Czas skonfrontować je z rzeczywistością.
Nawet gdy Thomas Piketty przedstawia niedające się obalić dowody na to, że dzisiejszy poziom nierówności zbliża się do XIX-wiecznego, prawica nie przestaje kłamać o tym, co się dzieje i co możemy z tym zrobić.
Oto największe prawicowe kłamstwa na temat nierówności.
To bogaci tworzą miejsca pracy. Nie odważymy się więc ich opodatkować.
Tak naprawdę to biedniejsi i klasa średnia tworzą miejsca pracy, bo kupują towary i usługi. Jeśli nie mogą ich kupić, czyli spada ich siła nabywcza, bo płaci się im za mało – firmy nie stworzą nowych miejsc pracy, a gospodarka nie będzie się rozwijać. To dlatego wychodzenie z kryzysu jest tak anemiczne – Amerykanie nie mają nawet tyle pieniędzy, by gospodarka mogła wrzucić wyższy bieg. Wzrost jest minimalny, a realne płace maleją. Mamią nas przy tym liczby – w ostatnich trzech miesiącach powstawało średnio ok. 200 tys nowych miejsc pracy, ale olbrzymie masy Amerykanów i Amerykanek wypadło w tym czasie z rynku.
Ludzie dostają na rynku taką płacę, jakiej są warci. Nie powinniśmy się więc w to mieszać.
Fakty temu przeczą. Cztredzieści lat temu prezesi zarabiali trzydziestokrotnie więcej niż przeciętny robotnik. Dziś dostają trzysta razy tyle. Nie dlatego, że tak świetnie pracują, ale dlatego, że czuwają nad radami, które ustalają ich wynagrodzenia i są w posiadaniu nadmuchanych nad miarę opcji akcyjnych. Tymczasem większość amerykańskich pracowników zarabia mniej niż zarabialiby czterdzieści lat temu, biorąc pod uwagę inflację. Nie dlatego, że mniej pracują, ale dlatego, że nie ma już związków zawodowych, które mogłyby się targować o godziwszą płacę w ich imieniu. Do związków należała kiedyś ponad 1/3 pracownic i pracowników w sektorze prywatnym. Dziś? Mniej niż 7%.
Każdemu w Ameryce się uda, jeśli tylko ma trochę oleju w głowie. Nie musimy więc robić nic dla dzieciaków z klasy średniej i niższej.
Fakty są takie, że i tak robimy mniej niż nic. W szkołach brakuje nauczycieli, personelu i pracowni naukowych. Podręczniki są przestarzałe, a same budynki w opłakanym stanie. Ameryka to jedyne bogate państwo, które wydaje więcej na edukację bogatych niż edukację biednych. Wiemy to, ale i tak 42% dzisiejszych dzieci z biednych rodzin pozostanie biednymi, gdy dorosną – to najwększy odsetek wśród państw rozwiniętych.
Podniesienie płacy minimalnej doprowadzi do mniejszej liczby miejsc pracy. Więc jej nie zwiększajmy.
W rzeczywistości, pokazują to badania, większa płaca minimalna oznacza więcej pięniędzy dla ludzi, którzy je wydają – czyli więcej miejsc pracy, a także zbilansowanie negatywnych skutków gospodarczych związanych z większymi kosztami zatrudnienia. Moich trzech kolegów z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, Arindrajit Dube, T. William Lester i Michael Reich, porównało sąsiadujące hrabstwa na terenie całych Stanów – różniące się płacą minimalną, ale podobne w wielu innych aspektach. Nie zauważyli, aby tam, gdzie więcej się płaci, było mniej miejsc pracy.
Dzisiejsze pogrążanie się w nierówności nie jest czymś, czego nie można zatrzymać. Ale odwrócenie tego trendu będzie wymagać odważnych politycznych kroków.
Plan minimum to większe podatki dla zamożnych, które sfinansowałyby lepszą edukację dla dzieci biedniejszych i klasy średniej. Związki zawodowe muszą być silniejsze, szczególnie w gorzej płatnych branżach, by pracownicy mogli się upomnieć o lepsze płace. A te minimalne powinny zostać podwyższone.
Nie słuchajcie prawicowych kłamstw na temat nierówności. Poznajcie fakty i zróbcie coś z tym.
Przeł. Jakub Dymek
Tekst pochodzi ze strony: robertreich.org
Robert Reich – profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona, magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu.