A giełda jest w fazie irracjonalnego budowania bańki spekulacyjnej. Pisze Piotr Kuczyński.
Zacznę od bitcoina, co może nieco dziwić, jako że dawno temu postanowiłem nie zauważać tego fenomenu. Trudno jednak nie zauważać czegoś, czym zajmują się banki centralne, poważne giełdy i poważani ekonomiści i co w ciągu roku ponad dziesięciokrotnie zwiększyło wartość. Wartość tego rynku przekroczyła 178 miliardów dolarów, co, jak podkreśla Bloomberg, jest kwotą większą od wartości 95% spółek z indeksu S&P 500.
Jest jeszcze coś, co wyróżnia bitcoina. Owszem, giełdy akcji, towarowe, handel walutą od 20 lat obejmują swoim zasięgiem cały glob. Szybkość zawierania transakcji i globalizacja pozwalają, czasem nawet leżąc na plaży na innej półkuli, realizować w ułamku sekundy potężne transakcje. To prawda, ale handel bitcoinem jest niewątpliwie pierwszą globalną, wirtualną grą. Jesteśmy świadkami pierwszej globalnej, wirtualnej bańki spekulacyjnej. Można nawet powiedzieć, że to jest piramida finansowa, bo jak bańka pęknie, to gracze, bo z pewnością nie inwestorzy, kupujący bitcoina, stracą potężne pieniądze.
czytaj także
Olbrzymia większość wypowiadających się organów czy osób przestrzega właśnie przed tym, że na tym rynku budowana jest (według mnie już dawno została zbudowana) spekulacyjna bańka. Noblista Joseph E. Stiglitz uważa nawet, że bitcoin powinien zostać uznany za nielegalny. Banki centralne (np. Ludowy Bank Chin), organa regulacyjne (na przykład nasza KNF) przestrzegają przed inwestowaniem w to coś, co nazywane jest kryptowalutą, a według mnie jest po prostu wirtualnym towarem o nieokreślonej wartości. Wartości, której określić się nie da. Widziałem niedawno wycenę na poziomie 100 dolarów (nie pomyliłem się), mimo że cena przekraczała 10000 dolarów. To „coś” ma taką wartość, do jakiej zagna globalna chciwość ludzka.
Nie będę wchodził w szczegóły tego, jak wydobywa się bitcoina, bo o tym już chyba wszystko została napisane i każdy w dowolnej chwili może o tym przeczytać. Specjaliści od IT twierdzą, że procedura produkcji i przechowywania bitcoinów jest całkowicie bezpieczna i mocy komputerowej całego świata nie wystarczyłoby do zaburzenia całego procesu. Może ci specjaliści mają rację, ale ja zakładam, że to, co człowiek wymyślił, człowiek lub superkomputer, a może sztuczna inteligencja może przełamać. Pierwsza informacja o takim przełamaniu doprowadziłaby do totalnego krachu, ale być może (na razie) to są tylko moje fantazje.
Bardziej istotnym czynnikiem, który może i nawet powinien doprowadzić do krachu na tym rynku, a raczej w kasynie, jest zupełnie co innego. Wszyscy wiedzą, że zaangażowane w tę grę są potężne brudne pieniądze, czyli pochodzące z przestępstw. Na razie (jestem przekonany, że tak właśnie jest) te pieniądze grają na zwyżkę ceny bitcoina, a brak jakichkolwiek regulacji temu bardzo sprzyja, ale to niedługo się zmieni.
CME Group (Chicago Mercantile Exchange & Chicago Board of Trade) ma w tym kwartale uruchomić handel instrumentami pochodnymi na bitcoina. Nie śledzę tego rynku, więc nie wiem, czy taki handel już się nie odbywa, ale możliwe, że mniej znaczące giełdy (CME jest naprawdę potężna) już uruchomiły obrót takimi instrumentami lub niedługo go uruchomią. Jeśli obroty znacznie się na tych rynkach zwiększą, to pojawi się potężne zagrożenie. A z pewnością się zwiększą, bo przecież będzie można kupić / sprzedać bitcoina za ułamek jego wartości – taka jest specyfika instrumentów pochodnych. To będzie potężny magnes dla chętnych zysku ludzi.
