Gospodarka

Kto bierze, a kto daje?

Zwrot „daję ludziom pracę” powinien całkowicie zniknąć z języka.

Nie wiem, kto i kiedy po raz pierwszy użył słów „pracodawca” i „pracobiorca” w ich obecnym znaczeniu, ale określenia te prowadzą do gruntownego nieporozumienia. Postarajmy się więc je wyjaśnić lub, jeśli ktoś woli mocniejsze określenie – ujawnić fałszerstwo.

„Pracodawca” – a więc człowiek, który daje pracę. Daje, a może wręcz rozdaje? Konfederacja Pracodawców Polskich – to brzmi niemal jak nazwa organizacji charytatywnej. Niejednokrotnie można usłyszeć wypowiadane bardzo pewnym głosem zdanie „daję ludziom pracę”, w którym kryje się sugestia, że za tak szlachetną działalność należy się wdzięczność. Wielu pracodawców wyraża wprost przekonanie, że w zamian za „dawanie pracy” należy im się wdzięczność zarówno obdarowanych pracą, jak i państwa, najlepiej w postaci przywilejów prawnych i podatkowych.

A jak jest naprawdę?

Pracodawca niczego nie daje. Pracodawca zatrudnia – czyli kupuje czyjś czas i czyjś wysiłek, płacąc za to pieniędzmi.

To transakcja handlowa, ni mniej, ni więcej. Pracodawca zatrudnia nie z dobroci serca, ale dlatego, że musi. Bez tego sam nie zarobi pieniędzy. Zatrudnianie jest więc podyktowane tylko i wyłącznie jego własnym dobrem. Oczywiście nie ma w tym niczego złego, ale – jakiej wdzięczności powinien oczekiwać ktoś, kto działa we własnym interesie?

A co z pracobiorcą? „Pracobiorca” – czyli ktoś, kto bierze pracę. Tak jak inni biorą np. zasiłek albo zapomogę socjalną. Na poziomie języka pracujący i niepracujący zostają zrównani jako ludzie utrzymujący się dzięki korzystaniu z rozdawnictwa. Tymczasem pracobiorca jest drugą stroną opisanej wyżej transakcji handlowej. Sprzedaje swój czas i wysiłek. On również dokonuje tej transakcji, bo musi. Alternatywą jest śmierć głodowa. Nic nie jest mu dane i nie ma żadnego powodu, aby odczuwał wobec kogokolwiek wdzięczność.

To wszystko nie jest żadnym odkryciem. Są to – cytując klasyka – oczywiste oczywistości. Jednak w publicznej dyskusji są one zakłamane już na poziomie języka, właśnie przez używanie słów „pracodawca” i „pracobiorca”. Słowa te powinny całkowicie wyjść z użycia. Właściwe określenia, które powinniśmy stosować, to np. „zatrudniający” i „zatrudniany”. Oddają one w pełni sens tej transakcji, nie zawierają sugestii brania i dawania, nie dają impulsu do czucia się lepszym – dającym, ani gorszym – biorącym. Nie wymuszają wdzięczności. Zwrot „daję ludziom pracę” powinien całkowicie zniknąć z języka, zastąpiony krótkim i w pełni oddającym właściwy sens słowem „zatrudniam”.

Oczywiście taka zmiana w języku nie nastąpi łatwo i szybko, jeśli w ogóle. Bycie „pracodawcą” już na samym początku ustawia zatrudniających w lepszej pozycji, pozwala patrzeć z góry na „pracobiorców”, umożliwia przyjęcie postawy roszczeniowej. Strona zatrudniających łatwo z tego nie zrezygnuje.

Konsekwentnej zmiany języka mogłaby jednak dokonać strona pracowników (to inne dobre słowo), czyli partie i organizacje lewicowe, związki zawodowe etc. Mówienie o „braniu” i „dawaniu” w odniesieniu do zatrudniania to wielkie kłamstwo, z którym należy bezwzględnie walczyć.

 

**Dziennik Opinii nr 278/2016 (1478)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij