Należy zwalczać mit, zgodnie z którym wybór Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej może w czymkolwiek Polsce pomóc. Nie pomoże.
Początek września przynosi informacje, które mogą bardzo zmienić sytuację w Polsce, i to nie tylko sytuację polityczną. Również tę gospodarczą. Za nami szczyt Unii Europejskiej, podczas którego Donald Tusk został wybrany przewodniczącym Rady Europejskiej – nieoficjalnym prezydentem UE. To olbrzymi osobisty sukces tego polityka – można tylko pogratulować. Ta decyzja stawia w Polsce liczne pytania, z których część dotyczy rynków finansowych.
Przede wszystkim należy zwalczać mit, zgodnie z którym ten wybór w czymkolwiek może Polsce pomóc. Nie pomoże, tak jak wybór przewodniczącego RE Hermana van Rompuya nie pomógł Belgii, a wybór szefa Komisji Europejskiej Jose Barroso nie pomógł Portugalii. Przewodniczący Rady Europejskiej z założenia ma być zwornikiem, negocjatorem, ma łączyć interesy 28 krajów Unii Europejskiej. Myślenie, że jakoś szczególnie będzie promował interes Polski, jest nieporozumieniem. Postępując tak, jak by tego chcieli Polacy, zaszkodziłby sobie i pogrzebałby szansę na reelekcję.
Czy decyzja Unii Europejskiej może zaszkodzić polskim rynkom finansowym? Pojawia się obawa o rozpoczęcie walki o władzę w Platformie Obywatelskiej oraz o to, kto zostanie premierem, i jak to wszystko wpłynie na sondaże.
Zacznijmy od końca. Na sondaże może to mieć wpływ korzystny dla PO – przy zachowaniu wszelkich proporcji: wybór polskiego papieża spowodował wzrost religijności Polaków – może się okazać, że wybór Donalda Tuska zwiększy poparcie dla jego partii. Nawiasem mówiąc, inwestorzy doskonale pamiętają, że podczas rządów PiS nic nie przeszkodziło hossie na Giełdzie Papierów Wartościowych i nie doprowadziło do osłabienia złotego, więc nawet jeśli moja teza jest błędna, to obaw na rynkach nie będzie.
Czy będzie bałagan i walka o władzę w PO? Myślę, że nie, ale dużo zależy od tego, jak to wszystko zostanie ułożone. Nie wierzę, żeby wybór nowego przewodniczącego partii (jeśli będzie potrzebny) rozbił PO. Donald Tusk zrobi wszystko, żeby tak się nie stało. Najważniejszy jest to, kto zostanie nowym premierem. Uważam, że dla gospodarki jest ważne, żeby był to ktoś związany z gospodarką, a nie tylko i wyłącznie polityk. Wybór człowieka, który znany jest z długiego operowania w sferze gospodarki, bardzo by się rynkom spodobał. Inna decyzja zostanie przyjęta niezbyt chętnie, ale jeśli nawet pojawi się negatywna reakcja, to będzie krótkotrwała.
Nowy premier i być może odnowiony rząd będzie miał przed sobą poważne problemy. Mówienie o „premierze technicznym”, który ma doprowadzić rząd do wyborów parlamentarnych jesienią 2015 roku, jest według mnie błędem.
Nasza gospodarka była przygotowana do zrobienia ilościowego (chociaż nie jakościowego) skoku i do dużego wzrostu w 2015 roku. Coraz bardziej staje się to wątpliwe, a winna jest oczywiście geopolityka.
Obawiam się, że nie doceniamy tego, jak działa na naszą gospodarkę sytuacja na froncie ukraińskim. I nie chodzi tu o jabłka, warzywa i inne owoce, których Rosja nie chce od nas kupować. To zmniejsza PKB jedynie kosmetycznie. Najgorsze jest to, że psują się nastroje przedsiębiorców i zwykłych Polaków. Na porządku dziennym jest pytanie o to, czy będzie wojna (według mnie nie będzie), przedsiębiorcy w Białymstoku chcą się zbroić. Czy w takiej sytuacji przedsiębiorca nie zastanowi się dwa razy, zanim uruchomi kapitał na nową inwestycję? Czy przeciętny Polak nie zacznie ograniczać wydatków, zachowując pieniądze na gorsze czasy? Ten trend już wyłania się z danych makroekonomicznych.
Twierdzę, że z sankcjami czy bez sankcji Rosja będzie kontynuowała agresję do momentu, w którym (zgodnie zresztą z tym, do czego podobno nakłania prezydenta Poroszenkę kanclerz Merkel) Ukraina nie zgodzi się na federalizację.
Owszem, Rosjanie zostaną srogo ukarani sankcjami, ale to wytrzymają, bo nie są tak rozpieszczeni jak Zachód. A do 2018 roku Putina nikt nie ruszy.
Za to odpowiedź Rosji jak zwykle będzie najbardziej bolesna dla naszej gospodarki i to mnie bardzo martwi. W tej sprawie (zgodnie z definicją Adama Michnika z weekendowej „Gazety Wyborczej”) jestem tchórzem. Redaktor Michnik pisze: „Słyszymy głosy, że sankcje anty-putinowskie szkodzą polskiej gospodarce. Tak, sankcje mają swoją cenę. Ale tchórzliwa kapitulacja ma cenę znacznie wyższą”. Z tego wynika, ze jestem tchórzem, ale się tego nie wstydzę. Przy czym nie o mnie mi chodzi. Chodzi mi o dzieci i wnuki – o młode pokolenie. Jeśli gospodarka mocno ucierpi (a tak się może stać), to młodzi będą straconym pokoleniem. Łatwo tym dobrze ustawionym i starszym wzywać do poświęceń…
Zamiast oskarżeń o tchórzostwo i machania szabelką chciałbym dostać odpowiedzi na kilka prostych pytań. Jakie to mocne posunięcia, jakie „dawanie Putinowi po łapach” jest rozważane? Na jaki skutek tych działań czekamy i kiedy to ma nastąpić? Ile nas (Polskę i jej obywateli) to będzie kosztowało? Co zrobimy, jeśli te mocne posunięcia niewiele dadzą? Co się stanie, jeśli „danie po łapach” rzeczywiście skończy się wojną?
Dopóki nie dostanę tych odpowiedzi, to będę tchórzem – a może raczej nie będę odważny na koszt młodego pokolenia.
Z takim bagażem będzie się musiał zmierzyć nowy polski premier i być może odnowiony rząd. Czy stojący przed takim wyzwaniami rząd powinien być kierowany przez premiera technicznego? Śmiem w to bardzo wątpić.
Od września 2014 felietony Piotra Kuczyńskiego będą ukazywać się w pierwszy poniedziałek miesiąca.