Nie ma nic gorszego niż uznanie, że istnieje jedynie słuszna doktryna i jedynie słuszne poglądy.
Jakub Dymek: Bodajże Paul Krugman powiedział kiedyś, że Nobel ekonomiczny to jedyna nagroda, którą mogą dostać trzy osoby o zupełnie różnych poglądach. Czy tak było w tym roku?
Elżbieta Mączyńska: Tak. Trzech tegorocznych nagrodzonych łączy to, że zajmują się rynkiem kapitałowym, ale reprezentują dość zróżnicowane poglądy i specjalizacje. Eugene Fama jest profesorem finansów, a Lars Peter Hansen profesorem ekonomii. Obaj wywodzą się z Uniwersytetu Chicago. Natomiast Robert J. Shiller jest wykładowcą ekonomii Uniwersytetu Yale. Nagroda Nobla została im przyznana za empiryczne badania cen aktywów, przy czym każdy z noblistów bazuje na innych założeniach. W odróżnieniu od Famy i Hansena, którzy koncentrują się na zmianach ryzyka, Shiller uwzględnia aspekty behawioralne i niedoskonałości rynku. Bada szczegółowo ceny nieruchomości i publikuje tzw. indeks Shillera obrazujący zmiany tych cen.
Nagroda dla Roberta Shillera cieszy mnie szczególnie, także dlatego, że jego książka Zwierzęce instynkty, napisana wspólnie z innym noblistą, George’em Akerlofem, została wydana po polsku. George Akerlof dostał Nobla już w 2001 roku (razem ze Stiglitzem i Spence’em – za analizę rynków z asymetrią informacji). Wydawało mi się niesprawiedliwością, że wciąż wśród noblistów nie ma Shillera, choć pojawiał się w typowaniach różnych ośrodków, m.in. publikowanych przez Reutersa.
A dlaczego Shiller jest interesujący?
Bo jest przedstawicielem ekonomii behawioralnej, stanowiącej inspirację dla rozwoju ekonomii złożoności, która w odróżnieniu od ekonomii neoklasycznej, ekonomii głównego nurtu, otwarta jest na dorobek innych dyscyplin, w tym psychologii, historii, antropologii. Shiller od lat przeciwstawia się tzw. autystycznej ekonomii, nieuwzględniającej złożoności zachowań człowieka w procesie gospodarowania.
Shiller od dawna podkreśla, że ekonomia zanadto poszła w kierunku zmatematyzowania, poszukiwania czystości metodologicznej. Jakby zapomniano, że jest nauką społeczną, powinna zatem uwzględniać zachowania ludzi.
Takie poglądy zyskują na znaczeniu po okresie dość bezkrytycznej fascynacji modelami matematycznymi. Paul Krugman, który zdobył noblowskie laury w roku wybuchu kryzysu, czyli 2008, ocenił, że ekonomia zeszła na manowce, bo ekonomiści błędnie utożsamiali piękno – zaklęte w przekonująco wyglądającej matematyce – z prawdą.
Robert Shiller, który słynie z badań nad racjonalnością inwestorów giełdowych, zwraca uwagę, że choć mamy modele matematyczne, to człowiek nie zachowuje się zawsze racjonalnie. Jako ludzie kierujemy się emocjami, instynktami – i bywa, że zachowujemy się całkowicie nieracjonalnie. Nierzadko ulegamy instynktom stadnym: gdy wszyscy sprzedają akcje, to i my sprzedajemy – ogarnia nas strach, panika – a gdy wszyscy kupują, to i my kupujemy. A przecież racjonalne byłoby kupowanie akcji, gdy inni w panice gremialnie je wyprzedają. Bo gdy duża podaż akcji zderzy się z mizernym popytem na nie, wówczas ceny spadają. Kiedy zaś akcje są gremialnie kupowane, to opłaca się je sprzedawać, bo wysoki popyt winduje ceny. Tymczasem bardzo często postępujemy odwrotnie. A kto na tym zyskuje? Rekiny finansowe. Na rynku kapitałowym płotki pożerane są przez rekiny.
