Hirsch / Kuczyński / Tejchman.
Są dwa pomysły na pomoc frankowiczom. Pierwszy zakłada, że ci, którzy popadli w kłopoty finansowe i nie mogą sobie poradzić z bieżącą spłatą rat za kredyt, będą mogli liczyć na 1500 złotych pomocy przez 18 miesięcy – koszty pokryje budżet, ale pieniądze te nie są bezzwrotną pożyczką, bo zadłużeni oddadzą je później. Ten projekt, zgłoszony przez PO, nie wzbudza dużych kontrowersji. Inaczej jest z tak zwaną „ustawą frankową”, przegłosowaną w Sejmie przez PiS, PSL i SLD, która wzbudza ogromne emocje. Przewiduje ona przewalutowanie kredytów w obcych walutach i przeniesienie kosztów tej operacji na banki – w jednej wersji mowa o 50%, w drugiej nawet o 90%. Tym pomysłem zajmie się w czwartek senacka komisja budżetu i finansów publicznych, a cały Senat – na początku września. Co o tych propozycjach myślą eksperci i komentatorzy ekonomiczni?
***
Piotr Kuczyński, główny analityk Xelion
Przy okazji dyskusji o pomocy zadłużonym mówimy tak naprawdę o dwóch różnych projektach. Ten, który zakłada pomoc wszystkim, którzy wpadli w kłopoty, i przewiduje 1500 złotych dopłaty do raty kredytu na okres maksymanie 18 miesięcy, uważam za sensowny, a nawet myślę, że przewidziana pomoc mogłaby być hojniejsza. Pozbawiona sensu jest natomiast idea segregacji zadłużonych i dzielenia ich na lepszych i gorszych, zadłużonych w złotówkach i we frankach, a następnie szczególnie kosztownego pomagania tym ostatnim.
Wyjątkowo szkodliwy wydaje się pomysł pokrycia przez banki 90% różnicy po przewalutowaniu kredytu, zgłoszony przez SLD. Wszystkie niezależnie prowadzone wyliczenia pokazują, że kosztowałoby to banki około 22 miliardów złotych, podczas gdy cały roczny zysk sektora bankowego to około 15–17 miliardów. Te ponad 20 miliardów straty dla banków oznacza, że o 19% tej kwoty zubożymy budżet – bo tyle mniej CIT-u zapłaciły banki. Moglibyśmy się też pożegnać z podatkiem od dywidend, czyli kolejnymi wpływami do budżetu. Banki, gdy je tak potężnie uderzyć, mogą wstrzymać akcję kredytową i przenieść koszta na swoich klientów. Tak czy inaczej, zapłacimy za to wszyscy, zarówno obciążeniem dla gospodarki, jak i całkiem dosłownie z naszych portfeli, gdy państwo upomni się o stracone pieniądze w postaci obciążeń podatkowych.
Dlatego propozycję tak kosztownej pomocy dla wybranych uważam za pozbawioną sensu. Czemu każdy Polak i Polka ma płacić po 150 zł za tych, którzy podjęli błędne decyzje przy wyborze kredytu?
***
Rafał Hirsch, TVN24 Biznes i Świat
Czy z powodu dopłat dla frankowiczów banki czeka katastrofa? Nie. Nawet jeżeli miałyby ponieść straty, które szacuje się na ponad 20 miliardów, to i tak je na to stać. Nie sądzę też, żeby taka ewentualna strata miała mieć dalekosiężne konsekwencje dla gospodarki – wbrew głosom, które ostrzegają przed wstrzymaniem akcji kredytowej, podnoszeniem opłat i natychmiastowym przekładaniem na klientów kosztów tego rozwiązania. Byłoby to realne ryzyko, gdyby banki obciążyć długoterminowo. A pomoc dla frankowiczów ma być jednorazowa. Cała ta ustawa to, jak mówią Amerykanie, polityczny i przedwyborczy one-off, a konsekwencje dla samych banków nie oznaczają nic nadzwyczajnie trudnego dla całej gospodarki. Z gospodarczego punktu widzenia nie ma w przedstawionych ostatnio propozycjach wielkiego ryzyka.
Czym innym jednak jest pytanie o to, czy można to zrobić, a czym innym – czy trzeba. Z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej cały ten projekt jest pomysłem złym. Frankowiczom nie potrzeba dziś pomagać. Zazwyczaj są to ludzie zamożniejsi – bo tacy biorą duże kredyty – którzy dotychczas na samej konstrukcji kredytu walutowego raczej zyskiwali, płacąc przez lata relatywnie mniej niż ci, którzy mieli kredyt w złotówkach. Ja sam mam kredyt we frankach, więc ta pomoc skierowana byłaby także do mnie, ale wcale nie uważam, żeby była ona uzasadniona. Nie widzi też tej potrzeby Komisja Nadzoru Finansowego. Są w Polsce tysiące ludzi, którym pomoc należy się bardziej niż frankowiczom. Politycy z problemu kredytów – bo nie są one pozbawione wad, a komplikacje prawne, choćby ze spreadami walutowymi, istnieją – zrobili jednak absurd i przedstawili propozycję pozbawioną sensu.
***
Marek Tejchman, „Dziennik Gazeta Prawna”
Idea „poszerzonej” przez poprawkę SLD pomocy frankowiczom to katastrofa. Ale nawet wersja projektu, w której ulga przy przewalutowaniu wynosiłaby 50% – jak chciało PO – nie budzi mojego zaufania. Sejm źle ten projekt prowadził, głosowano nad nim w pośpiechu, a cała operacja jest chybionym strzałem. Mamy w Polsce inne problemy w sektorze bankowym, przede wszystkim wykluczenie wielu ludzi z rynku usług – biedni nie mają dostępu do tanich kredytów hipotecznych, a nie ma też alternatywy (w postaci choćby szerokiego projektu budownictwa komunalnego i na wynajem) dla konieczności wzięcia kredytu na mieszkanie.
Nie chcę wcale bronić banków, bo doradcy kredytowi zachowywali się nierzadko albo głupio, albo chciwie. To jednak, że tych kredytów udzielano tak masowo, jest również winą polityków, i to wszystkich opcji, którzy uznali, że podobnie jak w Ameryce lat 90. każdy powinien móc wziąć kredyt, a problemem mieszkań zajmie się tylko i wyłącznie wolny rynek. To w Ameryce doprowadziło do bańki kredytów sub-prime, której pewną analogią jest dzisiejsza masowość kredytów hipotecznych w Polsce. Jest kilka potrzebnych rozwiązań – od przejrzystych przepisów o upadłości konsumenckiej, przez finansowanie pomostowe, po jakąś formę pomocy przy refinansowaniu tych kredytów dla zadłużonych, którzy ze spłatą sobie nie radzą.
To jednak, że zajmujemy się przede wszystkim frankowiczami, i to w tak absurdalny sposób, wynika z ich nadreprezetacji w mediach, wśród dziennikarzy, wśród elit i ich zdolności do mobilizacji i nagłaśniania tego problemu. A mowa o sytuacji, która jest problemem niszowym i która – jak podpowiadają analizy NBP – nie generuje systemowego zagrożenia. Pomaganie frankowiczom w tej formie to strzelanie z armaty do komara.
**Dziennik Opinii nr 238/2015 (1022)