Nawet w przypadku „500 plus” chodzi o zdławienie emancypacji kobiet
Cezary Michalski: Po zwycięstwie Kaczyńskiego i Kukiza w ostatnich wyborach prawica i najbardziej konserwatywna i upolityczniona część Kościoła przejmują państwo i społeczeństwo. Jaka jest twoim zdaniem społeczna mapa tego politycznego konfliktu? Kto po jednej, kto po drugiej stronie, kto się przygląda? W dodatku pojawiło się napięcie pomiędzy obozem liberalnego oporu przeciwko prawicy, koncentrującego się w trójkącie KOD, Nowoczesna, PO (przy całym wewnętrznym zróżnicowaniu tego obozu), a częścią młodej lewicy („młodej”, gdyż kategoria pokoleniowa jest tu bardzo istotna), która nie chce się do tego przyłączać, bo uważa, że to by była zbyt prosta „obrona liberalnej III RP” i jej status quo.
Magdalena Środa: Trudno mi to analizować na zimno. Tkwię między wściekłością a beznadzieją. I coraz większą rację przyznaję Schmittowskiej definicji polityki. Znów, jak w latach 80., (naiwnie!) widzę przede wszystkim dwie strony konfliktu: przyjaciół i wrogów. Dziś to: demokraci i ochlokraci. Cała reszta traci jakby znaczenie. Młodej lewicy praktycznie nie znam. Partia Razem to partia Osobno; każde spotkanie z jakimś przedstawicielem lub przedstawicielką tej partii (np. w mediach) robiło na mnie dość kuriozalne wrażenie. Takie déjà vu. Może dla osób, które żyły w komunizmie, pewien rodzaj języka jest nie do przyjęcia.
Czy to skazuje obóz liberalny i młodą lewicę na konflikt?
Nie widzę też konfliktu. Młodzi z Razem przyjęli program totalnego młodzieńczego separatyzmu, a KOD mówi starym językiem (niepodległości, wolności, demokracji). Po prostu nie ma punktów wspólnych. A co się dzieje w PO? Niewiele wiem, prócz tego, że dla Schetyny wrogiem większym niż Kaczyński może okazać się Petru. To przecież ta formacja zagraża tożsamości PO. PiS ją wyostrza. PO przecież nie mogłoby istnieć bez wroga w postaci PiS. Tak jak PiS byłoby bezradne, gdyby nie demonizowanie PO. W ogóle sądzę, że kategorie zastosowane przez ciebie do opisu obecnego politycznego konfliktu są zbyt abstrakcyjne. Jaka prawica? Jaki obóz liberalny?
Konkretna sytuacja zawsze ugina i dopasowuje do siebie te abstrakcyjne kategorie. A jak ty byś to opisała?
PiS to partia wyraźnie bolszewicka. Mają populistyczny program socjalny, bolszewickie metody działania i strukturę samej partii. Kaczyński jest jak Lenin: wodzem, guru, bogiem.
To paradoks, skoro wielu z nich, a także z popierających ich dziennikarzy czy intelektualistów, uważa się za „konserwatystów”.
Konserwatywna prawica w moim rozumieniu powinna wykazywać przywiązanie do pewnych instytucji życia publicznego (również poza Kościołem i rodziną). PiS nie wykazuje. Konserwatysta to ten, który mówi, że lepiej znosić złe prawo i instytucje, niż je zmieniać. A w każdym razie trzeba do nich podchodzić ostrożnie. Tradycja ich trwania jest dla konserwatysty atutem. PiS nie zna takiej tradycji i takiego konserwatyzmu.
Pierwszy etap ich rządów to dewastacja instytucji państwa prawa. Drugi to populizm socjalny z jego absolutnie rewelacyjnym PR-owym pomysłem 500 plus, który ma być przykrywką dewastacji okresu pierwszego…
Co czasem przyznają sami liderzy PiS w przypływach jakiejś nieopanowanej szczerości, np. marszałek Kuchciński, kiedy mówi, że jak ludzie dostaną 500 złotych, to sprawa Trybunału Konstytucyjnego przestanie ich interesować.
