Dlaczego idziemy w odwrotnym kierunku?
Jakub Majmurek: Do czego w XXI wieku pracownicy potrzebują związków zawodowych?
Piotr Szumlewicz: Najkrócej mówiąc, do obrony ich podstawowych praw. Tam, gdzie działają związki zawodowe, poziom płac jest wyższy, stabilność zatrudnienia większa, a prawa pracownicze rzadziej łamane.
To dlaczego uzwiązkowienie w Polsce jest takie niskie, zwłaszcza w sektorze prywatnym?
Ustawa o związkach zawodowych ogranicza swobodę ich funkcjonowania. Zakłada ona, że do utworzenia organizacji związkowej potrzeba w danej firmie minimum dziesięciu osób. Można też stworzyć międzyzakładowy związek zawodowy, czyli taki, do którego należą pracownicy mający różnych pracodawców. Taka inicjatywa wymaga jednak wielu formalności i rzadko obejmuje małe przedsiębiorstwa, w których pracodawcy skutecznie blokują powstawanie organizacji związkowej. Zresztą w całym sektorze prywatnym uzwiązkowienie jest bliskie zeru. Opór przedsiębiorców jest silny. Tymczasem tam, gdzie związki zawodowe mogą względnie swobodnie powstawać, należy do nich około połowy pracowników. Przyczyną niskiego poziomu uzwiązkowienia nie jest więc niechęć pracowników do działalności związkowej, tylko przeszkody w możliwości jej podejmowania.
A związkom udaje się przyciągnąć do siebie pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków?
To bardzo trudne, bo wśród ludzi młodych najbardziej rozpowszechnione są nieetatowe i niestabilne formy zatrudnienia, które nie pozwalają wstępować do organizacji związkowych.
Z drugiej strony zgodnie z niedawnymi badaniami CBOS właśnie najmłodsi respondenci najbardziej pozytywnie odnoszą się do związków zawodowych.
Myślę więc, że nasze postulaty coraz częściej docierają do dwudziesto, trzydziestolatków. Natomiast wciąż trudno ich zmobilizować. Z drugiej strony OPZZ jest postępowym związkiem zawodowym. Przewodniczący Jan Guz 11 listopada zeszłego roku brał udział w demonstracji antyfaszystowskiej. Wkrótce planujemy zainicjować kampanię na rzecz walki z molestowaniem seksualnym w miejscu pracy i z seksizmem. Mamy też swojego pełnomocnika do spraw LGBT. Liczę, że tego typu akcje przekonają do nas część młodych ludzi.
Jakie zmiany prawne proponowalibyście, żeby usprawnić działanie związków?
W większości rozwiniętych krajów związki zawodowe funkcjonują na trzech poziomach: państwowym, branżowym i poszczególnych przedsiębiorstw. Tymczasem w Polsce na poziomie państwa związki zawodowe nie mają nic do powiedzenia. Podobnie jest na poziomie branży. Polska jest jednym z tych krajów Unii Europejskiej, gdzie układy zbiorowe dotyczą najniższego odsetka pracujących. W wielu krajach ponad 80% pracowników ma ustalone warunki pracy na poziomie całych branż. Niektórzy zwracają uwagę, że w Szwecji nie ma ogólnokrajowej płacy minimalnej, ale zapominają dodać, że tam w każdej branży związki zawodowe zawierają porozumienia, dzięki którym poziom płac należy do najwyższych w Europie. Przykładowo: dzięki układowi zbiorowemu dla całej branży spożywczej można byłoby ustalić reguły dotyczące dni wolnych, czasu pracy czy poziomu wynagrodzeń. W wielu krajach Europy, na przykład we Francji czy Niemczech, układami zbiorowymi objęty jest wysoki odsetek pracowników, więc organizacje związkowe nie muszą być silne na poziomie przedsiębiorstwa, aby pracownicy mieli zagwarantowane godne warunki pracy. W Polsce związki funkcjonują jedynie na poziomie przedsiębiorstwa – a i na tym polu rząd chce im odebrać ostatnie prawa.
Należałoby zatem, po pierwsze, zagwarantować każdemu pracownikowi, niezależnie od wielkości przedsiębiorstwa i rodzaju umowy, możliwość zapisania się do związku zawodowego. Po drugie, związki zawodowe powinny mieć realny wpływ na politykę społeczno-ekonomiczną państwa poprzez instytucje w rodzaju Komisji Trójstronnej. Po trzecie, związki powinny zawierać układy zbiorowe na poziomie całych branż. Wreszcie po czwarte, dobrze by było, gdyby związkowcy zyskali większe możliwości działania na poziomie przedsiębiorstwa.
Związki właśnie wyszły z Komisji Trójstronnej. O co toczą spór z rządem?
Właściwie nie tyle wyszły z Komisji Trójstronnej, ile zostały wyproszone przez stronę rządową.
Brałem udział we wszystkich spotkaniach Komisji w ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy i mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że była to fasadowa instytucja, w której rząd nie traktował poważnie strony związkowej. Ale też taki tryb funkcjonowania Komisji wynika z ustawy. W obecnym kształcie nie jest ona ciałem decyzyjnym, tylko doradczym. Rząd przedstawia partnerom wybrane przez siebie ustawy, po czym przyjmuje takie rozwiązania, jakie chce. Nie musi uwzględniać uwag związkowców i organizacji pracodawców, a jedynie oznajmia swoje decyzje. Nie ma mowy o wypracowywaniu kompromisu. Ponadto znacznej części ważnych dla świata pracy ustaw w ogóle nie omawia się na obradach Komisji. Dotyczyło to między innymi pakietu rozwiązań uelastyczniających rynek pracy. Błyskawicznie przepchnięto też ustawę wydłużającą wiek emerytalny. Warto również zwrócić uwagę, że przedstawiciele rządu sami lekceważą obrady Komisji. Przykładowo minister finansów Jacek Rostowski tylko raz na dwanaście obrad zaszczycił swoją obecnością Komisję.
Ale przede wszystkim związkom nie podobają się rozwiązania wdrażane przez ekipę Donalda Tuska. W piśmie przekazanym premierowi przy opuszczaniu Komisji Trójstronnej związkowcy konkretnie je wskazali. Chodziło między innymi o uelastycznienie Kodeksu pracy, które pozwala na pracę pracownika 13 godzin dziennie przez 6 dni w tygodniu, wprowadzenie przerywanego czasu pracy, brak aktywnej walki z bezrobociem, w tym zablokowanie środków funduszu pracy, zamrożenie przez cztery lata z rzędu płac w budżetówce, cięcia wydatków na politykę rodzinną.
Ale czy taki XX-wieczny, powstały w ramach społeczeństwa przemysłowego układ – oparty na ośmiogodzinnym dniu pracy, umowie o pracę na czas nieokreślony, powiązaniu pracy ze składkami zapewniającymi świadczenia społeczne – jest do utrzymania we współczesnej gospodarce? Praca staje się coraz bardziej projektowa, coraz częściej zmieniamy miejsca pracy itp.
W najbardziej rozwiniętych, konkurencyjnych, innowacyjnych krajach, czyli w Finlandii czy Szwecji, poziom uzwiązkowienia jest najwyższy na świecie. W krajach skandynawskich jest też niższy niż w Polsce odsetek umów na czas określony, o wiele wyższy poziom układów zbiorowych, większa stabilność zatrudnienia. W najbardziej innowacyjnych sektorach gospodarki fińskiej stabilność zatrudnienia jest wyższa niż w całej gospodarce. Innymi słowy: rozwój technologiczny wcale nie musi się wiązać z odchodzeniem od umów etatowych i osłabianiem roli związkowców. Wręcz przeciwnie, rozwój technologiczny może służyć zapewnieniu bardziej godnej pracy.
Tymczasem zgodnie z dominującym w Polsce przekazem medialnym związki zawodowe stanowią balast dla rozwoju gospodarczego. Są reliktem minionej epoki, hamulcem na drodze do stworzenia konkurencyjnej, nowoczesnej gospodarki. Ich postulaty wyższej płacy minimalnej, ograniczenia umów śmieciowych, bardziej stabilnego zatrudnienia przedstawia się jako nierealne czy utopijne. Warto zadać sobie pytanie, dlaczego w obliczu szybkiego rozwoju technologicznego, wzrostu wydajności pracy, skrócenia czasu pracy, rozwoju nowych rodzajów świadczeń społecznych i większego nacisku na bezpieczeństwo pracy akurat w Polsce mamy iść w odwrotnym kierunku? Dlaczego mamy żyć skromniej, biedniej, mniej stabilnie?
Związkom często zarzuca się, że reprezentują tylko tę część pracowników, która ma w dzisiejszych czasach „przywilej” pracy na etacie. W jaki sposób związki mogłyby pomóc organizować się i walczyć o swoje prawa osobom pracujących w warunkach prekariatu?
Przy obecnej ustawie o związkach zawodowych jest to bardzo trudne. Ale OPZZ nie walczy jedynie o pracowników zatrudnionych na etacie. Od wielu miesięcy naciskamy na rząd, aby radykalnie ograniczył umowy śmieciowe. Jednocześnie wysuwamy propozycje, które poprawiłyby sytuację osób zatrudnianych w ramach umów cywilnoprawnych, na przykład wprowadzenie minimalnej płacy godzinowej wysokości 11 zł brutto.
Uważasz, że dziś w Polsce związki i inne organizacje pracownicze powinny się skupić na walce z niestandardowymi formami zatrudnienia? Czy też uznać ich istnienie i walczyć o ich „ucywilizowanie”, na przykład ozusowanie umów o dzieło?
To powinny być równoległe działania. Od wielu miesięcy naciskamy na rząd, aby zgodnie z deklaracjami ograniczył zakres umów cywilnoprawnych. Dotyczy to tak umów o dzieło i zlecenie, jak i umów na czas określony, których odsetek jest w naszym kraju najwyższy ze wszystkich państw Unii Europejskiej. Ponadto daleko idące „ucywilizowanie” umów śmieciowych wiązałoby się z ich ograniczeniem. Co do zasady OPZZ postuluje jednolite opodatkowanie i oskładkowanie wszystkich form zatrudnienia.
