Pandemia jest dla Walczyńskiego tylko pretekstem do krytyki kapitalizmu. Jednak tak naprawdę autor krytykuje produktywizm i konsumpcjonizm. Z emfazą niepomagającą w rozwiązaniu konkretnych problemów.
„Spięcie” to projekt współpracy międzyredakcyjnej pięciu środowisk, które dzieli bardzo wiele, ale łączy gotowość do podjęcia niecodziennej rozmowy. Klub Jagielloński, Kontakt, Krytyka Polityczna, Kultura Liberalna i Nowa Konfederacja co kilka tygodni wybierają nowy temat do dyskusji, a pięć powstałych w jej ramach tekstów publikujemy naraz na wszystkich pięciu portalach.
Polemikę z tekstem Wirus, kryzys i koniec świata Huberta Walczyńskiego z „Magazynu Kontakt” trzeba pisać na wysokim poziomie ogólności, gdyż właściwie nie do końca wiadomo, co dokładnie on krytykuje. Zaczyna się od opisu relacji między pandemią koronawirusa a sytuacją gospodarczą na świecie. Autor jednak stwierdza, że to nie pandemia wywołuje kryzys gospodarczy, a „zaszyty w kapitalizmie mechanizm, który sprawia, że gospodarka z każdym dniem, miesiącem i rokiem musi rosnąć”. Na ławie oskarżonych posadzony jest więc kapitalizm – system gospodarczy obowiązujący w ogromnej części świata, w dodatku zróżnicowany i obejmujący bardzo różne modele – od anglosaskiego przez nordycki po kapitalizm państwowy występujący w Chińskiej Republice Ludowej. Zarzuty są postawione w taki sposób, że właściwie autor do wyrażenia swojej krytyki nie potrzebował pretekstu w postaci epidemii.
czytaj także
Ideologiczne łatki
Dodatkowo, gdy wczytać się w artykuł, to szybko widać, że Walczyński nie oskarża kapitalizmu. To, co opisuje, to produktywizm (pojęcie to w tekście w ogóle się nie pojawia, ale de facto o to właśnie chodzi), czyli dążenie do jak największej wydajności gospodarki, będące, z kolei, pokłosiem konsumpcjonizmu, czyli „nadmiernego przywiązania wagi do zdobywania dóbr materialnych”. Jest to zjawisko obecne w kapitalizmie, ale nie stanowi o jego istocie. Kapitalizm jest dość powszechnie rozumiany jako system gospodarczy oparty na prywatnej własności środków produkcji, w którym obowiązuje wolna wymiana dóbr i usług, zaś ceny powstają w wyniku swobodnej gry rynkowej. W definicjach stanowiących powszechnie uznawany wspólny kod językowy w naukowych dyskusjach nt. systemów gospodarczych nie ma ani słowa o tym, że ludzie w kapitalizmie produkują więcej, niż są w stanie spożyć i że to niszczy naszą planetę – to już ideologiczne nakładki, które tylko zamazują rzeczywistość. Co więcej, także alternatywne wobec kapitalizmu systemy gospodarcze (np. socjalizm) mogą być oparte na produktywizmie (istnieje długa tradycja argumentacyjna, wskazująca, że socjalizm jest lub byłby bardziej wydajny od kapitalizmu), zaś ich realne emanacje także potrafiły przyjmować formy konsumpcjonistyczne (np. PRL epoki Edwarda Gierka).
Walczyński myli się także, jeśli chodzi o skutki funkcjonowania kapitalizmu. Pisze przykładowo, że głodu doświadcza 821 mln ludzi na świecie. Czy dzieje się tak przez kapitalizm? Owszem, między innymi – bo to także dzięki kapitalizmowi tylu ludzi może jednocześnie przebywać na tym świecie. Eksplozja demograficzna, która miała miejsce od początku XIX wieku, miała związek z poprawą warunków życia, a ta – ze wzrostem produktywności wywołanym przez rewolucję przemysłową. To nie jedyny powód wzrostu demograficznego, jednak obok rozwoju nauki, higieny i medycyny, bardzo istotny. Autor tekstu ignoruje znaczenie rewolucji przemysłowej i ukształtowania się kapitalizmu w XIX-wieku dla poprawy dobrobytu, pisząc, iż „chłopi zamienili się w robotników najemnych, arystokracja i bogate mieszczaństwo w burżuazję fabryczną. Do poprawy poziomu życia ludzi doszło dzięki walkom politycznym – o ośmiogodzinny dzień pracy, prawo do urlopu, powszechnej służby zdrowia czy emerytury” (akurat płace realne w krajach kapitalistycznych rosły już w XIX wieku, by wyskoczyć w przestworza od początku wieku XX). Można powiedzieć, że prawodawstwo socjalne czy prawo pracy miało wpływ na bardziej egalitarny podział dóbr i poprawę sytuacji zawodowej pracowników. Jednak nie odbyłoby się to bez wzrostu produktywności, bo po prostu nie byłoby czego dzielić. To, że dobrobyt pracowników ewidentnie rośnie, zauważał już choćby Eduard Bernstein, który pisał o tym pod koniec XIX wieku w Die Voraussetzungen des Sozialismus und die Aufgaben der Sozialdemokratie, proponując bardziej krytyczne podejście do marksistowskich dogmatów i zmianę taktyki ruchu robotniczego (co jednocześnie nie czyniło go fanem kapitalizmu jako takiego).
