Cieszę się, że poziom zainteresowania postradziecką sztuką zaangażowaną w dzisiejszej Polsce jest coraz większy. Można powiedzieć, że jest już na tyle duży, że popularnością cieszą się nawet teksty zawierające dokładną analizę rozmów prowadzonych parę lat temu na listach mailingowych wśród rosyjskich aktywistów politycznych. W przypadku tekst Alka Epsteina Komu potrzebna jest sztuka protestu? ta analiza jest naprawdę dogłębna, ale niestety nie do końca uczciwa.
Obecne zainteresowanie sztuką rosyjską wydaje mi się całkiem naturalnie. Nigdzie chyba na świecie w tej chwili sztuka nie zbliżyła się tak bardzo do rzeczywistej walki politycznej, jak w dzisiejszej Rosji. Przyczyniły się do tego zarówno mocna tradycja zaangażowania inteligenckiego, jak również wyjątkowa słabość liberalnej tradycji politycznej.
W ciągu ostatnich kilku lat właśnie sztuka zaangażowana w Rosji w coraz większym stopniu pełni funkcje społeczeństwa obywatelskiego. To, że artyści na swój sposób zajęli się tym, czym w „normalnej” sytuacji powinni się zajmować obrońcy praw człowieka czy działacze na rzecz równości, przekształca nie tylko samą sztukę. Zmienia też sposób zaangażowania społecznego. Transformuje kruche zalążki społeczeństwa obywatelskiego w nowy, niezrozumiały dla wielu tradycyjnych aktywistów twór. Ten kolektywny twór pracuje raczej na obszarze politycznej wyobraźni niż codziennej praktyki politycznej, dlatego coraz częściej oskarża się go o oderwanie od rzeczywistych problemów społecznych.
Wspomniany tekst Epsteina można uznać za najbardziej konsekwentne streszczenie tych oskarżeń: „Sztuka radykalna faktycznie stała się czymś wsobnym, przygotowuje swoje i tylko swoje powstanie, które będzie miało niewiele punktów stycznych z powstaniem mas, jeżeli nawet kiedyś do niego dojdzie”. Potwierdzeniem tej tezy ma być m.in. brak masowego finansowego wsparcia dla aresztowanych aktywistów grupy Wojna czy rzekomy brak „wyraźnego systemu poglądów politycznych” u jej lidera Olega Worotnikowa. Epstein postrzega sztukę jako wtórną wobec „prawdziwej” walki politycznej: sztuka musi przygotowywać „powstanie mas”, nie zaś jakieś tam „swoje powstanie”. Ewentualne punkty styczne, które to powstanie może mieć z powstaniem mas, są wyznaczane przez tradycyjną „polityczną” siatkę pojęciową. Może w tym miejscu warto zadać pytanie: A co jeśli sztuka zaangażowana potrafi zmienić samo „powstanie mas”? I to do tego stopnia, że profesjonalni nosiciele politycznej słuszności niekoniecznie zauważą, gdy ono nadejdzie?
Działania artystyczne w dzisiejszej Rosji – w odróżnieniu od polityki, która coraz bardziej staje się „sztuką niemożliwego” – potrafiły w bardzo krótkim czasie poszerzyć granice politycznej wyobraźni. Epstein narzeka, że akcje Wojny nie spowodowały natychmiastowego powstania wśród milionów ich widzów. A jednak w przypadku „powstania artystycznego” klasyczne reakcje przyczynowo-skutkowe mogą być nieco zaburzone.
Przyglądając się olbrzymim tłumom, które wyszły na ulice Moskwy zimą zeszłego roku, próbowałem zrozumieć, co ta różnorodna masa protestujących miała ze sobą wspólnego. Czyżby tylko osobistą nienawiść do Władimira Putina? Wyłącznie negatywne emocje i frustrujące doświadczenia ostatniej dekady – strach przed powszechnym „kaukaskim terrorem” i wszechwładzą policji, niechęć do ogłupiających wiadomości telewizyjnych i debilnego putinowskiego maskultu?
W końcu zorientowałem się, że niemal wszystkich tych ludzi łączy przynajmniej jedno emancypacyjne doświadczenie, które na pewno pomogło im przełamać strach i wyzwolić się z błędnego koła frustracji i biernego oburzenia. Tym doświadczeniem było oglądanie – wspólnie czy pojedynczo, w telewizji czy w internecie – akcji grupy Wojna. Miliony ludzi, które obejrzały rysowanie kutasa na peterburskim moście, na pewno nie dostały żadnego klarownego przekazu politycznego. Przekaz, który dostali, brzmiał: to jest możliwe, nawet jeśli wydaje się, że nie. A w takim razie możliwe jest wszystko. Tak własnie wygląda powstanie przygotowywane przez sztukę.