Jestem na wsi, w rejonach, gdzie, jak się mówi, „jest bezrobocie”, choć nie ma biedy. Jest alkoholizm, a to nie to samo. Alkoholizm i beznadzieja. Ale są też dzielne kobiety i dobra organizacja niektórych samorządów (zwłaszcza tych, gdzie rządziły wójtowe). Jest tu niezły system pomocy socjalnej (darmowe posiłki dla dzieci, dopłaty do ubrań, książek, wakacji) w niektórych gminach są przedszkola, a nawet żłobki. Pieniądze trafiają do dzieci, na ich potrzeby. W systemie 500 plus będą trafiały do mężów, na ich potrzeby. Gmina nie da rady wypłacać pieniędzy z nowego programu PiS, a jednocześnie dopłacać do posiłków czy refundować zakupy pomocy szkolnych. Te pieniądze będą w większości przepijane. A trzeba wiedzieć, że alkohol tutaj nie jest drogi, bo z przemytu. Poza tym – obietnica PiS-u już rodzi się zawiść. Rodziny wielodzietne, które będą beneficjentami 500 plus, są traktowane jako przedmiot zawiści. To przecież nasza narodowa cecha. Teraz może wybuchnąć w całym swym bogactwie form. Co oczywiście pomoże wygrać PiS następne wybory, bo to partia resentymentu.
Ale PiS obiecało, że będą i te pieniądze, i tamte.
Nawet moja sąsiadka, która nie ma pojęcia o polityce, mówi, że „na zdrowy rozum” ani gmina, ani państwo tego nie wytrzyma. Zwłaszcza że jest dużo takich, co będą rodzić kolejne dzieci dla 500 zł. W okolicy mieszka rodzina, która trzyma małe dzieci w szufladach, bo nie mają łóżek, ale gdy dostaną pomoc, nie kupują łóżek tylko piją. PiS-owi z jakiś powodów zależy na takich rodzinach i takich dzieciach. Byle nie z in vitro! 500 plus to populizm.
Jednak to nie jest także klasyczny „transfer pieniędzy do najbiedniejszych”, który w różnych krajach lewica faktycznie testowała. Progu dochodowego dla kolejnych dzieci też nie wprowadzono, bo wielodzietni prawicowi katolicy z klasy średniej, którzy PiS poparli, też chcą dostać od tej partii nagrodę za „rodzenie” i zatrzymanie kobiet w domu. PiS próbuje zagospodarować i populizm, i konserwatyzm części klasy średniej. Ale z populizmem, nawet prawicowym, z nacjonalizmem, a nawet z religijnym fundamentalizmem lewica często miała ten problem, że one czasem bywały bardziej „socjalne” i „redystrybucyjne” niż liberalne centrum nastawione na polityczne reprezentowanie mieszczaństwa.
Owszem. Tylko polski problem polega na tym, że tu nigdy nie było lewicowej partii z prawdziwego zdarzenia. SLD spełniała kryteria lewicowości w takim samym zakresie jak PO kryteria liberalności, czyli w niewielkim. W każdym razie przy moim rozumieniu lewicy i liberalizmu. Łączyło je to, że za władzę gotowe były oddać wiele elementów politycznej tożsamości. SLD nie była partią postępową, PO rozumiało liberalizm w sposób niezwykle okrojony, do rynku. I tylko w okresie przedwyborczym obie partie odwoływały się do haseł postępu, osobistej wolności, różnorodności czy praw kobiet. Dzisiaj to wszystko ma oczywiście inną dynamikę, chodzi o sprawy bardziej podstawowe: kto jest za demokracją (nawet liberalną w sensie PO), a kto za 500-złotowym populizmem.
Czyli kto będzie walczył przeciwko III RP, kto będzie walczył w jej obronie, a kto się będzie przyglądał z boku z rozmaitymi rodzajami Schadenfreude. Tu sprawa przestaje być prosta, bo „są w ojczyźnie rachunki krzywd”, są „rachunki krzywd” polskiej transformacji. One jednym – na przykład Karolowi Modzelewskiemu czy Józefowi Piniorowi – nie przeszkadzają angażować się w obronę społeczeństwa i państwa przed prawicą, innym pozwalają powiedzieć – to „nie moja walka”. Są argumenty dla obu stanowisk.
Jeśli chodzi o starszych, to są na tyle mądrzy, że wiedzą iż rachunki krzywd są zawsze i wszędzie. Można nie znosić III RP, ale nie sposób uznać, że ona nie była demokratyczna. Może nie liberalnie demokratyczna, ale jednak. Poza tym jednak nie sądzę, by ktoś chciał w takim pasywnym sensie „walczyć za III RP”. Nie ma już do niej powrotu. Albo zostaniemy w dyktaturze „dobrej zmiany”, albo wymyślimy coś nowego. PO już przecież nie wróci do władzy. Nowoczesna będzie musiała dokonać potężnej korekty swojego liberalizmu, by wygrać jakieś wybory. Petru jako cień Balcerowicza nie ma szans. Ale szanse mają dziewczyny z jego partii.
Musi powstać jakaś lewica. Jakiś kokon sklecony z młodych z SLD, części Nowoczesnej, z nowych ludzi, z Zielonych, może wreszcie przyjdzie na nich czas.
Minister Szyszko nad tym pracuje. Może nie będziemy mieli już lasów, ale za to Zieloni będą rosnąć w siłę. Musi też powstać jakiś nowy język polityki. W ogóle wierzę w coś nowego. Żaden „powrót do III RP”, choć jak PiS zrujnuje kraj, to ten straszny neoliberalny język konieczności i wolności ekonomicznych znów powróci. PiS robi jedną rzecz dobrze: stara się odbudować te sfery, które zginęły pod ciężarem neoliberalnych imponderabiliów. PiS naprawdę przywraca wagę kulturze, a i edukację zamierza zrewolucjonizować. To, że idzie to w upiornym kierunku stworzenia Nowego Człowieka (wiecznego wyborcy PiS), to inna sprawa, ale de facto żadna rządząca partia nie traktowała do tej pory tak poważnie kultury i edukacji. To zawsze były resorty dla gorszych, dla koalicjantów etc. A teraz będą współtworzyły Nową Polskę, Nowego Polaka (narodowca katolika) i prawdziwą matkę Polkę. Biedna ta kultura i ta edukacja, bo albo są piątym kołem u wozu, albo narzędziem nacjonalizmu.
To inny typ potrzeb niż ekonomiczne, ale, jak rozumiem, zaspokaja nostalgie, których III RP nie potrafiła zaspokoić.
Nie tylko nostalgie. W tej III RP, po tej liberalnej stronie, coraz większej erozji ulegała komunikacja społeczna. Dało to w końcu rozpad wspólnoty liberalnej przy mobilizowaniu wspólnoty antyliberalnej, także pod hasłami: „żeby to wszystko stało się bardziej ludzkie, normalne, spokojne” jak na mszy albo w Telewizji Trwam. Tam przez dwie godziny mogą mówić o retoryce, gospodarce lub przyszłości. To oczywiście horror, co mówią, ale ten czas jest prawdziwy. Trwa, a nie jest przeżuwany pod reklamy. W ciągu ostatnich kilku miesięcy widać, co mogła zrobić PO i czego nie zrobiła. Widać, co w ogóle można robić w polityce, oczywiście nie tymi metodami, nie takimi ludźmi, nie w takich celach, ale można. PO zrobiła niewiele, za co oczywiście niektórzy błogosławią tę partię, bo lubią ciepłą wodę, ale też przygotowała teren dla PiS. Przede wszystkim dla Kościoła, głównego wspornika PiS. Marazm Platformy Obywatelskiej, jej konformizm, degrengolada tego modelu władzy są oczywiste.
Koncentrujesz się na PO, przedtem była jednak również III RP w wykonaniu Unii Wolności, SLD, AWS-u, Wałęsy… W paru rządach i elitach władzy tej III RP uczestniczył nawet Jarosław Kaczyński, już nie mówiąc o jego pomniejszych prawicowych żołnierzach, takich jak choćby Gowin.
Jest różnica między czasem, w którym widzimy błędy i mamy nadzieję, a czasem, kiedy widzimy błędy, ale już nie mamy nadziei na wewnętrzną korektę. Trzecie RP szła po linii pochyłej w kierunku upadku w Czwartą RP. Ja jeszcze przez całe lata 90. miałam nadzieję na nowoczesność, a to wszystko poszło w kierunku średniowiecza.
Dla niektórych to właśnie lata 90. – z Mazowieckim, Wałęsą i Balcerowiczem – są Holocaustem kwitnącej w PRL-u narodowej gospodarki.
Nie znam takich poglądów, ale gdybym znała, nie traktowałabym ich poważnie. Choć chętnie podkreślam nowoczesność wielu instytucji PRL, zwłaszcza w zakresie socjalnym. No i praw kobiet. III RP to była cofka. Dekomunizacja oznaczała deemancypację. Tylko że tutaj III RP i IV RP idą prawie ręka w rękę. Za Kościołem. Petru do niedawna też miał takie stanowisko. Uważał, że prawa kobiet, kwoty etc. – to sprawy marginalne. Tylko że dziś o karierze tej partii decydują właśnie kobiety, których by tam nie było, gdyby nie kwoty, które wywalczył Kongres Kobiet. Kim byłby Petru bez nich? Czym była by bez nich Nowoczesna?
Były już w Nowoczesnej pierwsze wątpliwości co do jego przywództwa.
Wielu wskazuje na pewne podobieństwa z partią Palikota. Jego atutem też były posłanki i nowoczesny program. Roztrwonił to, bo mylił narcyzm z dobrym przywództwem. Petru też może mieć podobne problemy. Zresztą, który z wodzów wszystkich partii (bo nie mamy innych jak wodzowskie) nie ma tego problemu? Kaczyński już chyba w ogóle nie ma kontaktu z rzeczywistością. Jego ego wędruje balonem po niebie.
Ten męski narcyzm jest najpoważniejszym problemem polskiej polityki. Założę się, że Schetyna, o którego zdolnościach do intrygowania wiele się mówi, intryguje właśnie przeciw Petru, a nie Kaczyńskiemu.
PO nie może istnieć bez PiS, ale ten trzeci może zagrozić temu związkowi, który napędza jedną i drugą stronę (jak u Schmitta).
Myślę jednak, że w ciągu 10 miesięcy rozpad PO będzie nieunikniony. Znam tam wiele osób i trudno mi sobie wyobrazić, że zaaklimatyzują się pod rządami Schetyny. No ale w ogóle mamy sytuację mało klarowną. Nie wiadomo, ile wytrwa PiS w tej swojej rewolucyjnej jedności dewastatora demokracji, nie wiadomo, jak będzie funkcjonował KOD, obok PO główny wróg PiS-u.
Gowin mówiący o „resortowym pochodzeniu Kijowskiego”, kiedy jurystą jego własnej formacji jest prokurator Piotrowicz.
Gowin przejdzie do annałów historii jako najsilniejsze uosobienie cynizmu politycznego. Będzie miał pomnik.
On ma nadzieję, że biologicznie przeżyje Kaczyńskiego. A tym cynizmem i brutalnością tak się oczyści w oczach młodszej polskiej prawicy ze swojej „kompromitującej” przeszłości w „Tygodniku Powszechnym”, w „Znaku”, u Tischnera, w PO, że będzie mógł walczyć o sukcesję z takimi tuzami jak Brudziński czy Ziobro.
Nie sądzę, by Gowin biernie czekał na śmierć polityczną Kaczyńskiego. On się raczej do tej śmierci przyczyni. Na przykład zakładając jakąś polityczną wspólnotę ze swoimi znajomymi Schetyną i Kukizem. Świetny trójkąt i jedyny, który namieszałby szyków PiS. Schetyna odrywa konserwatywną część PO, Kukiz i Gowin biorą swoich ludzi i stwarzają jakąś nową prawicę. Prawica może być przecież wiele. Już Arystoteles twierdził, że zło ma zawsze mnogą postać, tylko dobro jest jednolite.
Nie jestem pewien tego rozpadu PO. Schetyna był wobec partii lojalny, nawet jak go Tusk tresował w uległości. Podobnie inni liderzy Platformy – nauczyli się czegoś od SLD z czasów afery Rywina, podobnie jak nauczył się tego PiS. Po pierwsze, nie dać się podzielić, bo rozpad zagrozi także ich osobistej pozycji. Poza tym jednak perspektywa formacji złożonej ze Schetyny, Gowina i Kukiza to obraz zupełnie już apokaliptyczny. Ruchy przeciągające cały polityczny pejzaż w stronę najbardziej już ponurej prawicy. I wciąż niedające żadnej siły równoważącej po stronie liberalnej czy lewicowej.
Ale ta formacja kolejnych trzech prawicowych tenorów też nie byłaby stabilna na długo. Byleby zdekonstruowała tę maszynkę do głosowania, którą jest teraz PiS. Może to zmobilizowałoby jakieś ruchy pozaparlamentarne do wyraźniejszej artykulacji politycznej?
Ta gra polityczna, którą zarysowałaś, jest potencjalnie ciekawa. Ale chciałbym jeszcze pomówić o przyczynach obojętności wobec tego konfliktu części lewicowych obserwatorów, szczególnie młodszych. Jak negocjować pomiędzy tą „pieśnią doświadczenia” i „pieśnią niewinności”?