Pracodawcy twierdzą, że Kodeks pracy należałoby zastąpić szerszym „kodeksem zatrudnionych”, regulującym prace wykonywane w ramach różnych form prawnych. Co na to strona związkowa?
Sam pomysł mógłby być dobry, tylko niestety pracodawcy chcą równać w dół, to znaczy pozbawiać etatowych pracowników ich podstawowych praw.
Tymczasem OPZZ chciałby działać w odwrotnym kierunku, to znaczy przyznawać kolejne uprawnienia osobom zatrudnionym na umowę o dzieło czy zlecenie. Przykładem jest wspominane wprowadzenie godzinowej płacy minimalnej, które dotyczyłoby na przykład ochroniarzy czy osoby roznoszące ulotki. Chcielibyśmy też radykalnego zwiększenia kompetencji Państwowej Inspekcji Pracy, która tak samo powinna chronić wszystkich pracowników. Ale naszym zdaniem kluczowe jest jednak ograniczenie umów śmieciowych, których skala rośnie w lawinowym tempie. Ograniczeniu umów śmieciowych służy też nasza propozycja zmiany ustawy o zamówieniach publicznych. Chcielibyśmy mianowicie, aby ustawa dowartościowywała tych zleceniobiorców, którzy zatrudniają na etacie i dbają o przestrzeganie przepisów BHP. Obecnie wygrywają oferty najbardziej konkurencyjne cenowo. W praktyce oznacza to wspieranie przez państwo pracodawców, którzy zatrudniają na umowy śmieciowe i płacą swoim pracownikom często mniej niż 5 zł za godzinę. Zresztą często tacy przedsiębiorcy bankrutują, a inwestycja nie jest realizowana w terminie.
„Prawo do pracy” było tradycyjnym postulatem organizacji pracowniczych. Czy dzisiaj, gdy mówi się o trzeciej fali rewolucji przemysłowej, która w najbliższych latach ma radykalnie zmniejszyć zapotrzebowanie na ludzką pracę, zastępowaną przez maszyny, racjonalna nie byłaby jednak walka o „prawo do dochodu” czy „obywatelstwa socjalnego”? Związkowcy dyskutują na przykład o minimalnym dochodzie gwarantowanym?
Nie podzielam diagnozy zawartej w twoim pytaniu. Raz jeszcze warto przypomnieć przykład krajów skandynawskich, które należą do najbardziej innowacyjnych na świecie, a zarazem mają najwyższe wskaźniki aktywności zawodowej. Zmienia się struktura zatrudnienia, ale nic nie wskazuje na to, aby Jeremy Rifkin miał rację ze swoją diagnozą „końca pracy”. Można zwrócić uwagę choćby na radykalny wzrost zatrudnienia w usługach opiekuńczych. Ale oczywiście wiele zależy od przyjętego modelu rozwoju społeczno-ekonomicznego. Myślę, że warto jednak trzymać się 65 artykułu Konstytucji RP, zgodnie z którym „władze publiczne prowadzą politykę zmierzającą do pełnego, produktywnego zatrudnienia”. Wysoki poziom zatrudnienia ma wiele pozytywnych skutków, w tym aspekty socjalizacyjne. Daje wysokie wpływy z podatków do budżetu, zapewnia stabilność systemu emerytalnego. Przy czym polityka pełnego zatrudnienia wcale nie jest sprzeczna z uniwersalnymi świadczeniami społecznymi, a wręcz je uzupełnia. W Szwecji stosunkowo niskiemu poziomowi bezrobocia towarzyszy wiele uniwersalnych świadczeń społecznych.
Jeżeli chodzi o minimalny dochód gwarantowany, mam pewne wątpliwości co do tej koncepcji. Obawiam się, że wprowadzenie go w Polsce oznaczałoby zniesienie innych, już istniejących form zabezpieczenia społecznego. Ale oczywiście kierunek myślenia jest dobry. W demokratycznym państwie każdy powinien mieć zagwarantowany dostęp do podstawowych dóbr i usług. Myślę, że warto zacząć od uniwersalnych świadczeń społecznych, takich jak na przykład kilkaset złotych miesięcznie zasiłku wychowawczego na każde dziecko, niezależnie od dochodu opiekunów. OPZZ wkrótce przedstawi konkretne propozycje w tej sprawie.
Piotr Szumlewicz – doradca OPZZ, socjolog i publicysta. Redaktor kwartalnika „Bez Dogmatu” i portalu Lewica.pl. Autor m.in. książki „Ojciec nieświęty”.
Czytaj debatę o pracy Dziennika Opinii:
Grażyna Spytek-Bandurska: Prawo pracy nie zbuduje nam innowacyjnej gospodarki
Jakub Majmurek: AAA gdzie jest praca?
Już wkrótce: rozmowy z Hansem-Jürgenem Urbanem z IG Metall i prof. Richardem Hymanem; teksty Mateusza Janika, Jarosława Urbańskiego, Marii Skóry, Edwina Bendyka i innych.