Lewicowy reformizm
Walczyński stawia kapitalizmowi poważne zarzuty: nie jest on „racjonalnym systemem odpowiadającym na nasze potrzeby” a „systemem marnotrawnym, który potrzeby tworzy po to, żeby drobna garstka właścicieli globalnych korporacji zarabiała na ich zaspokajaniu”. Z emfazą pisze o tym, jak to dziś karmimy „bestię kapitalizmu”. Ignoruje fakt, iż obok zachcianek gospodarka (zbyt łatwo jednak Walczyński ucieka od pytania, jakie potrzeby są „prawdziwe”, a jakie „fałszywe”) zaspokaja także realne potrzeby. Potrzeba jedzenia, picia, ubierania się czy mieszkania nie zniknie, jeśli zlikwidujemy kapitalizm.
Karol Marks przynajmniej wskazywał na to, co jego zdaniem jest źródłem problemów – stosunki własnościowe. Uspołecznienie środków produkcji to była rzeczywiście zmiana jakościowa. Na tym tle Walczewski wypada dość blado. Proponuje przykładowo tak „rewolucyjne” rozwiązania, jak zakaz marketingu (postulował go już w odniesieniu np. do towarzystw ubezpieczeniowych 20 lat temu Janusz Korwin-Mikke) czy wydłużenie okresu obowiązkowej gwarancji produktów. Zanim przejdę do sensowności tych propozycji, chcę wskazać, że jest to czystej wody reformizm. W niczym nie zmienia istoty kapitalizmu – jedynie go koryguje. Mnie to nie przeszkadza, ale jak na postulat mający obalić cały system gospodarczy to stanowczo za mało.
Korekta jest potrzebna
Czy jednak to, co proponuje autor wystarczy, by skorygować obecny system gospodarczy? Jak słusznie zauważa Walczyński, takie rozwiązania jak ograniczenia reklamy alkoholu (nb. pamiętają Państwo „piwo… bezalkoholowe”?) czy obowiązkowe reklamacje już obowiązują, propozycje autora są więc jedynie daleko idącym rozszerzeniem ich funkcjonowania. Postulujący je musi jednak zdawać sobie sprawę z kosztów. To, że sprzęty są mało żywotne, jest oczywiście irytujące, jednak obniża to jednostkową cenę towaru. Jeśli gwarancja na wszystko ma obowiązywać co najmniej 10 lat, oznacza to wzrost cen i ograniczenie dostępności produktów dla osób mniej zamożnych – co lewicowcy muszą wziąć na klatę. Z kolei pełny zakaz marketingu zakłada konieczność drobiazgowego sprawdzania każdego możliwego komunikatu wysyłanego w przestrzeń publiczną pod kątem tego, czy jest on reklamą, czy nie. Będzie to też świetne pole do działania dla prawników specjalizujących się w tej dziedzinie prawa. Ciekawe, czy Hubert Walczyński uzna ich za przedstawicieli zawodów „społecznie szkodliwych”.
czytaj także
Nie znaczy to, że gospodarka ma być nakierowana w pierwszym rzędzie na produkcję lub że kapitalizmu nie da się korygować. Coraz bardziej konieczne wydaje się wyłączanie z mechanizmu rynkowego dóbr wspólnych, czyli takich, do których wszyscy mamy dostęp i bardzo trudne lub niemożliwe jest ich podzielenie (w tym np. środowiska naturalnego). Utrzymaniu spójności społecznej służą także pewne formy ingerencji w stosunki pracy czy zapewnienie pomocy społecznej osobom potrzebującym. Konieczne jest także likwidowanie asymetrii informacji w kluczowych branżach (finansowej czy ochronie zdrowia). Nie oznacza to jednak wywracania całego systemu do góry nogami. Lewicowa emfaza w potępianiu w czambuł kapitalizmu nie pomaga rozwiązywać konkretnych problemów, jest jałowa poznawczo i, prawdę mówiąc, coraz bardziej nużąca.
***
Stefan Sękowski – zastępca dyrektora „Nowej Konfederacji”. Politolog, dziennikarz, tłumacz, autor książek W walce z Wujem Samem i Żadna zmiana. O niemocy polskiej klasy politycznej po 1989 roku. Doktorant w Szkole Doktorskiej Nauk Społecznych UMCS w Lublinie w dziedzinie ekonomia i finanse.
Inicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski zarządzany przez Fundację dla Polski.
Spięcie: Pandemia Covid-19