Negocjować należy z tymi, którzy są zdolni do negocjacji. Niezdolni do niej są ci, co mają absolutną władzę, lub ci, którzy uważają, że władza nie jest żadną wartością. PiS ma absolutną władzę, a młodzi odrzucają – zdaje się – wszystkie kategorie i metody, którymi dziś wyraża się polityka. To daje pat. Młodzi kiedyś dorosną do polityki albo zdobędą taką siłę, by tę politykę radykalnie zmienić. Może się uda. Ale ja mam takie siermiężne poglądy: lubię demokrację, podoba mi się idea integracji europejskiej (silniejszej niż dziś), lubię wolność osobistą, równość i różnorodność. Lubię KOD i negocjacje. Zdaje się, że jestem w mniejszości.
A jak oceniasz Mateusza Kijowskiego, jednego z liderów tej liberalnej „mniejszości”?
Cieszyłabym się, gdyby pozostał w roli takiego barda społecznego. To nie jest postać nadmiernie charyzmatyczna, ale jednak zaskakująco dobra organizacyjnie. W KOD-zie coś się wykluje…
Może liberalne mieszczaństwo nie potrzebuje nadmiaru charyzmy, który by się kończył kultem i wypisywaniem na transparentach „błogosławione łono, które cię wydało”?
Tak twierdził Kołakowski na jednym ze swoich ostatnich wykładów w Polsce: dość charyzmatyków, zrobili więcej szkód niż dobrego. Ale jakie mieszczaństwo? My ciągle tego mieszczaństwa nie mamy.
Czyli KOD to raczej dawna polska inteligencja niż nowe polskie mieszczaństwo?
Tak. Dawniej mieliśmy szlachtę i chłopów, teraz mamy inteligencję (uwłaszczoną)…
lub nieuwłaszczoną…
…i lud (nieuwłaszczony). Wokulski został przy Prusie. Nie rozmnożył się. No, mamy jeszcze trochę partyzantów, nie tylko „wyklętych”. Na pierwszej manifestacji KOD spotkałam dwóch moich znajomych z podziemia. Ostatni raz widzieliśmy się przy okazji drukowania i kolportowania jakiś ulotek.
Ja zresztą na tych manifestacjach ciągle krzyczę „Uwolnić Bujaka!” oraz „Lechu, Lechu”. Taki nawyk.
Skoro ty sama masz ochotę na autopastisz, autoironię, to tym trudniej się dziwić, że 20- czy 30-latkowie już nie krzyczą „uwolnić Bujaka!”, nawet autoironicznie. Co ich obchodzi ten nasz podział XIX-wieczny, kiedy żyją już między Chomskim i Pikettym i tylko to spolszczają do haseł o polskim prekariacie czy prawach związkowych, bo Polska w globalizacji też nie jest już taka specyficzna.
Oni w pewnym sensie są równie oderwani od rzeczywistości, jak rzeczywistość od całej Polski. Jestem pewna, że kto przeczytał Piketty’ego czy Chomsky’ego (zapewne masz na myśli jego Zysk ponad ludzi), to w ogóle nie zajmuje się polityką, tylko siedzi w klubokawiarniach Krytyki Politycznej i dyskutuje albo pisze felietony.
KP wykonała swoją pracę metapolityczną. Przygotowując język i argumenty dla liberalno-lewicowej polityki w Polsce – gdyby ta zaistniała.
Ci, co robią politykę, z reguły nic nie czytają. Czasem coś posłyszą… Jeśli chodzi o prekariat, to traktuję to słowo jako opisowe, bez ładunku rewolucyjnego, który nadają mu niektórzy.
Formuła związków zawodowych w rozumieniu XIX-wiecznym się wyczerpała. W ogóle rynki pracy tak się zmieniają, że nie wiem, czy ideał pracownika etatowego, którego bronią związki zawodowe, jest jeszcze w ogóle aktualny i pociągający.
Czy w tej „sytuacji lokalnej” stosunek lewicy do PiS-u, Kukiza, narodowców, Rydzyka – czyli do całego tego prawicowego frontu, który przejmuje społeczeństwo i państwo – powinien się koncentrować na „wojence kulturalnej”, którą ze sobą niosą, czy na wiarygodności ich oferty socjalnej – 500 złotych na dziecko, ewentualnie obniżenie wieku emerytalnego i podniesienie kwoty wolnej od podatku, niektóre lekarstwa dla seniorów za darmo?