Analitycy, specjaliści od modeli matematycznych, są bezradni, gdy pojawia się wielka bańka rynkowa – co eksponuje Shiller. Tak się stało w 2008 roku. Wybuchł kryzys, który całkowicie zanegował fundamentalną dla ekonomii głównego nurtu hipotezę efektywnego rynku, założenie, że rynek jest doskonały i zdmuchnie każda bańkę, przywracając równowagę. Takie założenie przyjął Robert Lucas, uhonorowany laurami noblowskimi w 1995 roku za hipotezę racjonalnych oczekiwań. Noblista ten ogłosił w 2003 roku, czyli pięć lat przed wybuchem kryzysu globalnego, że problem depresji gospodarczych został już całkowicie rozwiązany.
Robert Shiller podważa hipotezę racjonalnych oczekiwań. Zwraca uwagę na znaczenie czynników trudno mierzalnych, niepoddających się precyzyjnym pomiarom, czynników wynikających z ludzkiej natury. Autystyczna ekonomia głównego nurtu, wysoce zmatematyzowana, niemalże je ignoruje.
Modele ekonomiczne okazały się zupełnie nieprzydatne?
Są przydatne, i to bardzo. Sama je stosuję i jestem autorką modeli matematycznych – modeli predykcji bankructwa. Jednak model nie może być wyrocznią, jest tylko narzędziem. Jeśli w modelu matematycznym przyjęte zostaną błędne założenia, to i wynik nie będzie prawidłowy. Ktoś kiedyś porównał modele do maszynki do mielenia mięsa – co się włoży, to się wyjmie. Jak każde narzędzie, także modele matematyczne wymagają mądrego stosowania. Trzeba je obudować analizą jakościową, a ta w ostatnich dekadach została zmarginalizowana.
Innym problemem jest przełożenie ekonomii na praktykę. Jak dowodzi Joseph Stiglitz, ekonomia stała się najbardziej zagorzałą cheerleaderką wolnorynkowego kapitalizmu. Obnażył to kryzys. Zatem przy całej jego dolegliwości, ma on też pozytywne strony. Przede wszystkim kryzys otwiera oczy i sprzyja głębszym refleksjom, przewartościowaniom poglądów, zmianom ocen. Pod wpływem kryzysu zwrócono m.in. uwagę na potrzebę „dohumanizowania” ekonomii. Czy to się uda? Nie wiadomo. Ale widać już symptomy tego, że coś zaczyna się zmieniać.
A czy zajmują się Lars Peter Hansen i Eugene Fama, dwaj pozostali nobliści?
Hansen na podstawie badań matematyczno-statystycznych bada m.in. relacje między sektorem finansowym i „realną” gospodarką. Tego typu badania są nie do przecenienia, zwłaszcza w kontekście tego, co się wydarzyło w gospodarce globalnej i co obnażył kryzys.
Obecnie cały świat odczuwa skutki hipertrofii sektora finansowego, czyli pójścia w spekulację. Te skutki to na przykład degradacja klasy średniej w USA, jej ubożenie w wyniku niskiej dynamiki wynagrodzeń.
A przecież popyt tworzą masy – jeśli nie mają pieniędzy, to popyt się kurczy. Wąska grupa zawłaszczająca ogromną część kapitału ma zaś problemy z jego lokowaniem. Trudno to bogactwo kapitałowe wykorzystać w pełni Ileż bowiem można zjeść przysłowiowego kawioru? W takiej sytuacji kapitał znajduje ujście w inwestycjach spekulacyjnych. Spekulacja jest atrakcyjna, także jako rodzaj hazardu. Hansen pisze o tych zależnościach, choć pisze też – w zgodzie ze szkołą chicagowską – że dalszy rozwój sektora finansowego jest konieczny.
W odróżnieniu od Shillera Eugene Fama nie kwestionuje efektywności rynku. W 2007 roku wyznał, że słowo „bańka” doprowadza go do szału. Bowiem bańki, z którymi sobie rynek nie radzi i nie zdmuchuje ich w porę, przeczą hipotezie Famy.
I tu właśnie mamy do czynienia z tym rozdźwiękiem między nagrodzonymi ekonomistami, od którego rozpoczęliśmy naszą rozmowę. Shiller uważa, że sektor finansowy nie musi – a może nawet nie powinien – rozwijać się w nieskończoność.
Owszem, Shiller jest bardziej niż Hansen zdystansowany do sektora finansowego. Nobliści różnią się poglądami i nie szczędzą sobie w związku z tym rozmaitych złośliwości. Robert Solow, laureat Nagrody Nobla z 1987 roku za wkład w teorię wzrostu gospodarczego, zarzucając jednostronność Friedmanowi, wyraził się dość sarkastycznie: „Miltonowi Friedmanowi wszystko kojarzy się z podażą pieniądza. Mnie wiele rzeczy kojarzy się z seksem, ale nie przekładam tego na moje artykuły”. Paul Krugman przytacza tę wypowiedź Solowa na swym blogu, w pełni się z nią identyfikując.
Z podobną sytuacją jak w tym roku mieliśmy do czynienia w 1974, kiedy nagrodą podzielili się Friedrich Hayek i Gunnar Myrdal, ekonomiści i teoretycy bardzo mocno od siebie oddaleni…
I to jest pozytywne! Nie ma nic gorszego niż uznanie, że istnieje jedynie słuszna doktryna i jedynie słuszne poglądy.
Co tegoroczny Nobel mówi nam o dzisiejszej debacie ekonomicznej? Wszyscy nagrodzeni zajmują się rynkiem kapitałowym, reprezentują amerykańskie uczelnie i generalnie – zachodnią perspektywę. No i są mężczyznami…
W 2009 roku zaskoczeniem był Nobel dla Elinor Ostrom. Ekonomistka ta wcześniej była raczej mało znana. Zajmowała się kwestiami własności wspólnej, eksponując jej zalety. Jej poglądy były niechętnie przyjmowane, także w krajach dokonujących transformacji ustrojowej pobrzmiewała krytyka decyzji Komitetu Noblowskiego o przyznaniu jej nagrody. Tymczasem okazuje się, że idea spółdzielczości i idea wspólnej własności w wielu krajach rozwija się z powodzeniem (na przykład w Szwecji), a w wielu innych się odradza. Dotyczy to także Polski – młodzi rodzice zakładają spółdzielnie, wymieniają się wózkami i innymi akcesoriami dla dzieci. Organizowane są też spółdzielnie zakupów hurtowych, dzięki czemu nabywcy unikają wysokich cen w handlowej sieci detalicznej.
A co ta nagroda znaczy dla ekonomii? Zmieniałaby wiele, gdyby dzieła przynajmniej niektórych noblistów były powszechnie znane, czytane i uwzględniane w polityce gospodarczej. Ale tak niestety nie jest.
John Kenneth Galbraith, zapytany pod koniec swego życia, dlaczego nie dostał Nagrody Nobla, odpowiedział ironicznie, że nie dostał i nie dostanie, ponieważ pisze przystępnym językiem – a ci, którzy dostają Nobla, piszą tak, żeby dać pracę rozlicznym tłumaczom i interpretatorom przekładającym ich książki na język zrozumiały dla maluczkich. Gdybyśmy jednak czytali na przykład Shillera, być może uniknęlibyśmy zachowań stadnych. Gdybyśmy czytali Stiglitza, rozumielibyśmy asymetrię informacyjną i być może uniknęlibyśmy kryzysu z 2008 roku. Takie lektury to przestroga, choć nawet nobliści nie mają patentu na nieomylność.
Elżbieta Mączyńska – profesor nauk ekonomicznych w Szkole Głównej Handlowej i Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN, prezeska Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, autorka ponad dwustu publikacji z zakresu ekonomii.