”. Jeśli dzieje się w nim to, co mi tu referuje kolega, i jeśli tak jak on myślimy o tej śmierci (lepiej, że umarł), to zasługujemy na przydomek „szatański”.
Mój rozmówca odparł tylko, że każdy może wyciągać swoje wnioski i zaczął wygłaszać paternalistyczne uwagi o tym, jaki to ja niby jestem jeszcze młody, bo on jest starszy o dziesięć lat i jest tu parę lat dłużej ode mnie. Rzeczywiście czuję się jeszcze młody, ale i ja tu jestem ponad dwanaście lat. I jestem oburzony takim faryzejskim, pełnym hipokryzji podejściem, co porusza się jakby po dantejskim piekle, w światłocieniach, gdzie nic nie jest czyste, usprawiedliwiając zło troszkę mniejsze od innych zbrodni, które kryje tajemnica urzędowa. Logika naszego kościelnego systemu, gdzie nikt nie jest czysty, wszyscy jesteśmy zanurzeni w „odchodach”, nawet jeśli tylko przez nasze milczenie, przyzwolenie, przymknięcie oczu i usprawiedliwienie „dla dobra Kościoła”.
Na mój widoczny boży gniew, na moje poruszenie, na okazany wstręt, mój kolega odparł tylko: „I co chcesz zrobić? Chcesz protestować?”. Odrzekłem: „Tak, ja będę protestował…” On już chwytał klamkę i wychodził z mojego biura. „Ja będę protestował…” –ze zdziwieniem usłyszałem własny głos. Zaczynałem mówić własnym głosem… A to nie był głos ani mojego rozmówcy, ani całej niemej reszty kolegów na wakacjach. To nie był głos mojego Kościoła. Bo przecież dobrze, że umarł nieporadny facet, co dał się złapać.
A ja wciąż słyszę tylko echo mojego głosu: „Ja będę protestował…”.
Watykan, 27.8.2015
***
Wkrótce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukaże się książka Krzysztofa Charamsy.
**Dziennik Opinii nr 268/2016 (1468)