Dlaczego taki rynek jest zagrożeniem dla graczy uczestniczących w budowaniu tej bańki? Na instrumentach pochodnych (kontraktach) można zarabiać nie tylko wtedy, kiedy bazowy składnik aktywów (w tym przypadku bitcoin) drożeje. Można też zarabiać wtedy, kiedy kupi się kontrakty, obstawiając spadki ceny. Co będzie łatwiejsze dla brudnych pieniędzy po wybudowaniu bańki spekulacyjnej: ciągnięcie wyżej ceny bitcoina czy może raczej doprowadzenie do katastrofalnej przeceny, na której można zarobić potężne pieniądze? Radzę o tym pamiętać, jeśli ktoś chce się bawić w tę grę.
Nawiasem mówiąc, nie tylko na tym „rynku” budowana jest bańka spekulacyjna. Podobnie jest na wielu rynkach akcji. Z całą pewnością jest tak na Wall Street. Niedawno, podczas dorocznego Kongresu Xelion, uczestniczyłem w jednym z paneli dyskusyjnych, w którym dyskutantem był też Marek Dietl, prezes Giełdy Papierów Wartościowych. Mówiąc o tym, co czeka GPW i rynki globalne, wyraził zdumienie tym, że na Wall Street handluje się akcjami o wskaźnikach (pomińmy szczegóły techniczne) dwa razy wyższych niż te na GPW, a nasz rynek jest ciągle w relatywnej niełasce.
Powiedziałem wtedy, że mogę to prezesowi wytłumaczyć, i przytoczyłem znany żart. Siedzi naprzeciwko siebie dwóch analityków wpatrujących się w ekrany komputerów. Jeden z nich mówi: „Ja nic z tego nie rozumiem! Zupełnie nie rozumiem, dlaczego cena rośnie!!!”. Drugi mówi: „Jak chcesz, to ja ci to wytłumaczę”. Pierwszy na to: „Wytłumaczyć to i ja potrafię…”. Ja jednak nie tylko potrafię wytłumaczyć, ale nawet rozumiem, dlaczego nasz rynek jest relatywnie słaby. Pisałem o tym już wiele razy, więc powtarzać się nie będę. W tym tekście chodzi tylko o to, że prezes naszej giełdy też uważa akcje na Wall Street za bardzo drogie.
Oczywiście nie tylko on. W minionym tygodniu Goldman Sachs, najpotężniejsza firma inwestycyjna na naszym globie, w swoim raporcie (tuż po ustanowieniu kolejnych rekordów wszech czasów przez amerykańskie indeksy) napisał, że „przedłużający się rynek byka na rynkach akcji, obligacji i kredytowych doprowadził wyceny do poziomu niewidzianego od roku 1900, co sygnalizuje, że w pewnym momencie inwestorzy boleśnie odczują zmianę nastrojów”. I nie pomyliłem się, pisząc „1900”.
Nowa generacja rentierów. Evgeny Morozov o cyfrowym kapitalizmie, danych i smart cities [WYWIAD]
czytaj także
Podczas listopadowego spotkania bankierów banków centralnych wszyscy najważniejsi (m.in. Janet Yellen, szefowa Fed i Mario Draghi, prezes ECB), ostrzegli, że inwestorzy nie doceniają ryzyka. Bank of America Merrill Lynch ostrzegł też, że globalne fundusze pokazują oznaki „irracjonalnego entuzjazmu”. Reuters pisze, że fundusze „podejmują niespotykane wcześniej ryzyko, a udział gotówki w ich portfelach jest najmniejszy od czterech lat”.
czytaj także
Rynki jednak wszystko lekceważą, a indeksy rosną. Taki brak reakcji na różne ostrzeżenia (bo te, o których wspominałem, nie są jedyne) pokazuje, że giełda jest w fazie irracjonalnego budowania bańki spekulacyjnej. To jednak wcale nie znaczy, że za chwilę rozpocznie się kryzys.
5 grudnia 1996 roku Alan Greenspan, wtedy szef Fed, ostrzegł, że na rynkach panuje „nieracjonalna przesada”. Miał rację, ale wynikiem był jednosesyjny spadek indeksów, po czym rosły jeszcze cztery lata, a NASDAQ zyskał w tym czasie ponad trzysta procent. Potem, w ciągu 2 lat, ten wzrost wymazał, ale ile można było zarobić po tej wypowiedzi szefa Fed…