Nie znoszę tego terminu „wojenka kulturowa”, bo jest pejoratywny i najczęściej pojawia się w kontekście „tematów zastępczych”, tymczasem to priorytetowy temat polityczny. To kwestia naszej tożsamości i tego, dla kogo będzie robiona polityka. Nawet w programie 500 plus chodzi o „wojnę kulturową”, bo celem tego programu jest wzmocnienie roli tradycyjnej rodziny przeciwko innym związkom; to walka wąsko rozumianej tradycji z nowoczesnością. To zresztą nie dotyczy wyłącznie obecnych rządów PiS. Jeśli np. wcześniej wzmacniano rolę samorządu, dając mu „prawo” do finansowania infrastruktury opiekuńczej, to wiadomo, że nie chodzi tu ani o samorząd, ani o oszczędności budżetowe, tylko o retradycjonalizację rodziny. Taką decyzję podjął premier Bielecki, dzięki niej pozamykano tysiące przedszkoli. Dla oszczędności? Nie, dla zwiększenia roli tradycyjnej rodziny kosztem praw kobiet. Kościół zawsze chciał tradycyjnej rodziny, tak jak Elbanowscy chcą trzymać dzieci z dala od wiedzy. Te tak zwane „wojenki kulturowe” to serce polityki. I to powinno być serce wszystkich debat.
Cała reforma socjalna PiS-u polega w istocie na wojnie kulturowej wydanej nowoczesnemu społeczeństwu. Reforma dotycząca siedmiolatków czy 500 plus to zachęta do powrotu do tradycyjnych ról. Tu nie chodzi o politykę demograficzną (chyba tak naiwny nie jest nawet Kaczyński), ale o zdławienie emancypacji kobiet. PiS jest przynajmniej szczere, SLD zawsze łudziło: „najpierw demokracja, najpierw Unia, najpierw… potem prawa kobiet”. PiS mówi otwartym tekstem: kobiety do garów i dzieci, rynki pracy dla mężczyzn. Nie mami. PiS daje nam świat bez złudzeń. Ale mimo jego klarowności nie można się na ten świat godzić.
Jak wyglądają konsekwencje przejęcia władzy przez PiS dla organizacji i środowisk kobiecych, także na prowincji? Jako Kongres Kobiet macie pewnie wiedzę na ten temat.
Mamy już taką wiedzę, bardzo niewesołą. Dużo organizacji (zajmujących się np. przemocą wobec kobiet czy promocją praw kobiet) straciło swoje dotychczasowe dofinansowanie. Nawet samorządy stają się wobec nich ostrożne, bo wiedzą, że temat jest „niepoprawny politycznie”. Coraz więcej projektów poświęconych tej tematyce jest odrzucanych. Wiele z organizacji kobiecych zawiesza działalność. Kobiety zostają bez pracy, a ofiary bez pomocy. Dziewczyny zajmujące się bezrobotnymi alarmują o malejącej aktywności kobiet, które już teraz wycofują się z poszukiwania pracy, prawdopodobnie nie bez wpływu mężów, „bo będą rodziły”. Pracodawcy też są coraz mniej chętni do zatrudniania kobiet, bo mają one na sobie „piętno 500 plus”. We Francji zrobiono ostatnio badania, które pokazują, że kobiety dobrze sytuowane chętnie oddają dzieci do żłobków i przedszkoli, bo chcą pracować. Nie z biedy i konieczności, ale dla samorealizacji. Ile lat musi jeszcze upłynąć, byśmy zrozumieli, że przy takim państwie, jakie mamy, i przy takich mężczyznach (częściej chorują, wcześnie umierają, chętnie się rozwodzą, nie płacą alimentów), podstawą musi być niezależność ekonomiczna kobiet?
Tymczasem PiS wtłacza kobiety w pasywność, w zależność od władzy, no i w ręce Kościoła. Kobietom bitym, bezradnym, porzuconym pozostanie Kościół, który radzi, że trzeba nieść swój krzyż. Rozwiązanie tanie i efektywne. Rządy PiS to cofka co najmniej o 100 lat, i to nie tylko w dziedzinie prawa do pracy, bezpieczeństwa czy niezależności kobiet. Również w edukacji, prawach reprodukcyjnych w egalitarnie rozumianej demokracji. Dramat.
**Dziennik Opinii nr 46/2016 (1196)