Przez sześć lat bycia Rzecznikiem Praw Obywatelskich Adam Bodnar pokazał, że każde z pojęć składających się na nazwę jego urzędu traktuje śmiertelnie poważnie.
W czasach, w których jeden obóz polityczny dąży (nie bez sukcesów) do zawłaszczenia państwa i zamiany dobra publicznego w partyjne; kiedy głos obywateli jest tłumiony lub instrumentalizowany; gdy tak wielu z nas patrzy na politykę, państwo, partie i urzędy z rosnącym przestrachem, gniewem lub wprost obrzydzeniem – na tym koszmarnym tle Adam Bodnar robi za iskrę bogów, Gwiazdę Betlejemską, promyk nadziei, światełko w tunelu, jak zwał, tak zwał.
Przez sześć lat bycia Rzecznikiem Praw Obywatelskich pokazał, że każde z pojęć składających się na nazwę jego urzędu traktuje śmiertelnie poważnie. Że „urzędnik państwowy” to może brzmieć dumnie. Że konstytucja i jej artykuły – ten o państwie prawa i dobru wspólnym, ale także o społecznej gospodarce rynkowej – są warte tyle, na ile zdeterminowani są ludzie gotowi jej bronić.
czytaj także
Na ulicach, pod sejmem, pod trybunałem konstytucyjnym, ale przede wszystkim ci z uprawnieniami, mandatem i budżetem. Adam Bodnar przemawiał z trybuny sejmowej do garstki, w większości niezainteresowanych posłów, przed skompromitowanym Trybunałem Konstytucyjnym bronił honoru państwa praworządnego, w Polsce powiatowej, którą zjeździł wzdłuż i wszerz, bywał często pierwszym przedstawicielem oficjalnych instytucji, gotowym wysłuchać, co ludzie mają do powiedzenia. Walczył o godność mniejszości seksualnych i osób w kryzysie bezdomności, kobiet i osób z niepełnosprawnościami. Bronił praw szykanowanych sędziów i poniżanych oskarżonych, niepokornych aktywistów i ofiar bezprawia, niezależnie od ideowych barw.
Niedługo zaczniemy rozważać i pytać jego samego, czy wejdzie w końcu do polityki, a z kim, a kiedy. Bo polska polityka i Polska w ogóle go potrzebuje. Ale to nie dziś. Dziś dziękujemy, po prostu. Za wszystko.