Polacy mogą mieć wątpliwości, czy globalny kryzys jest czymś rzeczywiście realnym. Media bez przerwy bombardują ich informacjami o kryzysie o tym, co ich czeka w 2013 roku, ale przecież bezpośrednio tego (prawie) nie odczuwają. Z pewnością nie odczuwają tego tak, jak Hiszpanie czy Grecy, gdzie bezrobocie przekracza 25 procent, a wśród ludzi młodych jest nawet wyższe niż pięćdziesiąte procent. W Polsce katastrofy nie ma, choć bezrobocie zdąża ku 14 procentom.
Tymczasem liczba zamożnych ludzi na całym świecie (również w naszym kraju) szybko się zwiększa. W mediach bez przerwy publikowane są informacje o olbrzymich kolejkach w salonach luksusowych samochodów. Dowiadujemy się też, że Sylwestra coraz więcej Polaków spędza za granicami kraju i to nie w Czechach czy na Słowacji. Wybierają bardzo drogie wycieczki do egzotycznych krajów. Popatrzmy też na giełdy. W Nowym Jorku indeksy S&P 500 i DJIA są już bliskie szczytom wszechczasów. Podobnie jest w Niemczech (indeks XETRA DAX). W Polsce na naszej GPW indeks WIG20 wygląda dużo gorzej, ale w 2012 roku zyskał aż 20 procent. Jaki kryzys? Wszystko jest przecież pod kontrolą…
Większość z nas popełnia typowy błąd opisany bardzo dokładnie przez noblistę Daniela Kahnemana w jego znakomitej książce „Pułapki myślenia”. Autor twierdzi, że nasz umysł używa dwóch systemów myślenia. System 1 to myślenie szybkie, intuicyjne, często doprowadzające do błędnych wniosków. System 2 to myślenie wolne, dość leniwe, które ciężko zmusić do pracy. Kahneman pisze, że System 1 działa według zasady „istnieje tylko to, co widzę”. Jeśli widzę, że w Polsce nie ma dramatu, to mam tendencję do niewierzenia w kryzys. Prawda jest jednak bardziej bolesna – światowy kryzys jest faktem i może w nas nieźle uderzyć. W 2013 roku nie uderzy z dużą mocą, ale w kolejnych latach zapewne zobaczymy jego prawdziwą siłę.
Skąd takie wspaniałe zachowanie rynków finansowych i taki popyt na dobra luksusowe? Z prostego powodu – banki centralne ratują świat, „drukując” (dopisując do rachunku w komputerze) pieniądze. Poza tym obserwujemy nie ten fragment rzeczywistości, który należy obserwować. Patrzymy na to, co błyszczy. Ludzie zamożni i rozważni na kryzysach zawsze się bogacili. Mając wolną gotówkę, można kupić tanio coś, co po kryzysie nagle nabierze wartości. Pamiętać też trzeba o tym, że na całym świecie szybko rośnie rozwarstwienie. Bogaci stają się coraz bogatsi, a średniacy biednieją. Za kryzysy zawsze płacą mniej zamożni.
Dlaczego banki centralne z upodobaniem drukują świeże pieniądze? Ratowanie banków, czyli fragmentu rynków finansowych, doprowadziło w latach 2008-2009 do zwiększenia zadłużenia państw. Kryzys bankowy, doprowadzając do stagnacji i recesji gospodarczej, zmniejszył przychody budżetów państw, a te sięgały do pożyczek, emitując obligacje i jeszcze bardziej się zadłużając. Rynki finansowe żyły z długów państw, ale jednocześnie doprowadzały (w przypadku gry na spadki cen obligacji) do potężnych problemów w posiadających te obligacje bankach.
Utworzyło się bardzo trudne do przerwania sprzężenie zwrotne. I to właśnie obawa o to, do czego doprowadzi upadek sektora finansowego, zmusiła banki centralne do druku lawiny pieniędzy. Drukujemy, dlatego żeby uratować sektor finansowy (i nie narazić się mu) i jednocześnie nie oddać władzy skrajnym partiom, które zyskałyby duże poparcie, gdyby kryzys mocniej zaatakował. Drukując, prowadzimy świat do kolejnego kryzysu. Kryzysu inflacji. To jednak problem, który zobaczymy dopiero za parę lat.
„Kultura kredytu” i obecnie obowiązująca wiara w to, że zawsze można pieniądze dodrukować zaczyna rodzić niepokój i każe stawiać pytania. W USA ukuto dość dawno temu powiedzenie „shop till you drop”, często z dodatkiem „dead” („kupuj aż padniesz”/„kupuj aż padniesz martwy”). Teraz można by strawestować to powiedzenie na „print till the end” – najchętniej z dodatkiem „of the world” (drukuj do końca świata). Nie ulega wątpliwości, że świat wszedł na drogę, na której będzie mu się trudno zatrzymać.
W czasach republiki weimarskiej wyjście z hiperinflacji umożliwił nowy pieniądz (marka rentowa) oraz to, że zniechęcono spekulantów walutowych, którzy poszli do Francji spekulować frankiem. Tym razem też rynki finansowe doprowadziły do kryzysu i będą ten kryzysy pogłębiać, mimo że być może nie będziemy tego zauważać. Trzy lata temu Paul Volcker, były szef Fed powiedział, że instrumenty pochodne „zbliżyły świat do katastrofy”. Tak, zbliżyły i nadal zbliżają…
Piotr Kuczyński, ur. 1950, analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion.