Dlaczego kiedy słyszymy amerykańskie argumenty na korzyść wojny, nadal odruchowo zakładamy, że są słuszne? Czy po wojnie w Iraku nie powinno być odwrotnie?
W swoim felietonie Za Syrię Michał Zadara piętnuje polski rząd za to, że nie chciał wziąć udziału w wojnie na Bliskim Wschodzie. Nie widzi „oczywistych powodów”, które sprawiają, że ta interwencja byłaby bez sensu. Ale te powody wzięły górę: interwencji (na razie) nie będzie.
To, że opcja dyplomatyczna w sprawie Syrii zwycięży nad rozwiązaniem wojskowym, stało się jasne, jeszcze zanim pojawił się tekst Zadary, w którym ogłasza on pokojowe wyjście z sytuacji za niemożliwe. Niby bez sensu dalej się spierać, gdy już się okazało, że nie miał racji. A jednak – nawet oprócz nawoływania do najazdu wojskowego – tekst Zadary zapewnia sporo oczywistych powodów, żeby w jego sprawie zainterweniować.
Przede wszystkim chodzi o charakterystyczne dla większości komentatorów, niezależnie od ich poglądów, postrzeganie konfliktu syryjskiego w kategoriach „dobrzy/źli powstańcy” – „dobry/zły Asad”. Zwolennicy rebeliantów zrzucają całą winę na Asada, ich oponenci wskazują na religijny fundamentalizm i okrucieństwa powstańców. W obu przypadkach umyka uwadze, że w Syrii toczy się nie tylko wojna domowa, ale też wojna zastępcza. To wojna toczona przez zewnętrzne siły i państwa – na terytorium Syrii.
Chodzi nie tylko o to, że Rosja i USA od dawna cynicznie zbroją poszczególne strony konfliktu, podsycając wojnę domową. Bo wcale nie są jedynymi zewnętrznymi aktorami w syryjskiej wojnie. Łatwo jest bezwzględnie oskarżać jedną ze stron konfliktu o kłamstwo, okrucieństwa i użycie broni chemicznej, gdy w mediach wcale się nie mówi o uwikłaniu w wojnę na przykład saudyjskiego księcia Bandara. Ma on więcej powodów (a może nawet możliwości), by zorganizować atak chemiczny w Damaszku niż Asad i rebelianci razem wzięci.
Dalej, zaskakujące jest uleganie propagandzie wojskowej jednej ze stron uwikłanych w syryjską wojnę. To, że pewna część światowych mediów (przede wszystkim związana z rosyjskim lobby) ślepo odtwarza stanowisko reżimu Asada w kwestii broni chemicznej, jest rzeczywiście skandalem. Nie mniejszym jednak problemem jest ślepe powtarzanie tez głoszonych przez rebeliantów.
„Wiemy, kto użył broni chemicznej” – pisze Michał Zadara. Bardzo chciałbym dołączyć do wspólnoty wiedzących, więc poproszę o źródło tej wiedzy. Jeśli Amerykanie mają, jak twierdzą, pewne dowody na to, że to Asad użył broni chemicznej, dlaczego trzymają je w tajemnicy? Dlaczego rozpowszechniają tylko filmiki z odrażającymi skutkami ataku chemicznego, które nic nie mówią o jego sprawcach? Czy ktoś w ogóle potrafi wytłumaczyć, z jakiej racji Asad miał użyć broni chemicznej 21 sierpnia w okolicach Damaszku, skoro z punktu widzenia wojskowej strategii jest to czymś w rodzaju samobójstwa? Dlaczego kiedy słyszymy amerykańskie argumenty na korzyść wojny, nadal odrychowo zakładamy, że są słuszne? Czy po wojnie w Iraku nie powinniśmy raczej automatycznie zakładać, że są fałszywe, albo przynajmniej zasługują na dogłębną weryfikację?
Największy jednak problem mam z propozycją wspierania prozachodnich, świeckich opozycjonistów w Syrii. Pomińmy kwestię tego, w jaki sposób będziemy mogli wytypować wśród syryjskich rebeliantów tych dobrych i świeckich oraz doprowadzić ich do władzy bez udziału tych potwornych islamistów. Nie chciałbym też odpowiadać na tezę o potrzebie zbudowania świeckiego państwa w Syrii tezą, że świeckie państwo akurat w tej chwili jest w Syrii niszczone. Reprezentuje go właśnie Asad z całą tą dyktaturą, biedą i masakrami na cywilach. Nie jest to argumentem ani na korzyść Asada, ani przeciwko świeckiemu państwu. Problem jest raczej taki, że mieszkańcy Bliskiego Wschodu mają coraz mniej powodów, by mieć cokolwiek wspólnego z „prozachodnią” postawą.
Na razie Zachód z wszystkimi jego wartościami przyniósł do tego regionu przede wszystkim wojnę, wyzysk oraz granice państwowe narysowane na pustynnym piasku po wycofaniu się władzy kolonialnej. Z jakiego powodu ludzie żyjący w biedzie i wojnie obok tych granic mieliby wspierać wartości tych, które je narysowali? Jeśli Zachód rzeczywiście jeszcze ma wartości godne wspierania, musiałby się nimi podzielić z Syryjczykami. Nawoływanie do użycia siły wojskowej na pewno do nich nie należy.